Uncategorised
Moje krzywieckie wigilie
- Szczegóły

Wigilia, dzień wyjątkowy. Ale płynący czas ciągle robi wyrwy w tradycji, zwyczajach, świętowaniu. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat zmieniły się te święta bardzo. Sięgam do swojej pamięci by wydobyć z niej to wszystko czego już dziś nie ma.
Dzień wigilijny rozpoczynał się od winszowania, chodzili po domach połaźniki, przede wszystkim chłopcy, młodzieńcy- dziewczętom nie wolno było. Każda gospodyni chciała w ten dzień rozpocząć od spotkania z mężczyzną, który jej złożył świąteczne życzenia. Tu od wieków były tradycyjne wierszyki z zakończeniem: „żeby Państwo te świta jak najlepiej uprowadzili, a drugich jeszcze lepszych doczekali”. Spotkanie z mężczyzną z rana miało zapewnić domostwu dostatek i zdrowie na cały następny rok. Taki wierszowników było dużo, dziś w niektórych miejscowościach jest podtrzymywany ten zwyczaj, ale w większości zanika.
Drugim elementem wigilii były przygotowania do świąt, zarówno domu jak i gospodarstwa. Trzeba było sieczkarnią narznąć sieczki na czas świąt, znieść buraki do stajni, nagotować ziemniaków, nanieść wody do pojenia. Narąbać drzewa. Tak, żeby w święta już wykonywać czynności tylko niezbędne w gospodarstwie. Te czynności wykonywali przede wszystkim mężczyźni.
Także przygotowanie kuti to był długotrwały proces. Odpowiedni gatunek pszenicy trzeba było pozbawić wierzchniej osłonki [łupki]. Robiło się to w stępce – w wydrążanym w drewnie podłużnym naczyniu do robienia kasz. Taką stępkę posiadał sąsiad. Zmoczoną pszenicę umieszczało się w wewnątrz i ubijało bijakiem kilkadziesiąt minut aż do usunięcia osłonek.

W dzień wigilijny ubierało się choinkę nie wcześniej. Pamiętam to pierwsze choinki ubrane przez mamę z orzechami zawiniętymi w złotko, jabłka, kostki cukru zawinięta w kolorowe papierki, łańcuchy z kolorowych bibuł i słomki, bombki oraz małe świeczki, które zapalało się na wigilię i po godzinie się wypalały. Trzeba było uważać, żeby choinka się nie zapaliła. Raz się zapaliła. Później były już światełka elektryczne imitujące świeczki.
Przygotowaniem jedzenia na wieczerze wigilijną i święta zajmowały się kobiety. Tu nadmienię, że większość produktów była z gospodarstwa. Nie wiele rzeczy się kupowało więc potrawy były z tego co zebrało się z pól i wyprodukowało w gospodarstwie. Przeważnie przed świętami było świniobicie. Własna szynka, kiełbasy inne wyroby. Nieraz robiło się to na spółkę z sąsiadem.
Wieczorem rodzina zbierał się przy wigilijnym stole. Biały obrus, zawsze dodatkowe miejsce. Każdy domownik posiadał swoją zapaloną świecę. Gdy paliła się długi jasny płomieniem wróżyło to dostatni rok, bez chorób, gdy nikły wróżba kłopotów ze zdrowiem, a nawet śmierć. W kątach były snopki ze zbożem. Przy omłotach odkładało się najpiękniejsze snopki na wigilię. W rogach stołu sypało się ziarna z czterech zbóż, żeby był uradzaj w następnym roku. Pod obrusem siano.
Wigilie rozpoczynał gospodarz domu – ojciec wnosząc przygotowany snopek siana. Mówił starodawny wiersz z życzeniami:
Dziś dzień tryumfu Pańskiego
Dziś Anieli grają
Gloria, Gloria po całym świecie rozgłaszają
Stary Józef się raduje
Bierze dziecko na ręce piastuje
Niech Ta dziecina w ten dom przybywa
W ten moment, co godzina
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, domownicy odpowiadali: Na wieki wieków Amen.
Po tym kładł sianko pod stołem, zapalano świece. Ojciec rodziny był głównym celebransem wieczerzy wigilijnej brał opłatek w ręce i w krótkich słowach dziękował Bogu za miniony rok oraz dzielił się z każdym opłatkiem nie składając już życzeń. Każdy z uszanowaniem całował przy tym ojca w rękę, także żona. Inni członkowie rodziny już nie składali sobie życzeń, ten zwyczaj zaczął być powszechny pod koniec XX w. Zasiadano do kolacji, rozpoczynano ząbkiem czosnku z solą i chlebem smarowanym masłem. Niektórzy spożywali czosnek w łupinie - miało to zapewnić zdrowie na następny rok. Po tym w kolejności była ryba. W początkach lat 70 tych nie było to powszechne, gdyż karpia nie za bardzo można było kupić inne ryby również. Pamiętam małe klenie marynowane, które tato przynosił z Przedchołowiec.

Te dwa dania nie zaliczano do potraw i dopiero po ich spożyciu było odmawiane modlitwy: Ojcze nasz Zdrowaś Maryjo, jeszcze w latach 70 tych nie modlono się za zmarłych, nie była czytana Ewangelia o Narodzeniu Chrystusa. Po modlitwie podawano Kwasówkę, z chlebem lub struclą [dzisiejsza chałka posypana makiem] lub słodką bułką drożdżową pieczoną oczywiście w piecu. Gdy sięgam pamięcią do pierwszych swoich wigilii to nie pamiętam, by był barszcz z uszkami, który trafił na stałe na nasz rodzinny stół w latach 80 tych XX w. Po tym były pierogi z ziemniaków i serem białym oraz z farszem z kapusty białej, serem biały, cebula, sola, pieprzem, postne gołąbki z ryżem i sosem grzybowym, nieraz ziemniaki z sosem grzybowym i kogutki – małe kluski posypane makiem. Na koniec kutia i kompot z suszonych owoców. Na zakończenie głowa rodziny lub inny jej członek rodziny intonowali kolędę Wśród Nocnej Ciszy i kolędowano. Niedługo bo trzeba było iść nakarmić zwierzęta przy tej okazji dzielono się opłatkiem np. z krową, koniem czy innymi domowymi zwierzętami. W dawniejszych czasach do tego obrzędu były wypiekane specjalne kolorowe opłatki. Gdy zwierzę spożyło opłatek cieszono się, że będzie się dobrze chowała, gdy nie, przyjmowano to z zawodem.
Pod talerz z potrawami podkładało się opłatek, gdy się przylepił oznaczało to urodzaj składników z których była potrawa. Jeszcze pod koniec XX w. w niektórych miejscowościach praktykowano jedzenie z jednej dużej miski, ale powszechne już było jedzenie z talerzy. Na św. Szczepana z sianka, które było pod stołem uwijało się powrósło i owijano drzewa owocowe, aby dobrze rodziły.
Każda rodzina zapewne świętowała w nieco inny sposób, gdyż nieraz były to różne tradycje łączone z różnych miejscowości oraz regionów. W opisanym przeze mnie krzywieckich obrzędach i przygotowaniach wigilijnych przewijają się różne zwyczaje: Kwasówka [nazywana również kwasem] z tradycji Ruskiej, chałka i świece z tradycji żydowskiej.
Piotr Haszczyn [grudzień 2023]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Rabin Beniamin zev Galler
- Szczegóły
GALLER BENIAMIN (1859 – 1929), syn rabina Dawida Gallera, a ojciec Lipy Gallera — urodził się w Niżankowicach w roku 1859, a zmarł w Bóbrce w roku 1929. Naukę przedmiotów judaistycznych i talmudu pobierał u słynnego rabina lwowskiego Izaka Schmelkesa. Do grona uczniów wybitnego rabina należeli prócz niego —późniejszy rabin przemyski Gedale Schmelkes, rabin rzeszowski Natan Lewin i inni. Z rabinami Schmelkesem i Lewinem łączyła go dozgonna przyjaźń.
Mając lat 18 ożenił się z Mindl córką bogatego kupca Osera Blasera z Gródka Jagiellońskiego. Jego żona miała czterech braci w domu jej rodziców: Simcha, Mardocheusza, Józefa i Menachema. Z nią miał 13 dzieci. Dzieci w kolejności urodzenia: córka Bracha, córka Sarah, syn Jakub, córka Leah, syn Lipa, syn Izrael córka Bracha syn Moshe, syn Malka syn David Abraham, syn Motik [Mordechaj], syn Aaron, syn Yhushelah [zmarł przy porodzie].
Mindli leczyła się na zapalenie kamieni żółciowych w szpitalu w Przemyślu, zmarła tam w 1910 r., i została pochowana na cmentarzu żydowskim w Przemyślu.
Benjamin Zev Galler, był tęgiej budowy, w porównaniu do jego żony. Miał oczy bardziej zielony niż niebieski - czasem zielone, czasem niebieskie. Miał długą brodę z wycięciem na środku. Jako rabin zawsze nosił długie szaty z jedwabiu, opasane pasem. Aksamitny kapelusz, białe pończochy, wysokie do kolan buty. Gdy wychodził na zewnątrz domu nosił długi czarny płaszcz, który nazwano "Rzhvolki". W zimie nosił na wyjście z domu futra lisa oraz szeroki kołnierz ze skór lisa. W Szabat wkładał na głowie "shtreimel" [futrzana czapka zwaną lisiurką] z 14 ogonów sobola.
Jego teść Oser Blaser był poważnym kupcem właściciel młynów i przemysłowiec. Był wielkim filantropem i niezwykle szlachetnym i uczynnym człowiekiem. Przez 20 lat był wspólnikiem teścia i razem z nim był dzierżawcą młyna parowego ks. Zamojskiego w Gródku Jagiellońskim. Przez cały ten okres nie zaniedbywał jednakowoż umiłowanego studium talmudycznego i mimo silnie absorbującej go pracy zawodowej, pracował naukowo, tworząc w tym czasie szereg rozpraw talmudycznych. Był jednym z założycieli Jesziwy i razem z rabinem Klügerem należał do wykładowców głównych przedmiotów nauki.
W Gródku Jagiellońskim rozwinął też żywą działalność społeczną. Był długoletnim radnym miejskim oraz wchodził w skład prezydium Żydowskiej Gminy Wyznaniowej. Zdziałał też wiele na polu filantropii, wspierając wydatnie wszystkie placówki humanitarne.
W roku 1898 zgodnie z poleceniem ojca objął, dwa dni przed Jego śmiercią, stanowisko rabina w Krzywczy i pełnił ten urząd do roku 1911, w którym to czasie został wybrany rabinem w Bóbrce — pozostając już na tymże stanowisku aż do śmierci. Tak te wydarzenia wspomina Mordechaj Galler jego syn: (…) mój ojciec nie chciał zostać rabinem w Krzywczy, ale przyszedł wielki Rabin Hirsh Melech z Bluzov [Brzozowa] i nakazał mu kontynuować dynastię sięgającą dziesięć pokoleń. Mój ojciec nie był silny i uległ rabinowi z Bluzov i przyszedł i usiadł sobie na krześle rabinatu, gdzie jego przodkowie siedzieli z tego pokolenia. Mój ojciec został koronowany na rabina Krzywczy obok umierającego ojca, na jego oczach. Następnego dnia zmarł jego ojciec (…).
Należał do gorących zwolenników chasydyzmu, a w szczególności dynastii cadyków dynowskich. Posiadał dużą wiedzę judaistyczną. Należał do stałych współpracowników miesięcznika rabinackiego „Ohel Moed“, poświęconego głównie objaśnianiu wszystkich problemów talmudycznych. Publikowane tamże rozprawy budziły stale żywe zainteresowanie świata rabinicznego. Pozostawił szereg rozpraw i responsów rabinicznych w rękopisie, które niestety zginęły w czasie wielkiej wojny europejskiej.
Również na terenie Bobrki brał żywy udział w pracy społecznej i humanitarnej. Opiekował się też młodym pokoleniem, służąc mu stale radą i pomocą. Do uczniów jego należą m. in. rabin Aron Lewin z Rzeszowa i rabin Dr Jakub Awigdor z Drohobycza. Był sympatykiem żydowskiego ruchu narodowego i gorącym orędownikiem idei stworzenia niepodległego państwa w Palestynie.
Na podstawie: Almanach i leksykon Żydostwa polskiego: P.S. Za wskazanie źródła dziękuję Tadeuszowi Bartoszkowi.
Oraz wspomnienia Mordechaja Gallera
Redakcja Piotr Haszczyn [listopad] 2023]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Potyczka pod Klinem, czyli o walkach na Bukowym Garbie słów kilka
- Szczegóły
Bukowy Garb [Na zdjęciu powyżej] szczyt i wypłaszcznie na granicy Średniej, Woli Węgierskiej i Tuligłów to strategiczne miejsce, o które były częste walki już podczas I wojny światowej. Biegnąca tedy droga płaskowyżem z Przemyśla w stronę Dynowa była bardzo ważny traktem przez kilka wieków. Ślady w postaci Kurhanów pozostawiła tu po sobie ludność Kultury Sznurowej.
Kilkakrotnie słyszałem opowieści mieszkańców Średniej o bitwie z Niemcami, gdzieś w 1944 r. Nikt nie znał szczegółów tego wydarzenia. W pamięci pozostał most z pojazdu niemieckiego służący przez wiele lat jako podpiwniczenie szopy i opowieści o grobach żołnierzy radzieckich.
Całkiem nieoczekiwanie nawiązałem kontakt z panem Jakubem Kubasem z Węgierki, pasjonatem lokalnej historii, który wie bardzo dużo o działaniach wojennych podczas odwrotu wojsk niemieckich w 1944 r. Na temat tych działań wojennych na Bukowym Garbie powstał artykuł, który poniżej prezentujemy. Za jego napisanie i przesłanie bardzo dziękuję [Poniższe fotografie wykonał Jakub Kubas].
Piotr Haszczyn [październik 2023
Rosjanie pojawili się na Bukowym Garbie [Szczyt i wypłaszcznie na granicy Średniej i Woli Węgierskiej], 24 lipca 1944 roku, zajęli leśniczówki na skrzyżowaniu dróg, na tak zwanym "Klinie". Były to oddziały Majora Trygubora. Ominięto niezdobyty jeszcze Przemyśl chcąc zbudować sobie bezpieczne zaplecze w razie konieczności uderzenia na miasto od tyłu.
Przygotowywano się również na następny dzień do operacji "Burza", gdzie wspólnie z oddziałami AK miano zaatakować Niemców .
Rankiem skoro świt następnego dnia, tj. 25 Lipca, Niemcy wysłali konwój wozów opancerzonych na patrol w kierunku Bukowego Garbu. Złożony on był z pojazdów SdKfz 250 [niemiecki lekki półgąsienicowy transporter opancerzony używany w czasie II wojny światowej], i natrafił na Rosjan. Wywiązała się walka, w której jeden z SdKfz został zniszczony, a reszta pojazdów się wycofała się.
Tak wspomina to wydarzenie Pan Stefan Szewc ps. Jakub [żołnierz Armii Krajowej]. W dniu 25 lipca, około godziny 5 nad ranem, gdy pełniłem służbę przy telefonie, zadzwonił leśniczy Kocjan z Woli Węgierskiej meldując, że przed chwilą niedaleko leśniczówki miało miejsce starcie pomiędzy samochodami pancernymi: niemieckim i radzieckim. Jeden z dwóch samochodów niemieckich został trafiony pociskiem z działka przeciw pancernego. Jego załoga uciekła, a drugi samochód niemiecki wycofał się bez podjęcia walki. Pan Kocjan zgłosił jednocześnie, że we wschodniej części wsi są już czołówki wojsk radzieckich [Ziemia Pruchnicka nr.3/2000].
Jeden z niemieckich pojazdów został ostrzelany z armatki przeciwpancernej i zniszczony. Drugi oberwał od radzieckiego pojazdu i wycofał się z walki. Wezwał jednak pomoc lotniczą. Samoloty Junkers Ju 87 D-5 Stukas z 77 eskadry bombowej, przyleciały po niespełna godzinie i zrobiły masakrę oddziałom radzieckim.
Kolejny głos świadka, Pan Zdzisław Czarniecki wspomina niemiecki samolot rozbity w okolicach Pruchnika i łączy ten fakt z niemieckimi samochodami, karetką i wozem łączności, które zostały ostrzelane w Woli Węgierskiej przez sowieckie działa przeciwlotnicze. Jeden z samochodów został trafiony i podpalony. Pan Czarniecki relacjonował, że niemieckie załogi samochodów nadawały przez radio wezwanie o pomoc, w wyniku czego niemieckie bombowce nadlatywały falami co pół godziny. Liczby samolotów, czy liczby fal nalotów nie był w stanie określić [Przemysław Chorążykiewicz pt. Warplanes Over Southeastern Poland Part 1].
Pan Bolesław Łuc, wspominał, że obserwował przez cały dzień działania przy Klinie z sąsiedniej Góry. Według jego relacji i tego co był w stanie widzieć ze swojej pozycji, rankiem, bardzo szybkie niemieckie pojazdy jechały w stronę Klinu, po czym nastąpiła seria wystrzałów i eksplozji. Ponownie zobaczył niemieckie pojazdy, które w liczbie jednego mniej i z większą prędkości wycofywały się z tego miejsca. Chwilę później niebo zaroiło się od niemieckich samolotów, które zrzucały w tamto miejsce "jajka". Naloty trwały do południa [Na zdjęciu obok odłamki pocisków].
Pan Antoni Porczak, który tego dnia pracował na pobliskim polu wraz z rodziną wspominał, że po wczesnoporonnej potyczce niebo zaroiło się od samolotów, które z jazgotem rzuciły się na Klin, strzelając i rzucając bomby. Gdy po południu udali się w tamto miejsce, widzieli wnętrzności i szczątki żołnierzy oraz konie wiszące na drzewach, a także posiekane, jak sito dachy leśniczówek.
Po południu Pan Antoni znowu słyszał samoloty i strzały oraz eksplozje, tym razem Stukasy atakowały partyzantów, którzy zdobyli rano Pruchnik oraz kolejne jednostki radzieckie pod Wolą Maćkowską .
Zza lasu z kierunku Węgierki nadleciał ciemny samolot ciągnący smugę czarnego dymu. Za nim leciał i strzelał srebrny samolot z czerwonymi pasami na ogonie. Ciemny samolot znacznie zwolnił lot, ktoś z niego wyskoczył, po czym zatoczył łuk nad Bukowym Garbem i opadł gdzieś w pobliżu. Tylny strzelec wyskoczył na spadochronie, opadając został zastrzelony przez rosyjskie niedobitki. Spadochron Niemca zaczepił się o drzewo, jego zwłoki zawisły tak długo dopóty się nie rozłożyły i nie spadły pod drzewo, dopiero wtedy go pochowano. Pan Antoni, co tydzień chodził oglądać te zwłoki aż opadły. Niestety nie pamięta już gdzie to było. Pilot pozostał w samolocie i najprawdopodobniej bezpiecznie posadził samolot na polanie w pobliżu Bukowego Garbu. Nie wiadomo, co się z nim stało. Prawie kompletny samolot leżał kilka tygodni na tej polanie aż zabrali go Rosjanie. Nasi partyzanci próbowali zdemontować uzbrojenie bo amunicja leżała w sporej odległości od wraku.
Mustang, który zestrzelił Junkersa był jednym z 12 samolotów 307 dywizjonu myśliwskiego, który wraz z innymi dywizjonami, powracał do Piryatniy na Ukrainie po bombardowaniu niemieckich lotnisk w okolicy Mielca. Amerykanie pojawiali się tutaj w ramach Operacji Frantic. Były to misje wahadłowe podczas których Amerykańskie samoloty bombowe z osłoną, przylatywały z Włoch do baz radzieckich na Ukrainie i na przestrzeni kilku dni, operowały z Ukrainy na cele w Polsce, po czym wracały do Włoch.
Właśnie w Ramach Operacji Frantic III, 25 lipca 1944 roku, wracające już z misji amerykańskie myśliwce zauważyły w oddali wybuchy, wystrzały i nisko latające samoloty .
Jankesi nadal mieli dużo amunicji i zapas paliwa, więc dostali zgodę na sprawdzenie tych terenów. Poleciał 307 dywizjon i zestrzelił 30 Stukasów z 77 eskadry bombowej, która atakowała partyzantów w Pruchniku i okolicy. Zestrzelono co najmniej 2/3 niemieckich maszyn bez strat własnych. Jeden ze Stukasów został właśnie zagoniony przez Mustanga aż nad Bukowy Garb i tu zestrzelony.
Rosjanie tego dnia odnieśli więc spore straty i ruszyli dopiero na przód 27 lipca 1944, kiedy to wieczorem zajęli Helusz i Kramarzówkę.
Wrak niemieckiego pojazdu SdKfz 250 [część podwozia], zniszczonego pod Klinem, służył po wojnie jako strop piwnicy w jednym z gospodarstw na Średniej. Niestety nie zachował się do naszych czasów. Pod koniec lat 80 trafił na złom.
Samolot, który opadł koło Bukowego Garbu, został zabrany przez Rosjan, więc podczas prób odnalezienia miejsca upadku nie natrafiono na nic więcej poza kilkoma blaszkami i zniszczoną amunicją. Samolotem, który zestrzelił Junkersa nie był rosyjski Jak czy Ił, jak wtedy uważano, lecz Amerykański Mustang. Fakt ten potwierdzają łuski z tego samolotu, leżące w terenie w dwóch rzędach na długości 300-500 metrów.
Dziś mimo upływu wielu lat od tych wydarzeń, nadal możemy zobaczyć ślady tych walk. Jadąc na Bukowy Garb od strony przekaźnika, po prawej stronie drogi w lesie, nadal widoczne są leje po bombach [Zdjęcie obok], niektóre z nich jak i część lasu, pokryte są odłamkami.
Przy skrzyżowaniu drogi do Bukowego Garbu z drogą na Wolę Węgierskiej i Średnią, w leśnym skrawku znajdują się trzy mogiły. Zależnie kogo zapytamy o ich właścicieli, to mieszkańcy Woli Węgierskiej twierdzili, że są to żołnierze Polscy z września 1939 roku, mieszkańcy Średniej mówią, że to żołnierze Armii Czerwonej.
Jakub Kubas - Węgierka
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Rabin Dawid Galler
- Szczegóły
GALLER DAWID (1827—1898) syn rabina Abrahama Gallera zmarł tydzień po śmierci swego ojca, mając 71 lat. Zajmował najpierw przez 40 lat stanowisko rabina w Niżankowicach (koło Przemyśla) aż do roku 1895, w którym to czasie objął rabinat w Krzywczy, pozostając na tym stanowisku aż do śmierci. Rabinat w Niżankowicach objął zięć jego, Jakub Szulim Herzog, który piastuje tę godność po dzień dzisiejszy. Rabinem w Krzywczy jest Dawid Uhri, wnuk Abrahama Gallera po matce. Odznaczał się dużą wiedzą judaistyczno-talmudyczną oraz wielkim talentem pedagogicznym. Wychowany w duchu ortodoksyjno-chasydzkim należał do gorących zwolenników cadyka Spiry z Dynowa. Miarą uznania jego autorytetu talmudycznego i głębokiej estymy jest fakt, iż znany cadyk i talmudysta Dawid Spiro z Dynowa, autor dzieła „Cemach Dawid“, powierzył mu wychowanie swoich synów. Brał też żywy udział w pracy społecznej i filantropijnej. Szczególną opieką otaczał niezamożną młodzież ze sfer ortodoksyjnych, pałającą gorącą chęcią nabycia głębszej wiedzy talmudycznej. Przez trzy lata pełnił stanowisko rabina wspólnie ze swoim ojcem, była to zgodna współpraca.
Na podstawie - Almanach i leksykon Żydostwa polskiego.
P.S. Za wskazanie źródła dziękuję Tadeuszowi Bartoszkowi.
Redakcja Piotr Haszczyn [październik 2023]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Polski Dom Ludowy
- Szczegóły
W początku XX w. powstawało w Krzywczy wiele organizacji młodzieżowych, które miały na celu wychowanie młodego pokolenia w duchu narodowym. Jako, że II Rzeczpospolita była państwem wielonarodowym, każda z nacji chciała chronić i rozwijać swoją tożsamość. Przy okazji odbudowy synagogi około 1900 r. Żydzi dobudowali od strony dworu świetlicę na spotkania religijne i młodzieżowe. Kilkanaście lat później ludność Rusińska, w ofiarowanym domu przez Antoninę Kic, otworzyła świetlicę Proswita. Widząc to ludność polska podjęła starania, by i oni mieli swoje miejsce do spotkań i eksponowania swojej kultury. Działająca w Krzywczy organizacja strzelecka, miała mały pokoik na spotkania w karczmie, która mieściła się na dzisiejszej posesji Urzędu Gminy.
Te działania rozpoczęły się ok. roku 1930. W 1931 r. istniejący już Komitet do Budowy Polskiego Domu Ludowego zwrócił się do Rady Gminy z prośbą o sprzedaż działki o wielkości 180 m2 w centrum miejscowości na budowę świetlicy. W imieniu komitetu wniosek podpisali: Franciszek Gałuszka, Tomasz Szymański, Józef Wolański, Ludwik Noworolski, Władysław Kreczmar, August Kwasiżur, Kazimierz Wolański. Prośbę swoją motywowali tym, że w miasteczku nie ma najmniejszego lokalu na spotkania oświatowe. Sprawa jednak utknęła w Gminie gdyż uchwale sprzeciwili się radni ukraińscy, którzy przychylną decyzję Rady Gminy zaskarżyli do władz Powiatu, a następnie województwa. Ale w 1932 r. Komitet otrzymała pozwolenie na realizację inwestycji, gdyż władze wojewódzkie oddaliły skargę Ukraińców. Powstały Komitet przyjął strukturę formalną. Na jednym ze spotkań przyjęto Statut Polskiego Domu Ludowego w Krzywczy [obok pierwsza strona statutu], który podpisali właściciele majątku krzywieckiego, znaczniejsi obywatele miasteczka oraz młodzież ze Strzelca. Statut zachował się w archiwum oto mieszkańcy Krzywczy, którzy go podpisali: Emanuel Bocheński, Gustaw Rydz, Józef Woźniak, Karol Nessel, Antoni Akielaszek, Maria Bocheńska, Franciszek Wójtowicz, Bronisława Rydz, Leon Ziemiański, Tomasz Szymański, Franciszek Gałuszka, Bernard Woźniak, Władysław Kasprowicz, Władysław Rostecki, Antoni Sobol, Ludwik Noworolski, Stanisław Bukowski, Cecylia Szymańska, Jan Matuszek, Piotr Łabzak, Aniela Wojtowicz, Jan Sobol, Stanisław Noworolski.
W budowę świetlicy zaangażowała się Maria Bocheńska z mężem Emanuelem [na zdjęciu obok], właściciele krzywieckiego majątku, którzy ofiarowali drzewo na jej budowę, a mieszkańcy Krzywczy w czynie społecznym wykonali ścinkę drzew i zwieźli materiał. Plan budowy świetlicy sporządził bezpłatnie inżynier Tobiński z Przemyśla. Przystąpiono do budowy. Ludność miejscowa w czynie społecznym wykonała wykopy na fundamenty, które zostały zbudowane z kamienia.
Budynek o pięknym stylowym wyglądzie na wysokim podmurowaniu zbudowany jest z grubych drewnianych koców i pokryty został dachówką. Składał się z sali widowiskowej ze sceną i garderobą o długości 12 m, 7 m szerokiej i 5 metrów wysokie, do nie dobudowany jest łącznik z 5 pomieszczeniami oraz obszerną werandą. Obiekt jest częściowo podpiwniczony. Po początkowym szybkim tempie budowy z powodu braku środków prace przerwano na kilka lat. Dopiero wsparcie starosty przemyskiego Adama Remiszewskiego w wysokości 500 zł oraz ofiarowanie drewna przez Leona ks. Sapiehę i gromadę Ruszelczyce oprowadziło do zakończenie inwestycji w roku 1936. W tym samym roku odbyło się uroczyste otwarcie Polskiego Domu Ludowego, a Staroście Remiszewskiemu przyznano Honorowe Obywatelstwo Krzywczy. Od tego czasu zaczęły się w obiekcie odbywać spotkania oświatowy, wstępy artystyczne zarówno ludności polskiej jak i ukraińskiej. Emanuel Bocheński ocenia, że koszty budowy wyniosły 10 000 zł. On też w piśmie do Państwowego Instytutu Kultury Wsi wymienia jakie koszty poniósł na budowę świetlicy starając się o zwrot poniesionych nakładów. Nie wiadomo z jakim rezultatem.
W 1939 r. świetlicę zajęli Niemcy i wykończyli wszystkie pomieszczenia lokując w nich kantynę, a w piwnicy organizując łaźnię dla żołnierzy, którzy mieszkając pod domach przyjeżdżali się tu kapać. Powstały też w tym okresie murale na ścianach budynku. Autorem malunków był niejaki Ceplik Ślązak wcielony do Wermachtu. Na zdjęciu Domu Ludowego z tego okresu wojny widać dwa niewielkie samoloty na ścianie obok wejścia od strony cerkwi po lewej stronie. Nadto przy drzwiach widniej również wymalowana flaga niemiecka. Również na froncie budynku nad oknem widnieją dwa rysunki, które trudno zidentyfikować ze względu na jakość fotografii. Tak sytuacja trwała do 1941 r. gdy po inwazji na Zawiązek Radziecki Niemcy opuścili Krzywczę. Po wojnie Świetlicę przyjęła władze polskie polska organizując w nich spotkania oświatowe, występy artystyczne, zabawy taneczne i organizując bibliotekę. [Obok zdjęcie świetlicy z roku ok. 1940].
Pierwszym kierownikiem biblioteki był Bolesław Akielaszek, a po jego śmierci funkcję objęła jego siostra Stefania Akielaszek. Tam odbywały się ciekawe konkursy czytelnicze, prelekcje, zgaduj zgadule i quizy. Najlepsi otrzymywali dyplomy, symboliczne upominki i wyróżnienia. Pod względem czytelnictwa na szczególną uwagę zasługiwała wiekowa już mieszkanka Krzywczy Pani Sikorowa. W ciągu swojego życia zdołała przeczytać nieomal wszystkie książki w latach 50 - 60, które znajdowały się w krzywieckiej bibliotece.
Długie jesienne i zimowe wieczory mieszkańcy spotykali się w budynku Domu Ludowego i tam przygotowywali przeróżne sztuki teatralne. Najdłuższe przygotowywania aktorów pochłaniały przedstawienia Jasełek i Męki Pańskiej. Występy odbywały się w Krzywczy i pobliskich miejscowościach. Brali w nich udział starsi, młodzież i dzieci. Teatr amatorski działał w Krzywczy w zależności od potrzeb, a przede wszystkim od osób, które były motorami teatralnych widowisk, niejednokrotnie na wysokim poziomie. Osobą zaangażowaną w tą działalność był Wilhelm Hetper, dyrektor miejscowej szkoły, który był czynnikiem kulturotwórczym w miejscowości na wielu polach: teatralnym, muzycznym, chóralnym. Pamiętam kunszt aktorski pana Władysława Kasprowicza z Jasełek odgrywanych końcem lat siedemdziesiątych. Opanowanie pamięciowe roli bezbłędne, śpiew bez fałszu, mimika, gesty – to robiło wrażenie, ale było to wyćwiczone w latach przedwojennych i procentowało wiele lat. W dzisiejszych czasach, gdy nawet nie ma już sceny w świetlicy, trudno jest młodym zrozumieć czym i po, co był Teatr w wykonaniu wiejskich aktorów.
W świetlicy przez pewien czas funkcjonowało stałe kino. Za salą widowiskową dobudowano pomieszczenie, w którym stały projektory. W ścienię były dwa małe kwadratowe otwory, przez które wystawały obiektywy projektorów. Filmy wyświetlano raz w tygodniu. W latach - 80 tych raz w miesiącu przyjeżdżał zielony Gaz 20, wystawiane były głośniki przed świetlicą, z których płynęła muzyka zachęcająca do odwiedzenia kina. Później przyjeżdżała Nyska. Wyświetlano przeważnie dwa filmy, jeden dla młodzieży drugi dla dorosłych. Często też przed południem były wyświetlane bajki i filmy dla dzieci szkolnych. Z postępem techniki, gdy liczba telewizorów znacznie się zwiększyła kino objazdowe przestało przyjeżdżać. W latach 90 -tych przyjeżdżał jakiś Pan z telewizorem i przez video były wyświetlane nowości filmowe, ale to też się skończyło i krzywieckie kino przeminęło z wiatrem. A w miejsce przebudówki, gdzie było kino najpierw przez kilka lat miał siedzibę Ludowy Zespół Sportowy, a w 1987r. wybudowano na tym miejscu garaż na samochód pożarniczy dla miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej.
W początkach lat 70 –tych XX w. przy świetlicy w Krzywczy powstał Ruch. Tak naprawdę Książka-Prasa-Ruch – instytucja, która miała na celu ożywienie kulturalne miejscowości i rzeczywiście nim była. Oprócz typowego Ruchu, gdzie można było kupić gazety, książki, napoje, słodycze, papierosy, kosmetyki, zabawki, można było na części świetlicowej pooglądać telewizor, zagrać w tenisa stołowego, szachy, warcaby, a nawet napić się kawy. Instytucja ta wspierała organizowane przy świetlicy różne konkursy, organizowała prelekcje, spotkania autorskie. Pierwszym kierownikiem Ruchu była Maria Kuźbida.
W budynku świetlicy funkcjonowało po rozwiązaniu Ruchu wiele instytucji: poczta, biblioteka, pracowania komputerowa Szkoły Podstawowej w Krzywczy, siedziba Koła Gospodyń Wiejskich, Świetlica Straży Pożarnej, a od 7 sierpnia 2019 r. zostało otworzone Centrum Promocji Doliny Sanu oraz od niedawna Etno-Izba prowadzona przez Janusza i Małgorzatę Dachnowiczów.
Zamysł naszych przodków o budowie Polskiego Domu Ludowego w centrum miejscowości był dobrym pomysłem. Przez wiele lat odbywały się tam zebrania wiejskie sesje Rady Gminy, zabawy i przedstawienia szkolne, zabawy taneczne, wystawy malarskie i wiele innych wydarzeń. Świetlica nadal spełnia w miejscowości ważną funkcję, tylko ludzie coraz mniej interesują się kulturą i mimo, że jest ona otwarta w określonych gadzinach mało kto z niej korzysta. Swoja drogą samemu funkcjonowaniu Świetlicy w Krzywczy należy się osobny artykuł, gdyż działo się w niej mnóstwo rzeczy i rzeczywiście była czynnikiem kulturotwórczym i oświatowym w miejscowości przez ponad 90 lat.
Piotr Haszczyn [wrzesień 2023]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Z zeszycika Cecylii Siemaszko
- Szczegóły
Panią Cecylię Siemaszko pamiętam bardzo dobrze. Mieszkała na Woli Krzywieckie, prawie w ostatnich zabudowaniach, które nazywają się Kamionka. Pamiętam ją, gdyż często chodziła do kościoła. To prawie 4 km drogi w jedną stronę. Siadała zawsze pod kazalnicą. Z nią zawsze przychodziła siostra - były nierozłączne. Dzięki programowi "Zwykli niezwykli-ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym" okazało się, że Pani Cecylia spisała swoje wojenne wspomnienia w cienkim zaszycie. Agnieszka Gurba i Aleksandra Wojdyło, które rozmawiały z p. Agatą Siemaszko zeskanowały zeszyt i dzięki temu możemy przeczytać poniższe wojenne wspomnienie p. Cecylii Siemaszko, która niestety już nie żyje.
Tak, jak to we wspomnieniach bywa, są pewne nieścisłości chronologiczne, ale treść jest obiektywna i zawierają mnóstwo faktów z okresu II wojny światowej oraz powojennych ciężkich czasów.
Piotr Haszczyn [wrzesień 2023]
W roku 1939 wybuchła wojna niemiecka z Polakami. Zabrali mężczyzn na wojnę, za tydzień nadjechały nasze wojska polskie do naszej wioski - Woli krzywieckiej i powstał front. Nasi strzelali z dział, ludzie uciekali w wiejski las, a niektórzy chowali się po piwnicach od rana do popołudnia. Okropnie Niemcy strzelali, ale na nasze szczęście wioskę mijali, tylko pociski leciały w las. Nikt nie został zabity, ale za to następna wieś Krzywcza, tam zostało kilka osób zabitych i domy od kul zniszczone, pokrycie cerkwi zostało bardzo zniszczone, a nasz ksiądz Władysław Solecki wśród kul i boju chodził po między ludzi, jednych spowiadał innych pocieszał i nawet wśród pocisków poszedł do tej cerkwi i wziął stamtąd Najświętszy sakrament. Nie trwało to tak długo, bo nasze wojska polskie cofały się i za niedługo przyszli Niemcy i oni zaczęli po trochu stopniowo męczyć nasz polski naród, a więc zaczęli nakładać kontyngenty ze zboża i zwierząt. Także kto był bogatszy to dawał krowy, świnie, zboże, a biedni którzy mieli jedna krowę to i tą jedyną zabrali. Chodzili po domach z wizytą i szukali, a małą ilość zostawiali na życie, resztę wszystko zabierali. W młynach nikt nie meł. Mieli ludzie takie ręczne żarna i te żarna Niemcy dali rozkaz, żeby odwieźć do komendy, żeby my ziarna nie męli. U nas były dwoje żaren, jedne ojciec oddał, a drugie dał do piwnicy i tam myśmy męli nocami i prawie czwarta część ludzi chodziła nocami mleć, a ktoś musiał czuwać, ażeby obcy nie posłyszał, że się mieli. Tak samo było ze zwierzętami ludzie nocami świnie bili, żeby troszkę omasty było, bo nie kupił. U nas jeden drugiego nie wydał.
Początkowo ludzie się lubili. Co rok to było gorzej. Niemiec nakładał straszne podatki, nawet od głowy. Zaczął zabierać ludzi na Niemiec. Początkowo wyznaczał, później robił napady nocami. Ludzie zaczęli uciekać z domów, przeważnie młodzi. Nas w domu było pięcioro: dwóch braci, ja i dwie siostry. Ja z siostrą starsza nocowałam pod lasem w budzie, co gospodarz zbudował do pilnowania zasiewów przed dzikami, a bracia nigdy się nie przyznali gdzie nocowali. Tak prawie pół roku myśmy się kryli. Ojciec nie chciał nas dać do Niemiec. Zainstalował chłopców do roboty do lasu, a mnie ze starszą siostrą do dworu i tak myśmy musiały pracować cały dzień za dwa kilo zboża, a bracia za jakieś marny grosz w tym lesie. Najmłodsza siostra nie miała swoich lat do pracy. Co roku to było gorzej. U nas ludzie były mieszane Rusini i Polacy. Początkowa nie było żadnej różnicy, nikt nie słyszał o jakiś Ukraińcach, na raz słychy nadchodzą, że z naszych Rusinów porobili się Ukraińcy. Jedni mówili, że to Ruscy księża porobili, drudzy mówili, że to Niemcy. I wtedy już było gorzej, bo zaczęli się ludzie nienawidzić. Ukraińcy zaczęli dokuczać Polakom. Nawet najlepszy sąsiad był wrogiem. Zakazywali, że nas wywiozą do Rzeszy, że tu będzie Ukraina dla Ukraińców. Było im lepiej, dostawali jakiś przydział żywnościowy i dokuczali Polakom w różny sposób. Tak to trwało jakiś czas.
Nastał rok 1942, wtedy i Ukraińcy trochę ucichli, bo nastał głód. Ludzie jedli trawy, nigdzie zboża nie kupił. Kilka osób umarło z głodu. Jedni puchli z głodu, straszne rzeczy, gorzej niż wojna. Jedni udawali się w strony wiosek bogatszych i tam czasem udawało się kupić troszkę zboża, inni szli za żebraniem chleba, to było przed żniwami, a jesienią dokładnie nie pamiętam czy prędzej czy później Niemcy zaczęli się zabezpieczać i zaczęli nas zmuszać do dykuw [trudno powiedzieć, co to znaczy]. Musieliśmy jechać z Woli, aż do Jodłówki na cały tydzień, tam o suchym chlebie i w stodołach myśmy nocowali i tak braliśmy dykunki. Na niedzielę wracaliśmy do domów i znów trwało to kilka tygodni. I znów przyszła smutna wiadomość dla Polaków. Powiedziano nam wszystkim po kryjomu, że Ukraińcy mają pozwolenie któregoś dnia dwie godziny mordować Polaków. Przez kilka dni wszyscy młodzi polscy chłopcy, gdy się zbliżał wieczór uciekali w las. My, niewiasty zostawały, ale też nie spałyśmy we własnych domach. Wkrótce to ucichło i znów ludzie mówili o wojnie, że Niemiec ma się bić z Rosją. I Niemiec zaczął pobierać dobrowolnych Ukraińców na wojnę i z naszej wioski zgłosiło sie kilka ochotników. Gdy Niemicy bili się z Rosją już zaczęła pokazywać się polska partyzantka. Moi bracia chodzili codzienne w las do roboty i właśnie zostali złapani przez polskich partyzantów, a że nie mieli przy sobie dokumentów chcieli ich postrzelać. Zaczęli do nich mówić i po rusku i niemiecku i po polsku, tak że bracia mówili zawsze, że są Polakami. Z nimi jeden Ukrainiec i też się przyznał, że jest Ukraińcem. Więcej niż godzinę trzymali chłopaków w niepewności. Bracia moi mówili, że są Polakami, ale tego Ukraińca chcieli zaraz zastrzelić, żeby ich nie wydał Niemcom. Ale bracia zaczęli prosić za nim, że ich na pewno nie wyda i pościli ich wszystkich. Ten Ukrainiec jednak powiedział swoim, tylko na szczęście trochę później, jak Niemcy zaczęli się cofać.
Nadeszły żniwa, myśmy pod lasem żęli żyto, bracia, wszystko pięcioro. Naraz lot niski i to tak ponad las, że starszy brat mówił uciekajmy, ale młodszy był ciekawy, co będzie i zaraz nie chciał uciekać, a tu zaczęły bomby padać w las, wtedy myśmy się dopiero skryli i uciekliśmy do naszego domu. Na drodze z lasu sowieci pozdrawiają nas, a w naszej wiosce jeszcze Niemcy. Sowieci wpadli porozbijali magazyny żywnościowe bo nie zdążyli ich Niemcy zabrać. No wreszcie wojna się skończyła, ale nastał gorszy czas, bo powstały różne bandy, nie można było rozpoznać, czy to polskie, czy ukraińskie. I właśnie 15 kwietnia 1945 r. bardzo raniutko o godzinie 3 wpadła do naszej wioski partyzantka i zaczęła strzelać Ukraińców. Jedni uciekali w las, drudzy kryli się po Polakach, jeszcze inni uciekali do Krzywczy. U nas też nocował jeden Ukrainiec i jego koń też był schowany. Mama rano przyszła usłyszała strzały i kazała mu uciekać, tylko, co uciekł już byli partyzanci. Koło 20 osób zastrzelili. Ci, którzy schowali się u Polaków musieli wychodzić z kryjówki, bo z nimi szedł jeden z naszej wioski i pokazywał, gdzie są Ukraińcy. Gdzie, niektórych Polacy zaczęli bronić tych bezbronnych Ukraińców. Mówili, co wy robicie, jak tak można strzelać i rabować. Ja zaczęłam płakać, bo ludzie leżeli pozabijani. Przeważnie młodzi, nasi znajomi. Otóż partyzant zobaczył, że ja płaczę skoczył do mnie i chciał mnie zabić, ale mama go otrąciła i zrobiło się zamieszanie. Rozłościł się i chciał nam zabrać konia i wóz. Ojciec ostro się do niego postawił i to nie pomogło. Musiał brat przymusem odwieźć im te zarabowane rzeczy, aż do Bełwina, przez las. Większa ilość Ukraińców uciekła do Krzywczy i tam wszyscy mieli wyjechać na wschód. Tam też wpadli partyzanci i koło piętnastu mężczyzn zabrali i w lesie rozstrzelali. Od tej pory każdy dzień, przeważnie noc nie była spokojna. Powstały bandy ukraińskie, ale nasi chłopcy dostali broń i kazano im się bronić. Ojciec nie chciał im zezwolić, prosił, tłumaczył. Nic nie pomogło, młodzi chłopcy już, jak mieli broń to im się zdawało, że im już nic nie grozi. Byli pewni siebie. Czasami chodzili do lasu zapolować na jakieś zwierzę, czasem banderowcy do nich strzelali to oni się bronili. I nadszedł rok 1946, prawdopodobnie wszyscy chłopcy byli w naszym domu, ci co mieli broń. Naraz ktoś przybiegł z wartowników i krzykną
- Banderowcy w naszej wiosce!
Wszystko się rozleciało, a było ich około 20. Nie wiem, czy trwało to 10 minut, naraz strzał i już niosą jednego z naszych zabitego, zaczęli go jeszcze cucić i jeszcze odżył. Otóż to nie byli banderowcy tylko polska partyzantka i mylnie strzelali do Polaka. Oni szli na Korytniki tymczasem to była Wola Krzywiecka i zaraz tego, co ich prowadził chcieli zabić na naszym podwórku, a był to człowiek ze Średniej jednak nasi chłopcy nie pozwolili na to. Jeden z naszych dostał rozkaz, by odwieźć tego rannego do szpitala. I zaraz w nocy dwóch naszych dostało rozkaz zaprowadzić ich do Korytnik. Mój brat wiózł tego rannego, ujechał kilometr drogi i ranny umarł więc brat z nim wrócił. I już więcej na razie nic groźnego Polakom przez to lato się nie stało. Wpadało od czasu do czasu tylko partyzantka, ale raczej była to złodziejska banda, która kradła i rabowała nie tylko pozostałych jeszcze Ukraińców, ale i niektórych Polaków. Banderowcy całe lato siedzieli w lesie, bo im lotnicy zrzucali wikt: chleb, słoninę. papierosy. Nasi ludzie znachodzili i przynosili do domów. Początkowo dawali próbować ten chleb kurom i kotom, a później sami jedli. Tak to płynęło, aż do października. 27 poszli nasi chłopcy do lasu Kwaśny Piotr, Kwaśny Bronisław i Siemaszko Jan - mój brat i tam zostali zamordowani przez banderowców w straszny sposób: wydłubali im oczy i języki odcięli, ręce kolącymi drutami związali i poprzywiązywali do drzewa. W takim stanie polskie wojsko ich znalazło.
Nastała zima to dla Polaków była najstraszniejsza, bo banderowcy wpadli prawie, co noc. Na każdym kroku groziła śmierć, przeważnie dla tych, którzy mieli broń, a że u nas mój brat ten który zginął też miał broń to chcieli właśnie nas zniszczyć wszystkich. Starszy brat poszedł do Przemyśla i tam już musiał mieszkań, bo by go zamordowali, a my reszta byliśmy w domu. Przychodzili pod dom po sześciu i rozkazywali, ażeby kupować im ubrania buty i inne jeszcze rzeczy, ale ojciec się nie zgodził kupować, ale musiał dawać im pieniądze, a oni dawali pokwitowania. Jednego razu wpadli, myślałam, że to już nasz koniec, że nas wszystkich pozabijają, bo ojciec nie chciał im już nic dać i w dodatku wystąpił do nich ostro - mówi do nich- zamordowaliście mi syna i to w taki sposób, że ja bym zwierzętom tak nie zrobił. Wtedy jeden uderzył ojca karabinem i ojciec padł na ziemię nieżywy, a my zaczęliśmy krzyczeć, wtedy zabrali się i poszli. Ojciec pomału odzyskał przytomność. Przez całą zimę wpadali po Polakach i w różny sposób się odgrażali. Młodzi chłopcy uciekali, bo kogo z młodych napotkali to zaraz zabierali - zabrali tak Staszka Rogosza.
Ale nastała wiosna 1947 r. przyjechało polskie wojsko do naszej wioski i wszystkich resztę pozostałych Ukraińców wywieźli na zachód. Od tej pory banderowcy już nie wpadali, jeszcze gdzieś czasami wpadali, ale byli już łagodni, raczej prosili o żywność, ale Polacy nie chcieli ich wspomagać i pomału wszystko się skończyło, nastały czasu spokoju - tyle pamiętam
Siemaszko Cecylia
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/
Powieści Zachariasiewicza
- Szczegóły
Jan Chryzostom Zachariasiewicz był jednym z bardzie płodnych polskich pisarzy. Wiadomo, że Kraszewskiego nie dogonił, ale na pewno znajduje się w czołówce pod względem napisanych powieści w historii literatury polskiej. Sesja naukowa w Radymnie była dla mnie impulsem, by zebrać tytuły wszystkich jego powieści. Na podstawie opracowań literackich oraz kwerendy w internecie udało się znaleźć tytuły 85 jego powieści. Być może niektóre tytuły mogą mieć błąd, gdyż tytuł został źle zakwalifikowany w wykazie odstępnych źródeł. Udało się też ustalić, że pierwszą jego wydaną powieścią nie był „Uczony” lecz „Skromne nadzieje” z roku 1854. W większości ustalono również rok wydania powieści. Niektóre tytuły mają dwie daty. Ta pierwsza odnosi się do publikacji w gazecie ta druga do wydania książkowego.
Ostatnią powieścią Zachariasiewicz prawdopodobnie była powieść - Po ślubie. Z zapisków kobiety w roku 1903. Nie wiadomo czy była ona napisana wcześniej, a wydana w tym roku czy świeżo napisana. W początkach XX w. pisarz był w podeszłym wieku i drukowano wiele jego wznowień jak np. powieść Orion i Chryzantema wydaną w 1885 r., którą w 1903 r. opublikowano ponownie w Gazecie Lwowskiej, a honorarium było przeznaczone na remont Szkoły w Krzywczy. Stąd błędna interpretacja w niektórych źródłach tego faktu.
Następne ciekawe odkrycie dotyczące Zachariasiewicza. Okazuje się, że był prekursorem powieści fanstastyczno-naukowej. W roku 1861 wydał powieść Kometa, a w 1886 Za Przyszłość. Wydaje się, że są to dwie pierwsze powieści o tematyce fantastycznej w literaturze polskiej.
Niewątpliwie 85 tytułów stawia Zachariasiewicza, w czołówce pod względem napisanych powieści, pisarzy w historii literatury polskiej. W miarę dostępu do źródeł wykaz będzie aktualizowany.
Powieści Jana Chryzostoma Zachariasiewicza:
- 1854 - Skromne nadzieje
- 1855 - Uczony
- 1856 - Sąsiedzi. Powieść współczesna
- 1856 - Sierota wielkiego świata
- 1857 - Boże dziecię. Powieść z naszych czasów
- 1857 - Dwaj lutniści. Obrazki z naszej przeszłości
- 1857 - Żertwa
- 1858 - Za kulisami
- 1858 - Renata
- 1860 - Fałszywy król
- 1860 - Na kresach
- 1860 - Za króla Jana
- 1860 - Złota góra.
- 1861 -Toż
- 1861 - Kometa
- 1861 - Konfederat
- 1862 - Święty Jur. Powieść w trzech częściach
- 1862 - Za króla Stanisława
- 1862 - Sebastyan Klonowicz. Obraz z ciernistego żywota wieszcza
- 1863 - W przededniu
- 1863 - Jarema. Studium wewnętrznych dziejów Galicji
- 1864 - Za króla Michała
- 1865 - Marcyan Kordysz
- 1866 - Za króla Zygmunta
- 1866 -Po ślubie
- 1867 -Tajemnica
- 1867 - Marek Poraj. Powieść z czasów pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej
- 1868 - Za króla Władysława
- 1868-1869 - Mąż upatrzony
- 1867 -1868 - Zakazane owoce.
- 1869 - Za chlebem
- 1869 - Czerwona czapka. Z notatek cesarsko-królewskiego radcy
- 1869 - Tajny fundusz
- 1870 - Dzieje ideału
- 1870 - Za króla Jana Kazimierza
- 1870 - Milion na poddaszu. Obrazek z niedawnej przeszłości.
- 1870 - Porwanie Sabina
- 1870 - Chleb bez soli
- 1871 - Za kulisami
- 1870 - Wiktorya Regina: ze wspomnień narzeczonej.
- 1871 - Noc królewska
- 1871 - Człowiek bez jutra
- 1872 - Posag
- 1872 - Opinia parafialna
- 1872 - Poseł - Męczennik
- 1872 - Albina
- 1872 - Widoku familijne
- 1873 - Co ich zbliżyło?
- 1873 - Za honor
- 1873 - Szczęście kobiece
- 1874 - Muszka
- 1874 - Zakryte Karty.[Zakryte skarby?], Powieść współczesna.
- 1875 - Sumienny konkurent, studium karnawałowe
- 1875 - Za prawdę
- 1876 - Na chlebie żony
- 1876 - Omanka
- 1876 - Preferans po śmierci. Przekład na chorwacki 1877
- 1876 - Zły interes historia ze studyów wiedeńskich.
- 1877 - Wybór posła. Powieść współczesna
- 1877 - Za wolność
- 1877 - Prawo bezprawia
- 1878 - 1883 - Jedna Krew
- 1878 - Królewskie krzesło. Powieść współczesna
- 1878 - Tajemnice Stefanii
- 1879 - Flamina
- 1880 - Za miłość
- 1881 - Teorya Pana Filipa
- 1882 - Za sprawiedliwość
- 1883 - Za srebrniki
- 1884 - Za ojczyznę
- 1885 - Samolub
- 1885 - Wyprawa po wujaszka
- 1886 - Za przyszłość
- 1888 - Herb na giełdzie
- 1888 - Za Boga
- 1889 - Nieboszczyk w kłopotach. Gawęda staroszlachecka
- 1891 - Poseł - męczennik
- 1891 - Moje szczęście
- 1894 - Przy końcu wieku
- 1894 - Spod trzech zaborów
- 1895 - Chleb
- 1895 - Orion i Chryzantema, czyli romans w XX wieku
- 1897 - Zakopane skarby. Powieść współczesna.
- 1902 - Trzeci Maj. Powieść historyczna z czasów panowania Stanisława Augusta
- 1866 -1903 - Po ślubie. Z zapisków kobiety
Piotr Haszczyn [wrzesień 2023]
Zapraszamy na bloga www.krzywcza.blogspot.com
E-booki
- Szczegóły
Nowym pomysłem na popularyzację historii Krzywczy i Gminy Krzywcza jest publikacja E-booków. Ze względu na brak środków finansowy na wydanie książki będę umieszczał w tym linku e-booki w formie PDF. Jeśli doceniasz moją pracę, włożoną przeze mnie, w napisanie w poniżej prezentowane e-booki wpłać dowolną kwotę za korzystanie z nich. Kliknij
Piotr Haszczyn [wrzesień 2023]
Piotr Wojciech Haszczyn RYS HISTORYCZNY SZKOŁY PODSTAWOWOWEJ IM. JULIUSZA SŁOWACKIEGO W BABICACH 1844 - 1997 KLIKNIJ
Piotr Wojciech Haszczyn ZARYS DZIEJÓW PARAFII W KRZYWCZY.1398-1998 KLIKNIJ
Jeśli doceniasz moją pracę, włożoną przeze mnie, w napisanie tego e-booki wpłać dowolną kwotę za korzystanie z niego. Kliknij
Jan Chryzostom Zachariasiewicz. Wiersze zebrane. Opracowanie Piotr Haszczyn. KLIKNIJ
Jeśli doceniasz moją pracę, włożoną przeze mnie, w napisanie tego e-booki wpłać dowolną kwotę za korzystanie z niego. Kliknij
Noc trwogi
- Szczegóły
1 października 1966 r. w Życiu Przemyskim ukazał się artykuł Zbigniewa Ziemblowskiego pt. Noc trwogi. Autor opisuje w nim napad UAP na Krzywczę z roku 1946. Relacje mieszkańców Krzywczy nadają autentyczność tych tragicznych czasów. Obszerny artykuł na ten temat Artura Brożyniaka prezentowaliśmy już kilkanaście lat temu. Artykuł Kliknij
Piotr Haszczyn [sierpień 2023]
"W nocy z 16 na 17 kwietnia 1946 r. banda UPA napadła na Krzywczę. Rozbito posterunek milicji. Banderowcy uprowadzili ze sobą milicjantów: Wiktora Majchera ur. 1923 r., Władysława Chrobaka ur. 1924 r., Władysława Kopczyka 1921 r., Jana Feduniaka ur. 1922 r., Stanisława Grodeckiego ur. 1924 r".
23 lata temu ta zwięzła informacja przekazana telefonicznie przez Komendę Powiatową MO do Rzeszowa miała z całą pewnością dostateczną wymowę. U jednych budziła uczucie oburzenia i żalu, pragnienie zemsty - wszak Majcher, Chrobak, Kopczyk, Feduniak i Grodecki mieli przyjaciół, rodziców, braci, siostry; u drugich, tych spod znaku tryzuba radość z sukcesu nad komunistami.
Spłowiała i pożółkła karta meldunku, wyblakł atrament, czas zatarł w ludzkiej pamięci wydarzenie, które kiedyś wstrząsnęło sercem í sumieniem wielu. Odświeżmy wspomnienie póki czas, póki nie odeszli świadkowie owej nocy.
STANISŁAW FEDYK:
- Kiedy się obudziłem, banderowcy byli już we wsi. Koło Noworolskiego palił się dom, strzelano. Zacząłem uciekać w kierunku Ruszelczyc. Biegnąc koło Domu Ludowego słyszałem jak jakiś banderowiec wolał: „Paly chatu, bo Noworolski strelaju!". Za wsią wpadłem niemal wprost na upowski karabin maszynowy, uskoczyłem jednak za mur, nim dosięgły mnie kule. Już w Ruszelczycach widziałem jak na pomoc Krzywczy biegli ormowcy z Babic. Od kul erkaemu, spod którego mnie, udało się szczęśliwie uciec, zginął ormowiec Piotr Pawłowicz.
STANISŁAW NOWOROLSKI:
-Prowadziłem wówczas sklep dla wojska. Moje kontakty z wojskiem nie podobały się reakcji. Pamiętam, jak pewnego dnia nieznana kobieta z Kupnej doręczyła mi list od UPA. Żądali okupu, a w razie odmowy grozili śmiercią. Nie dałem ani grosza. Powiedziałem posłance, że się ich nie boje.
Tragicznej nосу poszedłem spać godz. 9 wieczorem. Banderowcy zamiast do mnie zapukali do domu matki.
-Otwórzcie, my z AK. Mamy interes do męża - mówili po polsku.
- W nocy nikomu nie otwieram, a poza tym to jakaś pomyłka, mój mąż od dawna w grobie.
Nie wierzyli, byli przekonani, że rozmawiają z moją żoną, to też strzelili do matki przez drzwi. Na szczęście nie trafili. Strzały obudziły brata, który nie namyślając się wiele wygarnął z automatu do bandziorów. I tak się zaczęło... Wybiegłem z domu. Żona i dzieci ukryły się w murowanej piwnicy sąsiedniej chałupy, a ja klucząc między drzewami ostrzeliwałem się zawzięcie. Napastnicy podpalili mój dom. W sklepie znajdowały się beczki z nafta i benzyna, toteż ogień strawił wszystko błyskawicznie. Cały majątek poszedł z dymem, zostałem w tym, co miałem na grzbiecie.
KATARZYNA LEGENCOWA:
- Miałam młode córki, a pan wie, gdzie dziewczęta, tam chłopcy się kręcą. Tego wieczoru wstąpili do nas dwaj milicjanci. Jednym z nich był Grodecki, nazwiska drugiego już sobie dziś nie przypominam. Lata robią swoje. Była 11 w nocy, kiedy pożegnali się i poszli patrolować wieś. W kilka minut po nich zjawili się banderowcy. Kazali nam wyjść z chałupy. Śmiali się i mówili: "no i co, gdzie wasza milicja, czego was nie bronią?" Domyśliłam się od razu, że coś musiało się chłopakom naszym przydarzyć, ale nie przypuszczałam, że... Grodeckiego i jego kolegę banderowcy rozbroili w uliczce, kilkanaście metrów od domu Legencowej.
-Prowadźcie na posterunek!
-rozkazali.
Pod groźbą automatów milicjanci zapukali do okna prosząc kolegów, by im otworzyli. Prawdopodobnie nie spodziewali się śmierci, liczyli na to, że banderowcy zabiorą im broń, zdemolują siedzibę milicji i na tym. się skończy, a może po prostu się bali. Nieświadomi niczego koledzy otworzyli drzwi i zanim się spostrzegli rozbrojono ich, a potem uprowadzono do lasu.
Odgłosy strzałów obudziły 20-letniego ormowca Stanisława Rogosza z Woli Krzywieckiej. Łuna pożaru, którą dojrzał przez okno, była aż nadto wymowna. Chwyciwszy granaty, które miał w mieszkaniu, pobiegł na pomoc walczącym. Przed wsią wpadł w ręce banderowskiego ubezpieczenia. Nad ranem, kiedy już główne siły UPA wycofały się do lasu, mieszkańcy Krzywczy widzieli jak prowadzono go przez wieś. Do banderowców podszedł krzywiecki proboszcz Stanisław Lorenc i prosił:
Puście go młody, życie przed nim! Cóż wam zawinił?
Nie słuchali. Ksiądz szedł za nimi nie ustępując, aż wreszcie, by się go pozbyć, obiecali: - Za wsią go puścimy!
Nie puścili ani Rogosza, ani pięciu milicjantów. Przepadli bez wieści. Znacznie później ktoś natknął się w lesie na szubienice. Czy jednak na nich zakończyli swe życie? Któż to może wiedzieć. Banderowcy mordowali nie tylko Polaków. Z ich rąk ginęli również Ukraińcy, którzy w jakikolwiek sposób sprzyjali władzy ludowej.
Tej samej nocy, kiedy banda napadła na posterunek milicji, spaliła w Krzywczy pięć domów i dwie stodoły, zastrzeliła lub uprowadziła ze sobą kilka koni i krów, ograbiła wielu chłopców z mienia.
Zb.Ziemblowski
Fot.TZ.
Zapraszamy na blog - www.krzywcza.blogspot.com
Sprawiedliwi z Babic
- Szczegóły
W świetle nowych faktów napisałem nowy artykuł pt. Sprawiedliwi z Babic w marcu 2025 r. Po nim tekst napisany w roku 2023.
Lachowie z Babic
Lach to nazwisko, które w Babicach ma długą historię. Już w 1406 r. wójt Sobek Lach bronił Babice przed Tatarami. Coś z tych genów odziedziczył Michał Lach, który żył ponad pięć wieków później, który wraz z rodziną podczas II wojny światowej dał świadectwo porównywalne do tego, co uczynił Sobek w XV w. Michał pełnił również funkcję podwójciego, a raczej zastępcy sołtysa, gdyż Babice w tym czasie nie miały już praw miejskich, jednak tytuł pozostał. Ale do początku. Michał Lach pochodził prawdopodobnie z Krążek Bachowskich. Ożenił się z Petronelą Michalską pod koniec XIX w. i przeniósł na Przedmieście Babickie. W 1900 r. urodziła się najstarsza córka Katarzyna, następnie Zofia i Józefa. Katarzyna jeszcze przed wojną wyszła za mąż za Jana Chruścickiego i wybudowała dom na polu powyżej swoich rodziców. Z tego Małżeństwa Stefania i Stanisław. Stefania wyszła za mąż za Franciszka Rabkę, a Stanisław ożenił się z Wandą Kazienko. Rabkowie mieli córki Barbarę i Danutę, Chruściccy syna Janusza.
Zofia Lach krótko przed wybuchem wojny wyszła za mąż za Michała Pawłowskiego i z tego małżeństwa miała syna Jana.
Józefa najmłodsze dziecko Lachów w wieku 5 lat miała prawdopodobnie zapalenie uszu. Miejscowe „babki” poradziły leczenie przez wlanie do ucha roztopionego wosku. Dziecko straciło słuch, jednak matka nauczyła ją komunikatywnie mówić tak, że nawet sama się spowiadała.
Codzienne życie
Lachowie mieszkali na Przedmieściu Babickim w niezwykle skromnym małym domu krytym strzechą. Budynek składał się z sieni, komory, majdanu oraz dużego pomieszczenia, gdzie znajdowała się kuchnia z piecem, stół, a w koło izby łóżka. Poniżej domu stała stajnia. Rodzina żyła z gospodarstwa, posiadali krowę i konia. Czas upływał na zwykłych troskach związanych z prowadzonym gospodarstwie i życiem rodzinnym, aż do wybuchu II wojny światowej.
Czas próby
W styczniowy dzień 1943 r. do domostwa Lachów przyszedł Mendel Rabs ze swoją narzeczoną ok. 20 letnią Rózią oraz jej 18 letnią siostrą Esterą Englard, poprosili o schronienie. Lachowie nie odmówili chociaż dobrze wiedzieli, co za to grozi. Ponieważ była sroga zima Mendel udał się do Załazku koło Piątkowej, gdzie przechowywał kożuch. Gdy dwa dni nie wracał Petronela wysłała męża z misją, by się dowiedział, co się stało. Okazało się, że mieszkanka Załazka, gdzie był schowany kożuch zamknęła Rabsa w komorze i posłała kogoś z zawiadomieniem na gestapo. Młody chłopak rękami robił podkop, ale zabrakło czasu, by uciec przeznaczeniu. Michał przyszedł z informacją, że Mendel nie żyje, to była wiadomości tragiczna nie tylko dla Żydówek, ale i rodziny Lachów, którzy zdecydowali, że będą ukrywać dziewczyny.
Kryjówka na dwa lata
Do tego celu na strychu wkoło komina ułożyli przekłodki [duże snopy po młóceniu cepem, wiązane kręconym powrósłem, mieściły 5-6 snopków], tworząc małe pomieszczenie. Obok komina było zejście na piec i do izby mieszkalnej. W tej skrytce Rózia i Edzia [tak nazwali Lachowie Ester] Englard ukrywały się.
Wymagało to od rodziny wielkiego wysiłku. W sprawę ukrywania byli wtajemniczeni: Michał i Peronela Lach ich córka Józefa, Zofia Pawłowska oraz równolatka Ester 18 letnia wnuczka Stefania Chruścicka. Do końca wojny rodzina myślała, że była to tajemnica, jednak z moich informacji wynika, że niektórzy ludzie „na Babicach” wiedzieli, że Lachowie ukrywają Żydów, ale nikt ich nie wydał.
Codzienne życie
Życie w ukryciu było ciężkie dla obu stron. Najwięcej wysiłku w pomoc Żydówkom wkładała Józefa. To ona pomagała dziewczynom we wszystkich sprawach dnia codziennego: karmiła, pomagała się myć, prała i przerabiała ubrania, załatwiała sprawy higieniczne, bawiła towarzystwem.
Petronela prowadziła dom, jakby nie było żadnej tajemnicy. Zapraszała sąsiadów na pogawędki czy na świętowanie, a gdy oni szli do swoich domów dziewczyny schodziły do izby, by się zagrzać, zjeść czy odetchnąć od zamknięcia w ciemnej przekłodkowej izbie na strychu. W okresie zimowym schodziły na piec, gdzie miały swoje posłanie. Męża, który pełnił w okresie wojny funkcję zastępcy sołtysa wysyłała do interesantów, by ich nie przyjmować w domu. Jednak czasami ktoś przyszedł niespodziewanie załatwić jakąś sprawę i to było wielkie zagrożenie.
Po wojnie
Tak mijały dni aż do wyzwolenia, które w Babicach nastąpiło w lipcu 1944 r. Dziewczyny nadal się ukrywały, gdyż niedaleko stacjonowały wojska rosyjskie, ale nie było już takiego strachu, że za ukrywanie Żydówek rodzina może zapłacić życiem. Bardzo dobre stosunki z dziewczynami miała Stefania ich równolatka, miała ona zmysł handlowy. Jeździła do Przemyśla, a nawet Lwowa [Jeszcze wtedy nie ustalonej granicy], by handlować jajami, drobiem i innymi produktami żywnościowymi, które taniej skupowała na wsi, a drożej sprzedawała w mieście.
Pod koniec 1944 r., gdy w Przemyślu Żydzi organizowali się po wojnie dziewczyny wyjechały z Babic i dołączyły do nich. Ale to też odbyło się w konspiracji. Przez jakiś czas do Lachów były zapraszane dwie krewne z Żurawicy Jasia i Stasia, tak żeby nie wzbudzać podejrzeń sąsiadów, następnie Edzia i Rózia wyjechały do Przemyśla ze Stefanią, której proponowały wyjazd do Stanów Zjednoczonych, ale ta słysząc negatywne opinie wypowiadane przez Żydów na temat Polaków nie zdecydowała się na to.
Zdjęcie z dwoma żołnierzami w polskich mundurach. Na odwrocie zdjęcia napis: W dowód szczerej przyjaźni milutkiej Stefie ofiaruje swoją podobiznę Edzia i [dwa imiona nieczytelne]. Przemyśl 5 I 1945 r.
Na podstawie zdjęć z USA można stwierdzić, że są to siostry Englard po lewej Estera p[o prawej Róża
Wyjazd do USA
Prawdopodobnie już po zakończeniu wojny dziewczyny przedostały się przez zieloną granicę [zapewne czechosłowacką], i przez inne kraje dotarły do rodziny we Francji, a następnie do USA, gdzie zamieszkały w Nowym Jorku. Tam założyły rodziny: Ester wyszły za mąż za Srula Kormana, a Róża za dentystę Bandera. Oba małżeństwa posiadały potomstwo.
Niedługo po wyjeździe Edzia nawiązała kontakt z Lachami, listy były kierowane przede wszystkim na adres Stefanii, która wyszła za mąż za Franciszka Rabkę. Listy ze zdjęciami oraz nieraz paczki były wysyłane przez Ester, która bardzo dobrze znała język polski w mowie i piśmie. Róża dokładała czasami zdjęcia, ale prawdopodobnie robiła to w skryciu przed mężem, który miał bardzo negatywny stosunek do Polaków. Gdzieś w roku 2001 Ester wysłała ostatni zachowany list, w którym informowała o śmierci siostry w Nowym Jorku i swojej przeprowadzce do Maiami. Stamtąd wysłała ostatni list datowany na 13 XII 2002 r.
Ostatni list Edzi
Siostry Englard w Stanach Zjednoczonych
Pozostała tylko studnia
W 1950 r. zmarł Michał Lach, a 1961 Petronela. Wtedy poniżej starego domu Zofia Pawłowska wybudowała nowy drewniany dom, a wysłużony budynek, gdzie ukrywały się Żydówki został rozebrany. Zamieszkali w nim: Zofia Pawłowska z synem Janem i Józia Lach. Czas płynął na zwykłym wiejskim życiu. Starsi z rodziny umierali, a rodziło się nowe pokolenie prawnuków i praprawnuków. Dziś po zabudowaniach nie ma śladu, działka została sprzedana, dom rozebrany, pozostała tylko studnia.
Honory dla Sprawiedliwych
Około roku 1988 Jan Pawłowski zaczął starania o przyznanie rodzinie Lachów medalu Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Potrzebne były do tego zeznania zarówno uratowanych z holokaustu, jak i rodziny ratującej. Takie zeznanie złożyła tylko Ester Korman, w którym odniosła się tylko do własnej osoby, nie opisując dokładnie całej sytuacji. Wspomina jednak, że Lachowie pomagali również innym Żydom. Róża nie złożyła zeznania nie wiadomo z jakich powodów. Można się domyślać, że mógł tego zabronić jej mąż lub nie chciała ujawniać swojej przeszłości. Ze strony rodziny ratującej zeznanie złożyła Józefa Lach, która również w swoim zeznaniu odniosła się do sytuacji uratowania tylko Ester.
Zeznanie Korman z domu Englard
Zeznanie Józefy Lach
Wniosek z zeznaniami o przyznanie medalu zawiozła do Konsulatu Izraela w Krakowie Anna Wiciejowska praprawnuczka Lachów. Instytut Pamięci Narodowej Yda Vashem zapoznał się dokumentacją i na posiedzeniu w dniu 16 VI 1992 r. postanowił odznaczyć medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata Petronelę, Michała, Józefę Lach oraz Zofię Pawłowską.
Uroczystość wręczenia medalu i dyplomu, odbył się 1 VII 1993 r. na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Przekazanie wyróżnienia dokonał ówczesny ambasador Izraela w Polsce Miron Gordon, a przyjęła je Józefa Lach. Na uroczystości w Przemyślu był prawdopodobnie obecny Jan Pawłowski.
W chwili obecnej medal jest w posiadaniu Danuty Kozak, a dyplom i inne dokumenty ma Barbara Wiciejowska.
Również w Izraelu w Parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w Jerozolimie widnieją imiona i nazwiska Sprawiedliwych z Babic na honorowej tablicy.
W powstałym w 2016 r. Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej na ścianie pamięci zostali uhonorowani Petronela, Michał, Józefa Lachowie na jednej tablicy oraz na osobnej cegiełce Zofia Pawłowska-Lach. Na nośnikach elektronicznych w Muzeum jest krótka historia bohaterskiego czynu Lachów. Podobna notka znajduje się również na stornie internetowej Yda Vashem.
Dyplom przechowywany przez Barbarę Wiciejowską
Medal w posiadaniu Danuty Kozak
Bohaterowie tej opowieści już nie żyją. Odeszli do wieczności. Na cmentarnych tablicach można przeczytać takie dane:
Lach Michał ur.11/01/1874 zm.03/03/1950
Lach Petronela ur.27/05/1879 zm.11/03/1961
Pawłowska Zofia z d. Lach ur.07/04/1904 zm.14/12/1982
Lach Józefa ur. 01/03/1914 zm.21/05/1996
Pawłowski Jan ur. 24/05/1941 zm.24/11/2001
Rabka Stefania ur. 2/03/1925 zm.11/10/2016
Ich szczątki spoczywają na babickim cmentarzu, a pamięć o ich życiu i heroicznym poświęceniu podczas wojny przechowuje p. Barbara Wiciejowska [Na zdjęciu obok], która jest prawnuczką Michała i Petroneli Lach. Bardzo serdecznie jej dziękuję za okazaną życzliwość podczas pisania artykułu i udostępnienie posiadanych dokumentów i zdjęć.
Piotr Haszczyn [marzec 2025]
Sprawiedliwi z Babic
W Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej jest ślad, że mieszkańcy z naszej gminy również ratowali Żydów. Swoje miejsce na ścianie z nazwiskami osób ratujących Żydów ma rodzina z Babic. Wewnątrz muzeum w przeglądarce dotykowej można dowiedzieć się o szczegółach wydarzeń z mrocznych czasów wojny. W notce czytamy: „W czasie okupacji niemieckiej Michał i Petronela Lachowie z córką Józefą oraz starszą córką Zofią Pawłowską z mężem i kilkuletnim synem mieszkali w Babicach k. Dubiecka w pow. przemyskim. Już na początku wojny do rodziny Lachów przychodzili Żydzi z prośbą o żywność lub przenocowanie. Po wielu latach Zofia wspomina: "Pomocy udzielaliśmy w moim pojęciu niewielką, stanowiącą tylko odruch ludzkiej życzliwości". W lipcu 1942 r. z prośbą o ukrycie zwrócił się do Lachów Mendel Raps z Przemyśla. Gospodarze zgodzili się. Odtąd Mendel z narzeczoną Rózią Englard i jej młodszą siostrą Esterą Englard (później Korman) ukrywali się u Lachów w oborze. Gdy nadeszła zima Mendel z Rózią poszli do wioski, by zdobyć ciepłe ubrania. Niestety zostali wówczas zastrzeleni przez Niemców. Wydaje się, że ta informacja jest błędna. Zdarzenie nie miało miejsce w Babicach, ale okolicach Birczy. Estera pozostała sama w kryjówce. Doczekała zakończenia wojny. Następnie wyemigrowała do USA. W swoim oświadczeniu z 1988 r. napisała: "W czasie ukrywania byłam traktowana, jak członek rodziny bez żadnych różnic w żywieniu i mieszkaniu. Dzięki tej rodzinie, która była ciągle narażona na represje hitlerowskie przeżyłam wojnę". Michał i Petronela Lachowie oraz ich córki Zofia i Józefa zostali 12 XII 1992 r. odznaczeni medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Jest to fakt historyczny mało znany więc warto go propagować.
Lachowie na tablicy pamięci w Markowej
Piotr Haszczyn [sierpień 2023]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/