Prezentujemy wspomnienie pani Agnieszki Wójcik pt. Porcelanowa filiżanka czyli wojenne losy moje. Jednocześnie składamy serdeczne podziękowanie pani Agnieszce Wójcik za możliwość prezentacji wspomnień na naszej stronie.
Redakcja
Krzywcza - Trzy Kultury
Porządki
31 marca. Środa. Zabieram się do przedświątecznych porządków. Najpierw regały z książkami. Wśród nich albumy ze zdjęciami i segregatory pełne dokumentów. Nagle wypada mi z rąk sfatygowane pudełko pełne rodzinnych skarbów i starych fotografii. Mój wzrok zatrzymuje się na zdjęciu grupy wojskowych. Pytam mamy – Kto to? Otrzymuję dłuższą odpowiedź…
Żołnierskie losy
Mój pradziadek Mikołaj Gajdzik uwieczniony w towarzystwie swoich mundurowych kompanów urodzony w 1911r był chorążym wojska polskiego. W czasie wojny nosił pseudonim „ Dniestr”. Był dowódcą jednostki AK obejmującej obszar gminy Krzywcza. 22 lipca 1944 roku dowodził bitwą w okolicach Korytnik, która zakończyła się sukcesem. Do niewoli wzięto 70 jeńców. 26 lipca wraz z wejściem Armii Czerwonej zakończył się dla Krzywczy okres okupacji niemieckiej. Ale nastała inna, równie niebezpieczna i groźna. Pradziadek przez długi czas musiał się ukrywać. Ale nie uchroniło go to przed represjami ze strony nowej władzy. Pradziadek Mikołaj 6 lat spędził w więzieniu skazany za przynależność do Armii Krajowej. Później rehabilitacja. Pozostał żal... Szkoda, że go nie poznałam osobiście. Zmarł w 1993 roku, dwa lata przed moimi narodzinami. Do dziś z pietyzmem przechowujemy mundur i wojskową manierkę pradziadka Mikołaja.
Zaskakujące spotkanie
1941 rok. Krzywcza. Przez wieś przechodzą oddziały Wermachtu. Nieoczekiwanie w progu domu mojego pradziadka Mikołaja staje niemiecki żołnierz. Zaskoczenie
i lęk. Niepotrzebnie. Jest nim Piotr – jeden z braci, który mieszkając na Śląsku został wcielony do nieprzyjacielskiej armii. Wymiana spojrzeń i łzy. Do zobaczenia po wojnie. Udało się. Ludzkie losy bywają zaskakujące…
Matka Boska ze stalagu w Kiel
Wiedziona ciekawością postanowiłam zdobyć informacje na temat mojego drugiego pradziadka ze strony ojca. Marian Noworolski – dowiaduję się od Babci Basi - urodzony w 1911roku był kapralem w jednostce wojsk podhalańskich.
W czasie pokoju przebywał w domu. W 1938 roku, jesienią brał udział w ćwiczeniach wojskowych. W sierpniu 1939 roku w czasie powszechnej mobilizacji zgłosił się do swojej jednostki w Przemyślu, skąd został w październiku wysłany na front. Pierwsze miejsce postoju i starcie z Niemcami nastąpiło w okolicach Kielc. Przeważające siły wroga rozgromiły słabo uzbrojoną jednostkę, w której służył pradziadek. W końcu października dostał się do niewoli i został wywieziony w głąb Niemiec, gdzie przebywał w obozie jenieckim. Przewożono go między innymi do: Lipska, Augsburga, gdzie wykonywał różne prace, do których był zmuszany przez wojsko niemieckie. Zapadł na zdrowiu z powodu głodu, zimna, często nieludzkiego traktowania oraz braku kontaktu z rodziną. Życie polepszyło mu się, gdy przyznał się, że jest krawcem. Wówczas przydzielono go do szwalni, gdzie szył mundury dla żołnierzy niemieckich. W 1944 roku został przewieziony do Kiel i tam przebywał do końca wojny, pracując jako krawiec. Przeżywał straszne chwile, gdy wojska amerykańskie bombardowały miasto. Ledwo uszedł z życiem. Został poważnie ranny, ale wojska amerykańskie zaopiekowały się nim. Do Krzywczy, do domu wrócił jesienią 1946 roku. Mężczyzna mający 2 metry wysokości ważył zaledwie 46 kilogramów. Przeżycia wojenne pozostawiły ślad na jego psychice. Z pobytu w niewoli ocalał obrazek Matki Boskiej, który towarzyszył pradziadkowi w tych dramatycznych czasach. Często nań spoglądał. Patrzył na święte oblicze i długo milczał. Zmarł w 1991 roku, nie doczekawszy rekompensaty dla osób poszkodowanych przez III Rzeszę.
Numer 96398
1942 rok. Obóz Auschwitz- Birkenau.
Pamiętam swoich rodziców jak przez mgłę – wspomina mój dziadek Jan Wójcik. Urodzony w 1937 roku wraz ze swoją mamą Józefą Dul i ojcem Stanisławem Wójcikiem trafił do tego przeklętego przez Boga i ludzi miejsca. Ocalał. Został sierotą. Nie chce o tym mówić…
Wujek Józek
Lubię do niego zajrzeć. Mieszka sam. Tęskni za ludźmi. Potrafi tak plastycznie opowiadać o dawnych dziejach. Mimo że ma już prawie 84 lata, tyle pamięta. W jego oczach często szklą się łzy, gdy wspomina okupacyjne czasy. Emocjonalnie reaguje na słowo Baudienst oznaczające Niemiecką Służbę Budowlaną utworzoną na podstawie zarządzenia Generalnego Gubernatora z 1 XII 1940 roku. Niemcy, borykając się z brakiem rąk do pracy, dostrzegli w młodych Polakach darmową siłę roboczą, którą wykorzystywali dla potrzeb wojskowych. Mój wujek pracował w Przemyślu i Żurawicy przez okres półtora roku przy budowie linii kolejowej, dróg i mostów. Były to lata 1942 – 1943. Przemyśl wraz z powiatem stanowił wspólną jednostkę administracyjną Baudienstu oznaczonego numerem 107, liczącą około 900 junaków, którą kierował kapitan Ritzmann.
Fabryka porcelany
W kredensie pokojowym u mojej nieżyjącej już ciotki Stefanii Frankowskiej stała mała, filigranowa filiżanka. Pamiętam, że jako mała dziewczynka zapytałam – skąd ją ma? Zapadło milczenie. Po chwili już wiedziałam. Ciocia Stefania dwukrotnie została wywieziona na przymusowe roboty. Raz za swojego brata – Józefa. Pracowała wówczas u niemieckiego gospodarza pod Rothenburgiem. Ponownie wywieziono ją do Wrocławia. Tutaj zatrudniono ją w fabryce porcelany. Przywiozła z niej pamiątkę…
Pocztówka ze Splitu
Znalazłam ją wśród dokumentów mojego wujostwa. Pisana wprawioną w kaligrafii ręką Kazimierza Frankowskiego. Adresowana do matki. Datowana na 16 marca 1940 roku. Trzech młodych mężczyzn na tle palm. Wśród nich mój wuj. Trafił do Splitu gnany wojenną zawieruchą. Najpierw rozbity we wrześniu 1939 roku oddział wojskowy. Potem rozproszenie i ucieczka do Rumunii. Następnie Jugosławia i Francja, która dała mu schronienie i w miarę spokojne dotrwanie do końca wojny. Miał plan wyjazdu, a nawet już wykupiony bilet na statek pasażerski do Wielkiej Brytanii. Spóźnił się nań i to go w ostatecznym rozrachunku ocaliło. Hitlerowcy zatopili okręt. Na obczyźnie wujek nauczył się stolarstwa. Wrócił do Polski w 1946 roku. Nie miał nocnych koszmarów…
Dobrze, że lubię sprzątać. Te ostanie gruntowne porządki stały się impulsem do czegoś poważniejszego. Świadomość, że mam obowiązek pamiętać. Tak jak ta filiżanka z ciotecznego kredensu.
Agnieszka Wójcik
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/