Z czasem dojrzewamy, by uchronić od zapomnienia historię swoich najbliższych. Nieraz nie spodziewamy się, że jest ona tak bardzo ciekawa i owiana różnymi tajemnicami. Często zdarza się, że gdy już chcemy dowiedzieć się wszystkiego nie ma już kogo się zapytać, gdyż odeszli do wieczności ci, którzy wiedzieli wszystko. To będzie właśnie taka historia. Artykuł powstał dzięki Arturowi Bednarczykowi, który postanowił ocalić od zapomnienia postać swojej krewnej Magdaleny Bednarczyk [zdjęcie powyżej].
Okres II wojny światowej to ogrom cierpień i ofiar, bohaterskich i tchórzliwych czynów, ale też zwykłej ludzkiej życzliwości, która nigdy nie została doceniona medalem, pochwałą, podziękowaniem. Została na razie mglista pamięć i determinacja, by postacie i wydarzenia, o których będzie ten artykuł wyrwać z ciemności zapomnienia. Będzie to opowieść o kobiecie i leśniczym, którzy narażając własne życie uratowali trzy życia.
Magdalena Bednarczyk urodziła się 28 lipca 1894 r. zapewne w Woli krzywieckiej, gdzie spędziła swoje dzieciństwo i młodość. Gdzieś w okresie przedwojennym zaczęła pracować u Franciszka Podlacha leśniczego na Wapowskim Celinowie. Była gosposią, która prowadziła jego dom i zajmowała się gospodarstwem. Leśniczówka mieściła się na końcu miejscowości . Zapewne typowy drewniany dom przy, którym była stodoła lub stajnia, oddalone od innych gospodarstw miejscowości. Franciszek był żonaty. W 1931 r. przyszedł na świat jego syn Zdzisław, być może przy porodzie lub później zmarła jego żona. Rok później Magdalena urodziła syna Mieczysława, który był zapewne synem leśniczego. Ale za niedługo wybuchła II wojna światowa i tu zaczyna się historia, w której na chwilę obecną jest wiele niewiadomych. Leśniczówka stała się miejscem schronienia dla Żydów. Nie wiadomo kiedy i jaka drogą trafili do gospodarstwa. Była to kobieta o imieniu Anna i dwóch mężczyzn. Do końca wojny byli przechowywani w piwnicy, która mieściła się na posesji. Doglądała ich przede wszystkim Magdalena, żywiła i pomagała przetrwać. Po zakończeniu wojny cała trójka opuściła Celinów i wyjechała, gdzieś w Polskę.
Na teren Nadleśnictwa Celinów nadeszły ciężkie lata powojenne. Czas był niespokojny, po lasach grasowały bandy. Oddalony od miejscowości dom stał się ofiarą napaści bandy UPA, która 27 października 1945 r. zamordowała leśniczego Franciszka Podlachę i jego syna Zdzisława oraz Mieczysława Bednarczyka syna Magdaleny, a zabudowania zostały spalone. Zostali oni pochowani na cmentarzu w Ostrowie, gdzie znajduje się nagrobek Franciszka Podlachy oraz jego syna: 14 letniego Zdzisława i 13 letniego Mieczysława Bednarczyka z adnotacją: Zamordowani przez UPA w Wapowcach.

W całym nieszczęściu ocalała Magdalena z dwójką dzieci Stasiem i Genią. Gdy rozpoczął się napad na leśniczówkę uciekli z domu i ukryli się w wysokiej trawie. Następnie przez dwa lata mieszkali prawdopodobnie w Ostrowie, by od 1947 r. zamieszkać na Woli Krzywieckiej. Od kilkunastu lat miejsce, w którym stała leśniczówka jest upamiętnione krzyżem z odpowiednią inskrypcją, które przypomina to tragiczne wydarzenie. Piękny to gest nadleśnictwa, które utrzymuje to miejsce pamięci.
Niezwykle przejmujący zbiór przedmiotów wydobytych ze zgliszcz leśniczówki. Kawałki garnków, butelek i łusek nabojów od, których zginęli mieszkańcy Celinowa.

Anna wyszła za mąż prawdopodobnie jeszcze w Polsce w 1946 i wyjechała do USA. Tam miała dwóch synów. Pamiętała, że dzięki Magdalenie przeżyła wojnę i po wojnie przez kilkanaście lat utrzymywała kontakt ze swoją „Gosposią”, jak czule określała ją w listach. Czasami przesyłała paczki żywnościowe i z ubraniami. O dwóch mężczyznach, którzy się ukrywali razem z nią nie wiele wiadomo. Jak pisze Anna straciła z nimi kontakt po wyjeździe z Polski. Można się domyślać, że razem mieszkali gdzieś w Polsce, ale ich drogi się rozeszły w 1946 r. Wszystkie te informacje uzyskano na podstawie 5 listów z USA, które zachowały się.
Anna Czapnik – takie miała nazwisko zapewne po zamążpójściu, zamieszkała w Nowym Jorku na ulicy Claremont AVE 175. Wiadomo, że miała dwóch synów. Jak opisuje w listach jej początki w USA były ciężkie. Nie wiadomo do kiedy utrzymywała kontakt z Magdaleną. W listach Anna wspomina, że opowiada swoim dzieciom o tym, jak została uratowana przed śmiercią w ciemnej i wilgotnej piwnicy. Nakazuje im, by pamiętały i przekazywały pamięć o Gosposi dalszym pokoleniom. Ale dziś już nikt nie pamięta, zarówno w Wapowcach, jak i na Woli Krzywieckiej, także synowie Anny nie kontaktowali się więcej z Gosposią. Podobno dwójka mężczyzn ocalałych, krótko po zakończeniu wojny przybyła na Wapowski Celinów, ale zapewne uzyskawszy informację, że mieszkańcy leśniczówki zginęli nie czynili dalszych starań, by odnaleźć rodzinę, która uratowała im życie.

Magdalena Bednarczyk po wojnie wróciła z dwójką dzieci na Wolę krzywiecką, gdzie zmarła 10 lipca 1971 r. Została pochowana na krzywieckim cmentarzu, bez medalu, tytułu, pamięci. Wraz z nią została również pogrzebana historia uratowania trzech ludzkich istnień.
Piotr Haszczyn [wrzesień 2018]
Sprawiedliwa, bez medalu, tytułu pamięci cz.2
Ale życie nieraz płata nam figla. Jednak, gdy ma się determinację można uratować z niepamięci historii wiele faktów. Artur Bednarczyk w jednym z archiwów znalazł relację Anny Mass opisującą życie i czas ukrywania się jej oraz dwóch towarzyszy na Celinowie. Zachowano w niej oryginalny język, pisownię i strukturę:
Relacje
Anna Mass
Sygn. 301/117
Wywiad z osobą która przebywała w bunkrze
i tą drogą została uratowana
Nazywam się Anna Mass, urodz[ona] w Przemyślu 6. 11. 1922, imię ojca Schulim, matki Pepi z Singerów. Nie posiadam wyuczonego zawodu, pracowałam jako kasjerka w interesie mojego wuja aż do wybuchu wojny w 1939 roku. Do r[oku] 1941 pracowałam na wszystkich placówkach Judenratu, nie takie zaszczytne dla mnie, wprawdzie bezinteresownie, dla dobra ogółu.
Następnie:
pracowałam w domu starców i sierot, później w kuchni, gdzie wydawałam jedzenie, jednym słowem „Mädel für Alles”a. Następnie zostałam przyjęta w szpitalu jako pomoc akuszerki, gdzie pracowałam do wybuchu akcji w 1943 r[oku]. Ojciec poszedł już w r[oku] 1942 wraz z bratem i siostrą na wysiedlenie, zostałam sama. Pojechałam do Lagru w Wapowcach, gdzie wydawałam prowianty. Był tam jeden leśniczy, biedny, porządny człowiek, któremu dawałam marmeladę i margarynę z magazynu, raz powiedział do mnie, że jeśli będzie mi grozić niebezpieczeństwo życia, mogę przyjść do niego. Wróciłam do getta, pracowałam w szpitalu, miałam akurat dyżur nocny, gdy akcja wybuchła.
Było to w nocy z dnia 1-go na 2-go września 1943, gotowałam instrumenty do porodu, zbliżyłam się do okna, by je otworzyć, gdy zauważyłam kolumnę szupowców, sunących w kierunku getta, odłączyła[m] maszynkę, zabrałam pacjentkę i poszłyśmy razem do bunkru, ona gryzła ręce z bólu, by nie wydobyć głosu, i twarz zasłoniła poduszką, wresie nas wykryto, zaprowadzono na plac, gdzie było już kilka tysięcy Żydów, po godzinie zaczęto nas ustawiać, liczyć i ładować w wagony. Przed wejściem do wagonu biedna urodziła dziecko w błocie, zdjęłam natychmiast swój biały chałat, owinęłam noworodka i to zawiniątko wręczyłam nieszczęśliwej matce, Umyłam szybko ręce, śmiało weszłam do wagonu z tą myślą od razu, by wiać. Gdy drzwi wagonu bydlęcego za nami zamknięto, natychmiast poprosiłam o nóż i zaczęłam przecinać druty z jednej strony tylko, by nie rzucić podejrzenia, i gdy tylko pociąg ruszył, zaczęłam żegnać się ze znajomymi z zamiarem wyskoczenia z biegnącego pociągu. Poprosiłam dwóch lekarzy (jechałam z całą obsługą sanitarną) by mnie wyrzucili przez okno, gdyż tak będzie bezpieczniej. Zrobili to. Jakie to straszne! Człowiek leci nad przepaścią, nogi naprzód, cały korpus w tyle, dreszcz mnie przechodzi w chwili, gdy sobie to przypominam. Była noc parna, lecz zimna, spadłam do rowu na kamienie, pociąg był w szybkim biegu, Niemcy oświetlali wagony by widzieć czy ktoś ucieka, strzelali za mną i trafili w plecy, czułam momentalnie jak krew zaczęła ciec, zrobiło mi się gorąco, straciłam przytomność, pokaleczyłam ręce o kamienie w upadku. Leżałam kilka minut w bezruchu, gdy odzyskałam przytomność, uczułam dotkliwy ból. Zaczęłam pełzać na czworakach w stronę krzaków, gdzie przeleżałam całą noc. Krew biegła ciurkiem, zdjęłam wszystko z siebie, by wierzchnich sukien nie zakrwawić, a bieliznę przykładałam do otwartej rany, nie mogłam krwi zatamować, siedziałam naga do rana aż ujrzałam zbliżającą się sylwetkę kobiecą. Nakryłam się i gdy kobieta plewiąca w polu była już tylko o kilka kroków oddalona, powiedziałam głośno: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. „Na wieki wieków, amen” , odpowiedziała i zaraz potem: „Od kiedyż to Żydówki w Chrystusa wierzą?” Zaczęłam strasznie płakać, szlochać i błagać ją o litość, by okazała swe chrześcijańskie serce i pomogła przewieźć mnie do miasta, gdyż jestem ranna. Nie chciała, więc prosiłam by zamieniła ze mną suknie, wzięła nową spódnicę, sweter i buty, a dała mi podartą wiejską kieckę, bluzkę zniszczoną i bosa, bezradna poszłam w kierunku Przemyśla, 10 k[ilo]m[etrów] a może coś więcej.
Przyszłam do getta, akcja była nieskończona, więc byłam zmuszona się wycofać i poszłam do znajomych Polaków, gdzie spędziłam dzień i noc. Nie chcieli mnie dłużej trzymać w obawie o swoje życie, więc byłam zmuszona pójść około 10 k[ilo]m[etrów] do leśniczówki, w której mieszkał stary leśniczy, który swego czasu mi proponował pomoc w razie potrzeby. Przyjął mnie za darmo. Po 2 tygodniach Gestapo przyjechało do wsi, byłam zmuszona iść do lasu się skryć. Rana zaczęła mi dokuczać i ropieć, dostałam 40 stopni gorączki na pewno, noc była okropna, rano wróciłam do leśniczego. Raz w nocy słyszę jakieś głosy niedaleko komórki w której byłam ukryta. „Będziemy go musieli namówić, jak usłyszy dolary i złoto, da się przekonać”. Poznałam głosy znajomych, byli to Bertek Gottlieb i Józek Weiss. Nie chciał ich początkowo przyjąć, dawał im tylko w nocy jedzenie, po tygodniu dał się jednak namówić, zaprowadził ich do piwnicy i kazał wykopać jamę. Zabrali się do roboty, wykopali tunel 1,5 m[etra] głęb[okości], 3 m[etry] dług[ości], 1,60 wys[okości], woda stale tam napływała i musieliśmy ją wyczerpywać, wciąż tam chorowałam, po wyjściu nie mogłam w ogóle chodzić ani nóg zgiąć. Spędziłam tam z nimi 11 miesięcy. Oni mieli pieniądze i za wszystko mu płacili, ja nie, to był anioł nie człowiek, nazwiska jego podać nie chcę, bo mnie o to prosił, gdy od niego wyszłam. Nigdy mu tego nie zapomnę, jeszcze mnie nawet odprowadził.
Gdy we wrześniu Armia Czerwona wkroczyła, on posłał nam do tunelu jednego Sowieta, który kazał nam wyjść. Wróciłam do Przemyśla, do znajomych z rodziny niestety nikogo nie zastałam i sama się pytam, po co się tak rwałam do życia? Po co?
Anna Mass b
Protokołowała Lauferównac
--------------------
Oryginał, maszynopis, 2 strony,
język polski
________________________________________
a „Mädel für Alles” (niem.) – dziewczyna do wszystkiego
b Podpis własnoręczny
c Dopisane ręcznie
d https://delet.jhi.pl/pl/library/item/1278772/3
Najważniejszą informacją z tej relacji są nazwiska pozostałych mężczyzn ukrywanych w leśniczówce. Byli to Bertek Gottlieb i Józef Weiss oraz Anna Czapnik z domu Mass. Artur nawiązał również kontakt z wnuczką Anny Czapnik w USA, jednocześnie starał się, by w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej upamiętnić postać swojej krewnej.
24 marca 2025 r. na uroczystości w Muzeum w Markowej upamiętniono postać Magdaleny Bednarczyk pamiątkową tablicą. Trwają starania, by upamiętnić również osobę Franciszka Podlachy leśniczego na Celinowie.

Mam nadzieję, że ta historia będzie miała jeszcze dalszy ciąg.
Piotr Haszczyn [marzec2025 r.]
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/









