W tym linku będziemy prezentować dorobek młodzieży biorącej udział w programie. W ramach projektu „Zwykli niezwykli-ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym część II - 2016 r.” organizowane są spotkania z osobami w podeszłym wieku, które pamiętają czasy II wojny światowej oto ich wspomnienia:
,,Co by było gdyby oni mnie znaleźli?!”
Wspomnienia Pani Haliny Kurpyta.
W ramach projektu „Zwykli niezwykli ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” uczniowie szkół podstawowych i gimnazjum z gminy Krzywcza, uczestniczący w przedmiotowym przedsięwzięciu, organizują spotkania z mieszkańcami lokalnych miejscowości. W ich trakcie spisywane są ustne relacji dotyczące przebiegu wydarzeń
z okresu II wojny światowej jakie rozegrały się na tym terenie, a których oni byli uczestnikami lub świadkami. Przyjęcie takiej formy dokumentowania działań realizowanych w ramach w/w projektu przyczyni się do ocalenie od zapomnienia indywidualnych historii
i wspomnień.
W dniu 27.05.2016 odwiedziliśmy Panią Halinę Kurpyta, mieszkankę miejscowości Ruszelczyce, która opowiedziała nam swoją historię z okresu dzieciństwa a związaną z okresem wojny. Urodziła się 2 lutego 1940 r. w Bołszowie koło Lwowa [Podczas okupacji niemieckiej w Bołszowcach miał miejsce atak ukraińskich nacjonalistów na Polaków. Według wspomnień świadków zgromadzonych przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów stało się to w październiku 1943 roku, a liczba ofiar miała wynieść 70. Natomiast Komitet Ziem Wschodnich pisał w raporcie z 15 kwietnia 1944: Ostatnio bowiem nasilił się bardzo terror ukraiński na całym Podkarpaciu nawet, bezpośrednio przed nadejściem bolszewików mordowano i palono wioski i zagrody polskie i tak np. w powiecie Rohatyn wymordowano i spalono wioski polskie Bybło, Dydiatyn, Podszumlańce, Skoromochy Stare, Bołszów, Bołszowce....
W odwecie za antyniemiecki akcje Niemcy (policja i SS) spacyfikowali Bołszowce oraz Bołszów i Słobódkę Bołszowiecką. Według Grzegorza Hryciuka 13 i 14 marca 1944 roku w Bołszowcach zginęło 280 Ukraińców (inne źródło przypisuje tę liczbę ofiar do Słobódki Bołszowieckiej).
W 2014r. z inicjatywy miejscowego greckokatolickiego księdza został obok cerkwi wzniesiony pomnik z napisem "ku pamięci ukraińskich ofiar, które zginęły w akcji polskich szowinistów i niemieckich nacjonalistów w dniu 14 marca 1944r.". Źródło: pl.wikipedia.org/wiki/Bołszowce].
Miała pięcioro rodzeństwa, siostry: Danutę, Longinę, Teresę oraz braci: Zbigniewa i Krzysztofa. Jako kilkuletnia dziewczynka opuściła wraz z rodziną rodzinną miejscowość. Związane to było z napadaniem ukraińskich nacjonalistów na Polaków i ich mordowaniem. Początkowo mieszkała z rodziną w miejscowości Brzuska następnie w Nienadowej, aby ostatecznie osiąść w Ruszelczycach. Pani Halina pamięta, że pomimo okrutnej sytuacji wynikającej z trwającej wojny i związanej z nią tragedią narodu polskiego, jej rodzice, Longin i Zofia Strusiewicz starali się zapewnić godziwe życie jej i rodzeństwu. Wynikało to z faktu, że ojciec Pani Haliny Pan Longin, absolwent szkoły rolniczej pracował w GS w Krzywczy, gdzie zajmował kontraktacją płodów rolnych u miejscowych gospodarzy. Posiadał również działkę, na której uprawiał warzywa. Okres wojny Pani Halina pamięta wyrywkowo, była wówczas kilkuletnim dzieckiem. Najbardziej utkwił jej w pamięci strach przed grasującymi banderowcami, którzy mordowali ludzi i zabierali wszystko, co mogli. Co noc musiała uciekać w potoki, z obawy przed ich nadejściem. Pamięta zdarzenie kiedy pewnej nocy do drzwi domu zapukali nieznani mężczyźni pytając o jej tatę, wtedy słysząc nieznajomy glos Pan Longin po cichu przez okno uciekł w kukurydzę gdzie następnie czekał aż odejdą . Gdyby nie szybka reakcja Pana Longina, najprawdopodobniej widziałaby ojca po raz ostatni. Na pytanie: Co jeszcze pani pamięta z tamtych czasów? Pani Halin odpowiedziała, że palącą się Krzywczę oraz zdarzenie kiedy raz pod wieczór, jej mama słysząc strzały dobiegające z zewnątrz szybko zabrała ją i kilka rzeczy z domu, w tym pożywienie i pobiegła z nią w bezpieczne miejsce. Zostawiła ją tam i wróciła do domu po resztę rodzeństwa. Pani Halina miała wówczas zaledwie 6 lat, była sama w ciemnym lesie, gdzie towarzyszył jej strach, chłód oraz brak osoby bliskiej. Na szczęście po paru godzinach przyszli po nią najbliżsi. W tym czasie trwała akcja poszukiwawcza członków UPA. Do dziś Pani Halina zastanawia się ,,Co by było gdyby oni mnie znaleźli?!”.
Wspomnień wysłuchały: Ewelina Pękalska, Dominika Brzozowska, Martyna Brożyniak wraz z p. Bożeną Mazur, a relację spisała Martyna Brożyniak.
Spotkanie z Panią Stefanią
W dniu 16.06.2016r. odwiedziłam mieszkankę Woli Krzywieckiej, Panią Stefanię Kwaśną. Nasza bohaterka zechciała sięgnąć pamięcią wstecz, wrócić do nieprzyjemnych wspomnień wojennych i przekazać je nam.
Pani Stefania urodziła się w roku 1935, początkowo mieszkała na Skopowie, potem zamieszkała w Woli Krzywieckiej. Kiedy doszło do wybuchu II wojny światowej na naszych terenach pani Stefania miała zaledwie 4 lata, jednak pamięta kilka ciekawych zdarzeń, które utkwiły jej w pamięci. Pamięta zajście z żołnierzem, który prosił jej mamę o trochę jedzenia i nocleg, jednak na marne, kobieta bały się o swoją rodzinę, zatem nie chciały przetrzymywać go u siebie. Mama naszej bohaterki nakarmiała żołnierza, mała Stefania pobawiła się z nim, a wieczorem odszedł, otrzymał bochenek chleba na drogę i błogosławieństwo. Do rodziny autorki opowieści dotarły wieści, iż ten polski żołnierz został zabity na Górze Krzywieckiej podczas bitwy. Pani Kwaśna pamięta, jak śnił jej się, dziękując za chleb. Dziadek naszej bohaterki, pan Michał Król brał udział w II wojnie światowej. Wspominał o kobietach, które stale przędły na wrzecionie, by mieć z czego zrobić ubrania. Mówił także, iż ta wojna nie była aż tak straszna, obawiał się jednak, że za jakiś czas wybuchnie kolejna, szalejąca niezgoda i zło w ludziach- wszystko na to wskazywało. Pani Stefania pamięta Żydów zamieszkujących tereny Skopowa, którzy odwiedzali jej rodzinę prosząc o pomoc. Byli oni stale prześladowani przez Niemców. Nasza bohaterka rozpoczęła 7 rok życia, przyszedł czas na pójście do szkoły, jednak szkoła nie wyglądała tak, jak powinna wyglądać…
Pani Stefania pamięta, jak doszło do zajścia podczas, którego niemieccy żołnierze spuścili bombę zabijając przy tym konia pasącego się na polu wyżej jej szkoły, w wyniku czego powstała ogromna jama. Ludzie chcąc bronić swoje rodziny i utrzymać je przy życiu kopali bunkry w ziemi, chowali się w piwnicach…tam żyli, z myślą, iż przeczekają ten okropny okres. Niemcy pozbawiali tamtejszej ludności wszystkiego, krów, koni, domów. Rok 1942 dla ludność zamieszkującej Skopów także był czasem głodu. Ludzie zbierali pokrzywę i szabagę, wymieniali się towarami, a wszystko po to, by nie umrzeć z głodu. Był rok 1945, 6 marca, niemieccy [red. niemieckich żołnierzy na naszym terenie nie było od lipca 1944 r.] żołnierze wkroczyli na teren plebanii, którą zamieszkiwali księża rosyjscy, po czym zabili dwóch z nich. Następnie odebrali życie chłopakowi, który młócił zboże niedaleko plebanii. Dochodziły także słuchy, że podpalono kobietę z dwójką dzieci, która chroniła się w stodole. Podczas szaleńczych działań niemieckich żołnierzy, zginęło wielu ludzi, dzieci straciły swoich ojców, matki, wielu jednak odznaczyło się ogromną odwagą, np. ksiądz Stanisław [red. zapewne wspomnienie dotyczy ks. Władysława Soleckiego], który wśród niemieckich żołnierzy na Górze Krzywieckiej powiedział: ,,Nie zabijajcie ojców dzieciom, zabijcie mnie ja nie mam dzieci”. Tacy ludzie ginąc myśleli o nas, o naszej przyszłości, a czy my żyjąc myślimy o nich???
Wspomnień wysłuchała i je spisała Aleksandra Pawłowska z Woli Krzywieckiej
Krzywiecki Nikifor
W dniu 19 maja 2016 r. spotkałyśmy się z krzywieckim Nikiforem – panem Michałem Trawnickim, który jest bardzo ciekawą i utalentowaną osobą oraz zapalonym podróżnikiem. Z chęcią współpracował z nami oraz bardzo żywo opowiadał swoje jakże ciekawe losy. Pan Michał pokazywał swoje zdjęcia z lat młodości oraz jego rodziny. Ponadto zobaczyłyśmy wiele barwnych i ciekawych rysunków z kolekcji krzywieckiego Nikifora.
Pan Michał urodził się 26 września 1925 r. w Hucie Brzuskiej, gdzie przez 4 klasy uczęszczał do szkoły. W 1937 r. rozpoczął naukę w Birczy w szkole 7-klasowej. Naukę przerwała mu II wojna światowa 1 września 1939r., wówczas miał 14 lat. Dwa tygodnie później Niemcy dotarli do Huty Brzuskiej, co zmusiło naszego bohatera do ucieczki przed okrutnymi oprawcami. 17 września na nasz kraj uderzyła armia rosyjska, jak określił to wydarzenie pan Michał: „Nastąpił 4 rozbiór Polski”.
Dwa potężne kraje połączyły się wspólnie przeciw Rzeczpospolitej przez, co stały się trudnym przeciwnikiem. Solidnie wyposażona armia niemiecka rozpoczęła bombardowania i naloty na terenie naszego kraju. Zaczęła się walka o niepodległość, a co za tym idzie zaciągi do wojska. Brata pana Michała - Jana zmuszono do służby wojskowej i wysłano do Gruzji.
Polacy poza Ojczyzną byli piętnowani i szykanowani - musieli nosić literkę „P” na bluzach. 1 kwietnia 1942,r. pan Trawnicki wraz z bratem Frankiem wyjechał do Niemiec, do pracy „za chlebem”. Tam zachorował i od stycznia do maja przebywał w szpitalu. 11 maja 1943,r. wrócił do domu w Hucie Brzuskiej. Tam mieszkał, aż do grudnia roku 1945 r., kiedy to musiał uciekać do Krzywczy przed bandami UPA. Z myślą o swojej rodzinie i mieszkańcach wsi, co noc pan Michał musiał chodzić pod las krasiczyński na wartę, aby w razie zagrożenia ostrzec ludność przed grasującymi bandami. Każdej nocy paliły się wioski, domy, stodoły ze zbożem. Banderowcy nie oszczędzali nikogo ani niczego na swojej drodze. Pewnej nocy podczas warty nastąpił atak, pociski „fruwały” wszędzie. Nasz bohater z innymi wartownikami dzielnie przeprowadził ludzi do schronu, który sam zbudował. Według pana Trawnickiego: „To było gorsze niż wojna”.
Pan Michał jest jedną z niewielu osób, które mogą chociaż trochę przybliżyć nam wygląd Krzywczy w latach wojennych, mimo że nie jest jej rodowitym mieszkańcem. A więc sercem wsi był rynek mieszczący się mniej więcej tu gdzie obecnie, na którym odbywały się tętniące życiem jarmarki. Na tychże jarmarkach można było kupić, sprzedać lub zamienić przeróżne rzeczy i produkty. W Krzywczy był również młyn napedzany wodą z Kamionki (w miejscu dzisiejszego domu państwa Palczaków), poczta (plac dzisiejszej gminy), mały sklepik spółdzielczy (po lewej stronie kościoła), żydowska Rabinówka (dzisiejsza apteka), plebania grekokatolicka (budynek byłej szkoły podstawowej), zachowana do dziś kamienica Schächtera, gdzie dawniej była piekarnia, a nastepnie Posterunek Milicji Obywatelskiej (PMO). Po wojnie, gdy pan Michał przyjechał do Krzywczy, zamieniła się ona w ruinę. Jej ówczesny wygląd bardzo odbiegał od tego, co możemy dziś zobaczyć.
Pan Trawnicki na stałe zamieszkał w Krzywczy, która zyskała cenny skarb. Zajmował się on bowiem tkactwem, miał swój warsztat. Jest także mistrzem szachowym, jego pasją zawsze były i nadal są szachy. W wielu konkursach zdobywał czołowe miejsca, ma wiele pucharów i dyplomów.
Pan Michał odwiedził też wiele miejsc na ziemi, m.in.: Niemcy, Włochy, Grecję, Izrael. Spotkał się również z samym naszym wielkim papieżem – św. Janem Pawłem II. Pokazał nam swój skarb, czyli kronikę swojego życia, w której każda strona odkrywała coraz to nowe tajemnice.
Bardzo dziękujemy panu Michałowi za jego otwartość i serdeczność oraz ciepłe przyjęcie. Jest żywym dowodem na to, że życie jest piękne, a każdy dzień może być lepszy od poprzedniego. Dziękujemy!
Wywiad przeprowadziły oraz spisały Gabriela Dec i Joanna Wanat.
Jaby niebo cierpiało
Pani Zofia Bugiel urodziła się w 1933 roku w miejscowości Kramarzówka wojnę pamięta, jako mała dziewczynka związku z czym samego początku wojny zbyt dobrze nie pamięta. W 1941 roku pani Zofia przystąpiła do komunii świętej - przyjmowała ją na dworze, ponieważ w kościele parafialnym stacjonowały wojska niemieckie. Podczas wojny żyło im się bardzo trudno oraz biednie, ponieważ duża część żywności szła na kontyngent dla Niemców. Nie można było wówczas zabić żadnych zwierząt hodowlanych, trzeba było odawać Niemcom mięso, mleko, jaja, a im zostawało to, co zdołali ukryć. Wspomina, jak jej ojciec sam mielił zboże, żeby uzyskać mąkę na chleb. Wspomina, że w lecie chodziła w drewnianych butach, nie mieli w co się ubrać.
W 1944roku pamięta pani Zofia jak nad miejscowością Kramarzówka trwała walka samolotów w powietrzu, jeden z samolotów spadł i się rozbił niedaleko domu naszej bohaterki, poczym sąsiedzi przetransportowali ten samolot do sąsiada stodoły, a później przyjechało wojsko i zabrali maszynę do Pruchnika, najważniejsze że pilot przeżył. Podczas wojny ojciec pani Zofii trafił do przymusowych prac na rzecz Niemiec. W domu naszej bohaterki spało dwóch oficerów sowieckich, a znów u sąsiad była kuchnia wojskowa.
W trakcie wojny zginął wujek Władysław Proć, został zwerbowany na zebraniu i tam go też osądzono i rozstrzelano na oczach pobliskiej ludności. Pani Zofia widziała, jak ciało przewożono na wozie, a droga była naznaczona jego krwią .
Gdy pani Zofia miała 11 lat widziała, jak Skopów stawał w płomieniach, a na niebie było widać dużą czarną chmurę jakby niebo też cierpiało. Pod koniec wojny ojciec bohaterki chodził na wartę w tym czasie, jak ją pełnił był zorganizowany napad na plebanie ruską, została zamordowana kucharka, a księdzu udało się uciec.
Gdy Niemcy opuścili nasz kraj bała się pani Zofia, i nie tylko ona, Ukraińców, ponieważ napadli na polskie domy, mordowali całe rodziny, zabierali cały dobytek. W tym czasie, gdy grasowały bandy UPA, został zamordowany w Kramarzówce polski ksiądz „Frus”. Pamięta nasza bohaterka również, jaka była sroga zima. To było pod koniec wojny przez naszą wioskę przeszła nieznane wojsko okradli i zabijali trzodę chlewną.
Po wojnie zaczęło się lepsze życie, ojciec pani Zofii dostał prace w lesie jako drwal. W 1952 roku pani Zofia przeniosła się do Skopowa. Miejscowa ludność została głowie wywieziona na zachód lub na Ukrainę. Wojna była ciężkim przeżyciem, naznaczona strachem o siebie rodzinę i ojczyznę…
Relację wysłuchał i ją spisała Sebastian Król ze Skopowa
Czy to było ludzkie?
Kolejną osobą, którą odwiedziliśmy w ramach projektu "Zwykli niezwykli - ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym" byłapani JaninaKuras, która urodziła sięw 1930 r.,zatem, gdy wybuchła wojna miała 9 lat. Spotkanie odbyło się 17 maja bieżącego roku
Pani Janina wspomina, żejako dzieckosiedząc w kuchni wieczorem przy lampie, wraz z rodzinąusłyszała, jak ktośstuka w okno, zaciekawiona wyjrzała i zobaczyła polskich żołnierzy, którzy prosili o cośdo picia. Opuszczając dom, powiedzielitylko,że wojna sięzaczęłai ruszyli w dalszą drogę. Według naszej rozmówczyni poszli oni przez Kaczmę w stronę Krzywczy, gdzie rozegrała się bitwa. Nie pamięta dokładnie, ale wspomina, że zginęło wtedy około 30 polskich żołnierzy, którzy są pochowani na krzywieckim cmentarzu. Kiedy dowiedzieli się o wojnie, tato naszej bohaterki wykopał w brzegu za domem piwnicę, w której można było się schować w czasie bombardowania. Kiedy Niemcy okupowali nasze tereny, dużo takich bunkrów - piwnic znajdowało się w sadzie za domem rodzinny pani Janiny i na miedzy. Podczas jednego z ostrzałów, do ich schronu razem z nimi wszedł jeden z Niemców. Leżał na ziemi przy wejściu i blisko spadł odłamek pocisku. Żołnierz wziął go w dłonie, był jeszcze ciepły i powiedział po niemiecku, że został wystrzelony przez Rosjan. Przypominając sobie tamte czasy, pani Janina mówi nam, jak to pewnego dnia jej brat Franciszek poszedł w pole, a ona jako mała i ciekawska dziewczynka pobiegła za nim. Po chwili zobaczyli bardzo nisko lecący samolot. Szybko położyli się w rzędach między kartoflami i kiedy samolot ich minął uciekli jak najprędzej do domu. Niedaleko domu rodzinnego pani Janiny,obecnie pole i dom należący do państwa Pastuszek,znajdowała siękuchnia polowa,gdzie żywili się niemieccyżołnierze. Czasami mieszkańcy Reczpola przychodzili tam, aby się posilić i zawsze coś dostali, nawet pani Janina jako mała dziewczynka była tam kilka razy i dostała zupę. Nie wszystko jednak wyglądało tak dobrze, jak darmowe posiłki. Dowiadujemy się od naszej rozmówczyni, że w czasie niemieckiej okupacji, sołtysmusiałwyznaczyćokreślonąliczbęosóbna dany dzień, które zostanąwysłanena robotydo Niemiec, taki miał rozkaz od Niemców. Żeby tego uniknąć, ludzie przekupywali go często żywością, abynie wybierałnikogo z rodziny.Tato pani Janiny również nosił mu mięso, dzięki temu jej siostra Hankanie została wysłana na zachód. Niestety nie wszystkim się udało i duża liczba osób z Reczpola została wywieziona.
Opowiadała o dworze, w którym miejscowa ludnośćpracowała, aby zarobićpieniądze. Całe Błonie,Wytoki oraz lasy na Kaczmie, a takżepola, gdzie obecnie znajdująsiędomy przy głownej drodze po lewej stronie w stronęPrzemyśla, należały do dworu, a właścicielem był ksiądzz Krasiczyna. Całym majątkiemzarządzałjego brat, który zginąłw czasie ostrzału wchodząc do schronu, jego szczątkibez głowy pochowano na cmentarzu w Krzywczy. Kobieta o imieniu Józefa, pracująca w stajni równieżnie uszła z życiem, jej ciało zostałorozerwanena kawałki. W trakcie tego ostrzału zginęły jeszcze dwie inne osoby.
Kolejnym ze wspomnień, o którym mówi pani Janina jest bardzo nieprzyjemne spotkanie z żołnierzami rosyjskimi. Miała wtedy jakieś 12-13 lat i pasła krowy na Kaczmie, było to blisko domu, dużo pól leżało wtedy odłogami i nie było uprawiane. Jeden z nich zapytał ją o coś po rosyjsku, nie rozumiejąc go odpowiedziała mu coś (nie pamięta już co) po polsku. Zdenerwowany żołnierz zerwał z pleców karabin, włożył nabój i wycelował w małą dziewczynkę. Jego kompan w ostatniej chwili złapał go za ramię, krzycząc "Nie strilaj! Nie strilaj!". Żołnierz spojrzał na swojego kolegę, otrząsnął się, a pani Janina, jak najszybciej uciekła do domu. " Wtedy by mnie zatrzelił, to był moment..."
Na naszych terenach mieszkało dużo Ukrainców,panowała wtedy przyjaźń i zgoda pomiędzy oboma narodami, zawierane były również związki małżeńskie polsko-ruskie. Niestety okres wojny zmienił to w nienawiść ichcąc wykorzystaćzaistniałąsytuacjęstarali sięprzyłączyćziemie polskie do terytorium Ukrainy.Skutkiem tego było powstanie różnych band grasujących na naszym terenie. Pani Janina opowiadam nam, jak któregoś dnia, pod wieczór idąc do sklepu ukraińkiego (Koporatywa), który znajdował się tam gdzie obecnie mieszka pan Stanisław Bajda (wujek Natalki Amarowicz), przed nim znajdowała się świetlica. Odbywała się tam wtedy zabawa przy orkiestrze i młodzi zarówno dziewczyny, jak i chłopcy tańczyli z sierpami w ręce i mówili, że pójdą wszystkich Polaki wyrizać. Pani Janina przeraziła się bardzo, zrobiła szybko zakupy i jak najprędzej udała się do domu. Dowiadujemy się, jak to w pewien wieczór krzyki ludzi, że Kupna się pali. Pobiegła szybko na Kaczmę, skąd było wszytko widać. Paliła się wtedy Chyrzyna, Chyrzynka, Kupna, Chołowice, Krasice, Korytniki i Łazy. Zbliżali się również do Reczpola, aby go spalić, ale miejscowi chłopi stawili im opór i nie dopuścili do spalenia. Całe to okrutne zdarzenie rozegrało się w ciągu jednej nocy. Po tych pożarach w Kupnie czy Chyrzynie nie było już prawie nikogo zostały tylko zasiane pola, a że zbliżała się pora żniw, z gminy kazano mieszkańcom Reczpola wykosić zboża i zabrać, żeby się nie zmarnowały. Pani Janina również pomagała przy żniwach. Część pól później zasadzano drzewami, bo nie było tam ludzi
Wracając pamięcią do tamtych czasów pani Janina mówi. jak przyszli raz banderowcy do ich domu, wyciągnęli jej brata Franciszka na zewnątrz i bili go. Pobiegła za nimi z ciekawości zobaczyć, co z nim robią. Później zabrali go i przetrzymywali całą noc, dopiero rano wrócił do domu. Wujek pani Janiny, Michał Sidor, dostał się w ręce banderowców. Jak opowiada nam nasza rozmówczyni, trzymali go w jakimś domu przed Chołowicami i prawdopodobnie przez trzy dni go tam trzymali i cieli nożami pasy skóry i żywcem skubali. Tak oto w ten nieludzki sposób zamordowali pana Michał. " I czy to było jakieś sumienie, czy to było ludzkie?" zadaje pytanie pani Janina. Na zakończenie rozmowy dodaje: "Tyle lat byli Ukraińcy z Polakami razem, a przyszła taka chwila wojenna, Polaków wyrizać i już, bo tu ma być Ukraina".
Dzięki pani Janinie dowiedzieliśmy się, że nie tylko wojna jest okrutna, ale i następstwa po niej są o wiele gorsze. Podziękowaliśmy naszej rozmówczyni za poświęcony nam czas i uzyskane nowe informacje.
W spotkaniu uczestniczyli i wspólnie relację opracowali: Natalia Amarowicz, Julia Fednar, Sabina Błotnicka, Mateusz Fednar, z opiekunem Agnieszką Strojek
Rano o śpiewie ptaków
Przy dzisiejszym spotkaniu (20.06.2016 r.) w ramach naszego projektu miałam zaszczyt poznać wyjątkową historię człowieka, jakim jest pan Adolf Bury, mieszkaniec Babic. Pan Adolf urodził się w roku 1937, więc obecnie ma 80 lat. Postarał się opowiedzieć mi, jak wyglądała II wojna światowa jego oczami. Pan Adolf pochodzi ze Śliwnicy, obecnie mieszka w Babicach. Miał dwóch braci, najstarszy Józef, średnim był nasz bohater, najmłodszy to Edward. Obecnie niestety nie żyją już bracia pana Adolfa. Rodzice to Jan i Emilia Bury (panieńskie pani Emilii to Kurasz). Utrzymywali się głownie z uprawy roli i hodowli bydła.· W 1939 roku we wrześniu, gdy rozeszła się wiadomość o wybuchu wojny wzrosła wśród mieszkańców panika i lęk przed utratą majątku. Panował głód, z braku higieny wzrastało ryzyko na zachorowania. Wszy i kleszcze osłabiały organizm człowieka do takiego stopnia, że często polegli zostawiając rodziny. Niemcy zabierali mieszkańcom Śliwnicy krowy, konie, barany, owce, kury, kaczki na kontyngent. Bohater mojej opowieści, choć miał tylko 2 lata, kiedy zastał czas wojny, ale bardzo duża pamięta z opowiadań rodziców i własnych przeżyć. Z rodziny pana Burego zabrano i wywieziona na Sybir brata ojca pana Adolfa Tadeusza. Po długotrwałych pracach pan Tadeusz wrócił do ojczyzny. Nie miał żony i dzieci. Również w dzikie głębiny Sybiru wywieziono cała rodzinę Masełków z Nehrybki, czyli dwie córki i rodziców. Pracowali na wyrąbie lasów. Po latach wrócili do domu. Mieszkańców pozbawiali krów, świń, koni. Największy konflikt zbrojny przyniósł wiele zmian w Polsce i sprawił dużo strat materialnych. W walkach za ojczyznę poległo wiele żołnierzy a wśród tych ofiar znajdował się tato pana Adolfa - Jan Bury zabrany przez Francuzów do walki. Do domu rodziny Burych przyszedł oddział partyzancki, który miał zadanie dla pana Adolfa, aby przez lasy poniósł list, wiadomość do dowódcy. Spotkała go bardzo niemiła niespodzianka, bowiem został podstrzelony w prawą nogę. Dostarczył wiadomość i powrócił do domu z niewielkim obrażeniem nogi. W zimie, gdy pożywianie „nie rosło na drzewie” już podczas wiosny zbierano i suszono grzyby, jagody. Panował nieurodzaj ziemniaków, rodziło się ich niewiele i wyglądały, jak orzeszki włoskie. W ciągu dnia był jeden posiłek. Pani Emilia gotowała buraki cukrowe, które wygotowane służyły jako cukier. Na dynarkach przygotowywano posiłki, a zarazem dawało to ciepło w całym domu. Dom pana Adolfa był z drewna i po części ze słomy. Nauczyciel uczący we wsi nazywał się Kowalski uczył on dwoje dzieci. Mieszkańcy Śliwnicy normalne uczęszczali do Kościoła. Dopiero po wojnie otworzone zostały sklepy. Rozrywką, zabawką była piłka zwinięta ze starych znalezionych szmat. Pęcherz ze świni służył, jako dzisiejszy balon lub piłka. Mieszkańcy żyli w strachu i niepokoju.
Pan Adolf zakończenie wojny zapamiętał, jak rano o śpiewie ptaków wojska rosyjskie kierowali się w stronę Berlina.
Relację spisała i wysłuchała jej Buś Andżelika z Babic
ZWYKŁY NIEZWYKŁY
W związku z projektem „Zwykli niezwykli – ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” w dniu 15 maja 2016 r. odwiedziłam kolejnego „zwykłego niezwykłego” bohatera, a mianowicie pana Mieczysława Rabczaka – 88 letniego mieszkańca Połanek. Pan Mieczysław bardzo chętnie podzielił się ze mną swoją jakże rozległą wiedzą na temat II wojny światowej zaczerpniętą z własnych doświadczeń, jak również zasłyszaną z opowiadań spotkanych w różnych momentach swojego życia ludzi.
Nasz bohater urodził się w 1928 roku we wsi Kramarzówka, a zatem w chwili wybuchu wojny miał już 11 lat. W samych starciach wojennych nie brał udziału, ponieważ był jeszcze za młody. Do wojska zaciągnął się dopiero w latach 50. Opowiadał, jak Niemcy wkroczyli do Polski, mówił: „Pamiętam Niemców jak przyjechali na takich motorach z przyczepami z RKM (Ręczny Karabin Maszynowy) w rękach”. Jeden z nich powiedział do ojca pana Mieczysława, że jutro uderzą na Związek Radziecki, co rzeczywiście się stało. Około godziny 6 rano zaatakowali Sowietów, którzy nie mieli nawet czasu się ubrać.
Wojna trwała i trwała. W 1941 roku była bardzo mroźna zima, termometry w skrajnych momentach wskazywały nawet -60°C. Zima wyjątkowo zaskoczyła nieprzyzwyczajonych do ostrego mrozu Niemców, w przeciwieństwie do Sowietów, którzy doskonale znali uroki zimy. Mieli specjalnie przystosowane to tego czapki zaciągane aż po same uszy, czego brakowało Niemcom, których część z poodmrażanymi uszami wracała pociągami na zachód. Ci, co zostali chodzili po domach i zbierali materiały na ciepłe czapki, np. skóry z królików. Pan Mieczysław posiadający ogromną wiedzę historyczną przywołał także sytuacje z roku 1812, kiedy to wojska Napoleona zawróciły z terytorium rosyjskiego, między innymi z powodu niesprzyjających warunków pogodowych czyt. ostrej, mroźnej zimy, której Francuzi nie znali i nie zdołali pokonać. Tak też było i po części tym razem z Niemcami.
Około roku 1960 pan Mieczysław przeziębił się i trafił do szpitala, w którym to poznał oficera walczącego pod Monte Cassino we Włoszech w 1944 roku. Żołnierz opowiadał mu, co nieco o sytuacji jaka panowała, podczas tej bitwy tzw. bitwy o Rzym, uznawanej za jedną z najbardziej zaciętych. Otóż Niemcy mieli świetnie zabezpieczone bunkry, którym nie dawały rady bomby zrzucane przez przeciwników. Schrony miały otwory, z których przeprowadzano ataki. Przez te właśnie otwory żołnierze alianccy podczołgiwali się i wrzucali granaty. Część Niemców została rozgromiona, a część się poddała. Ostatecznie siły niemieckie zostały rozbite przez aliantów.
We wsi Kramarzówka, jaki i na innych terenach ludzie w czasie wojny żyli jak to określił pan Mieczysław „tak cichutko”. Rolnicy zmuszani byli do oddawania części owoców swojej ciężkiej pracy Niemcom, np. zboże, mięso, mleko. Jak któryś z rolników nie oddał mleka, to wyłapywali go, kładli na ławce i bili gumowymi batami.
Na Węgierce było Gestapo, czyli tajna niemiecka policja. Sąsiad pana Mieczysława złożył donos na jego ojca, w którym zawarł stek bzdur. Jednak Niemcy nie weryfikowali dostarczonych informacji, od razu działali. Przyszli, aby zabrać ojca do obozu koncentracyjnego. Uratował go fakt, iż umiał mówić po niemiecku i wszystko wytłumaczył policjantom o mściwym sąsiedzie. O dziwo puścili go wolno do domu, a na odchodne podarowali mu jeszcze dwie paczki papierosów.
Niemcy prowadzili działania partyzanckie, często przeprowadzali szybkie ataki nękające, palili całe wioski, mordowali i grabili – dziesiątkowali społeczeństwo polskie. Kiedyś pan Mieczysław idąc lasem natrafił na szkolenie partyzantki. Ćwiczenia odbywało około 40 żołnierzy. Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ raczej nikt z zewnątrz nie mógł tego widzieć. Z obawy o swoje życie pan Mieczysław odwrócił głowę w przeciwnym kierunku i udawał, że nic nie zobaczył.
Usłyszałam też historię pewnego młodego Żyda, który niedaleko domu pana Mieczysława, w lesie zrobił sobie bunkier, obok którego wykopał malutkie źródełko z wodą, żywił się darami lasu oraz tym co podarował mu ofiarny gospodarz z Przydatek. Chcąc zarobić chociaż marne grosze chodził po domach i sprzedawał drobne rzeczy, czym bardzo ryzykował. I takim sposobem przeżył prawie całą II wojnę światową. Nie przypadkiem napisałam „prawie”. Otóż kilka dni przed zakończeniem działań zbrojnych ten sam gospodarz, który pomagał owemu Żydowi zabił go z niewiadomej nikomu przyczyny. Zabrał mu także radio odbiorczo nadawcze, które schował w swojej stodole. A, że owe radio ściągało błyskawice, to w czasie burzy piorun strzelił w stodołę i cała się spaliła. W międzyczasie o całej sytuacji z zabójstwem dowiedziała się milicja, co gospodarz przypłacił 2 latami spędzonymi w więzieniu.
Pan Mieczysław opowiadał również historię, kiedy to pasł krowy i nagle zobaczył krążące niemieckie bombowce atakowane przez inne samoloty myśliwskie. Niemcy zrzucali swoje bomby, w celu zniszczenia wioski. Jednak żadna bomba bezpośrednio nie trafiła w żaden dom. Z nieba sypały się łuski z pocisków, dlatego pan Mieczysław czym prędzej się schował.
W momencie gdy Niemcy koncentrowali się na pogromieniu żołnierzy polskich w okolicach Krosna i Jasła, ustawiali swoje armaty, co metr i tak strzelali. Kolega z pracy pana Mieczysława wpadł na świetny pomysł, aby ukryć się w dole, który wysadziła bomba, bo dwa razy w to samo miejsce Niemcy strzelać nie będą. I takim oto sposobem przeżył. W ciągu tych dni zaobserwować można było okropne rzeczy, kiedy to po wybuchu bomby w górę razem z kłębami dymu unosiły się ludzkie szczątki, ręce, nogi poodrywane z ludzkich ciał.
Ci, którzy uszli z życiem często wywożeni byli na Syberię w wagonach bydlęcych, w których panowały okropne warunki. Do jedzenia dawano zupę, jeżeli można ją tak nazwać, wlewaną bezpośrednio do ust. Komu udało się dopchać to trochę się pożywił, a kto miał mniej szczęścia to często umierał z głodu. Jeszcze gorzej było na miejscu, gdzie prowizoryczne szałasy miały odtąd służyć jako domy. Nie było, ani chwili wytchnienia czy odpoczynku. Ludzie od razu szli do pracy w lesie. Temperatura była dużo, dużo poniżej zera, a dawki jedzenia znikome. Informacje na temat Syberii pan Mieczysław zdobył od swojego znajomego, który zsyłkę przeżył na własnej skórze. Po zakończonej wojnie, kiedy można było już wracać do Polski, 6 miesięcy szedł do domu. Zatrzymywał się w niektórych wioskach, aby prosić o coś do jedzenia, czasem pomagał rąbać drewno za co dostawał drobne pieniądze lub pożywienie. I tak doszedł do Przemyśla.
Jak widać pan Mieczysław mimo swojego wieku pamięta bardzo dużo, nie tylko historii związanych bezpośrednio z nim czy nawet z jego rodzinną miejscowością, ale także z opowiadań innych. Jest bardzo otwartą i pozytywną osobą, która chętnie dzieli się swoimi przeżyciami za co mu bardzo dziękuję.
Relację przeprowadziła oraz spisała Gabriela Dec.
Na Łazach
Dzisiejszą wizytę złożyłyśmy panu Władysławowi Błahucie, który urodził się 17 listopada 1929 r. Wiek naszych uczestników, często nie pozwala nam na uzyskanie wystarczających informacji, potrzebnych do napisania spójnej i logicznej wypowiedzi.
Bohater wspomina, że zanim została utworzona granica między wrogimi okupantami, Niemcy chodzili i zapoznawali sięz terenem. Po drugiej stronie Sanu stacjonowały wojska Sowietów, gdzie znajdowały się już furmanki załadowane żwirem, który był potrzebny do zbudowania bunkrów. Tamtego pamiętnego dnia, po południu, mając jedenaście lat poszedł paść krowę, która ku jego zaskoczeniu uciekła w strone Sanu. Zdenerwowany zaistniałąsytuacją, zacząłza niąkrzyczeći biec, bojąc się aby nie przeszła na drugą stronę rzeki. Jeden z Niemców zauważył go i wołania do krowy uznałza zaczepkę, dlatego chciałdo niego strzelać. Jednak jego towarzysz wytłumaczył wszystko koledze.
Zarówno brat pani Marii, jak i pana Władysława brali udział w walkach prowadzonych w czasie II wojny światowej. Dlatego rodziny obawiałysięrepresji ze strony żołnierzy. Brata pana Błahuty często wcielano przymusowo do wojska. Najczęściej do Niemiec, a na początku wojny do junaków. Mężczyzna jadnak za każdym razem im uciekał. Można sie domyśleć, że nie było to łatwe, wymagało wysiłku i sprytu, a ponadto późniejszukali go. Pewnego razu żołnierze przyszli do domu, aby kupić ciepłe mleko. Nasz bohater zauważyłwracającego do domu brata po jednej z ucieczek. Jego reakcja była natychmiastowa, powiedziałna ucho mamieo tym, by choćna chwilęzatrzymałaprzybyszyw domu, a sam szybko pobiegł do brata, aby powiedziećmu o nieproszonych gościach. Razem udali siędo stodoły, gdzie znajdował się żłób. Za nim wykopana była dziura, w której można było się schować. Pan Władysław kazał bratu położyć się tam i przykrył go słomą. W ten sposób udało mu się ocalić brata z rąk nieprzyjaciela. Jedna z kolejnych ucieczek zakończyła się spowodowaniem poważnego uszczerbku na zdrowiu. Uciekając z Radymna, najprawdopodobniej w styczniu, gdy panował siarczysty mróz, wrócił do domu rodzinnego w nocy, z odmrożonymi nogami. Nie czekając długo, pan Władysław wiedząc, że kora dębu pomaga na takie dolegliwości wyruszył po nią do sąsiedztwa, gdzie drzewo rosło przy miedzy.
Żona pana Władysława pamięta jak będąc dzieckiem schowała sięwraz z najbliższymi i sąsiadami pod kanałem na Łazach gdzie mieszkała (i mieszka do dziś z mężem). Powodem było ostrzeliwanie tego miejsca.Po tym zdarzeniu rodzice oddali ją pod opiekę rodzinie, aby ją chronić. Jak przez mgłę pamięta, jak niemieckie samoloty ostrzeliwały Średnią.
Małżonkowie twierdzą, że wojna była mniej groźna od czasów, które nastąpiły potem. Każdej nocy był strach przed grasującymi banderowcami, którzypalili domy. Na Łazach znajdowało się ich 6, spalono 5 domów. W nienaruszonym stanie zostałdom Śmigielskich.
Serdecznie podziękowałyśmy za uzyskane informację, które jeszcze bardziej przybliżają nam losy mieszkańców i naszej wioski w czasie II wojny światowej.
W spotkaniu uczestniczyły i relację spisały: Julia Fednar, Natalia Amarowicz i Sabina Błotnicka, pod opieką pani Agnieszki Strojek.
W niedzielę zawsze były pierogi
W dniu 28 kwietnia przeprowadziłem rozmowę z 83-letnią Janiną Michalska z domu Kozak mieszkanką Babic od 1957 roku. Opowiedziała mi kilka historii, które później połączyły się w jeden logiczny ciąg.
Mieszkałam razem z rodziną w Nienadowej Dolnej, przez naszą miejscowość przechodziła gromada sowieckich żołnierzy, na niebie zobaczyłam krążące niemieckie samoloty, po kilku chwilach zaczęli bombardować ówczesne tereny nie zważając na to, że na tych terenach mieszka ludność cywilna, ja jako kilkuletni dziewczynka usłyszawszy szum samolotów wybiegłam z domu i biegłam przez ,,Świnki’’- tak to przedtem nazywano tamtejszy teren, chociaż teraz też bo tamtejszy potok nazywał się właśnie Świnka. Schowałam się pod miedzę, gdzie rosły tarki, które wplątały mi się we włosy i zostawiła kilka ran na rękach lecz nie patrząc na to schowałam się pod nią. Widziałam, jak na Nienadowe samoloty zrzuciły dwie bomby, a po kilku godzinach ludzi podchodzili w te miejsca i spoglądali na zniszczenia, mówili że na wierzbach, które tam rosły były ślady materiałów pochodzących z spadochronów, bo być może niemieccy żołnierze skoczyli z samolotu, nie wracałam do domu babcia mnie znalazła i schowaliśmy się u sąsiada w olchach. Zabraliśmy ze sobą krowy i wszystkich domowników, czyli ciotkę i jej dziecko zostaliśmy tam na chwile bo Niemcy obserwowali okolicę, lecz już nie bombardowali, a wieczorem sowieckie wojska zaczęły wykopywać okopy, jednak to było im nie potrzebne bo o poranku wyjechali z naszych terenów.
Mama zaraz po rozpoczęciu wojny została wywieziona na przymusowe roboty, jednak można powiedzieć potraktowali ją trochę ulgowo bo nie wkroczyli do domu. Kazali wstawić się na miejsca zbiórki i mama wstawiła się w rynku. tam wsadzono ją razem z innymi na furmanki i zawieźli do Przemyśla, gdzie później pociągami wywieziono ją do Niemiec. Procowała tam w fabrykach, była tam 3 lata, po czym wróciła wychudzona i zmęczona pracą, ale cud że wróciła.
Nie mieliśmy dużego gospodarstwa, trzy krowy, konia, kilka świń i kur. Niemcy zabierali ludziom, co chcieli, nam zabrali krowę, a ciocia musiała wybrać krowę z przemyskiego targu i przygnać do domu, ciocia gnała ją z targu dwa dni, krowa była dobra, ale wychudzona i stara lecz później odżyła i pomagała na gospodarstwie. W pierwszy dzień spała u zakonnic bo córka stryja służyła u nich wiec, zatrzymała się tam, a później u jakiejś rodziny na Reczpolu. Mieliśmy w domu kilka pamiątek z tamtego czasu dużo talerzy ponieważ babcia pamięta tamten okres , mówiła że byliśmy pod zaborem austriackim, miała kilka pamiątek, na których była zapisane słowa po niemiecku, lecz z biegiem lat zaginęły. Moi wujkowie nie uczestniczyli w żadnych wojnach, moi krewni wyjechali do Francji i do Argentyny w celach zarobkowych, i zastali tam na zawsze. W naszej miejscowości, po powrocie mamy, po domach zaczęła grasować partyzantka, strach był ogromny , nie raz pamiętam jak chowałam się w kukurydzy gdy zaczynali bić w żelaza, partyzantka napadała, paliła, grabiła, nie raz pamiętam, jak Bachów się paliła aż na niebie pojawiała się łuna z ognia. W naszej wiosce nie zdarzały się żadne napady, raczej bliżej granicy, którą wyznaczał San. Życie w naszej wsi, było trudne, uprawialiśmy pole, jeden rok był straszny, ludzie głodowali. Był u nas na wsi pan Krzyżanowski był bardzo obrotny potrafił z Niemcami załatwić sobie wszystko, umiał rozmawiać po niemiecku. Pewnego dnia żołnierze zabrali nam żarna, pan Krzyżanowski schował kamień i załatwił, aby mógł zostać na gospodarce bo był nam bardzo potrzebny. Ludzie schodzili się z całej wsi i mielili żyto na mąkę, ponieważ u nas był najlepszy młynek we wsi. W naszym domu kiszono kapustę i gotowano ja, przyrządzano to co było w domu: ścierankę, proziaki, placki ziemniaczane, bułeczki, a w niedzielę zawsze pierogi, mama zawsze, jak żyła po wojnie to w niedziele został jej nawyk robinia pierogów. W Dubiecku był tylko jeden lekarz, było to stanowczo za mało, był on świetnym lekarzem.
Pamiętam Żydów i ich sklepów było u nas aż trzy, jako dziecko chodziłam i kupowałam takie cukierki laleczki, mieli tam wszystko, naciągali ludzi, aby tylko brali, a później jak ktoś nie miały z czego oddać to zabierali nawet pole. Moszko jeden z nich chodził po wsi z kijem na plecach, a na jego końcu zawiązany był kawałek materiału, od ludzi kupował masło, ser jajka. Można powiedzieć, że wojna nas trochę ominęła nie myliśmy większych zatargów. Chodziłam 7 lat do szkoły, za Niemców częściej uczyliśmy się po domach, a nauczyciele kazali nam zawsze wracać inną drogą, by ich nie zdemaskowali. Szkoła była zajęta bo było tam wojsko, jak się wszystko unormowało czyli jak Niemcy zeszli z naszych terenów każdy skończył jeszcze kilka klas.
Moja mama nie żyje już ponad 32 lata. Mam czworo dzieci, obecnie mieszkam z najmłodszym synem, wiek daje się we znaki. Jak przyszłam tu do Babic na dachu była słoma, a dom budowany z bali, później nakryliśmy jedna połówkę, a później drugą połówkę dachówką. Mąż pracował w Przemyślu na tzw. rajzerach, lali oni asfalt po mieście, naprawiali drogi, mieliśmy ponad 3 hektary i gospodarkę, zajmowałem się dziećmi i domem, a teraz nie mam nic nawet kur, bo mieszkam blisko lasu, a lisy grasujące w pobliżu mogli, by je wszystkie wyłapać, a już nie mogę za bardzo pracować, prócz małych prac w ogródku i na polu.
W oczach pani Janiny pojawiło się kilka łez kiedy opowiadało o swoim ojcu i nieżyjącym już synu, ale też kilka uśmiechów kiedy wspominała o laleczkach i innych smakołykach. Widać po niej, że jest bardzo spracowaną osobą, a teraz odpoczywa. Bardzo jej dziękuje za to że podzieliła się ze mną tymi cennymi przeżyciami.
Opracował Szymon Badyk
To było bardzo przykre...
Projekt "Zwykli niezwykli - ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym" umożliwia nam spotkania z bardzo ciekawymi i interesującymi ludźmi z naszej wioski. Rozmowa z naszym gościem, panem Stanisławem Szpytmanem, przybliżyła nam losy naszej wioski w czasie II wojny, o których słuchaliśmy z zapartym tchem. Urodził się 1 października 1931 r. i w czasie wybuchu wojny miał 8 lat.
Jednym z wydarzeń, które nasz gość wspomina z ogromnym żalem i wzruszeniem, było wycofywanie się polskiej artylerii. W 1939 roku wraz z rodziną mieszkałw Chołowicachdaleko w lesie i stamtąd obserwował rozgrywającą się bitwę. Wciągu dnia na reczpolskich polach, pod dębem, stały polskie wojska, co jakiś czas żołnierze oddawali strzały z armaty, a pod wieczór wojsko musiało się już wycofać. Na Przemyśl nie mogli jechać, bo tam już droga była odcięta, więc skierowali się na Chołowice oraz Krzeczkową. Tamtędy prowadziła trudna i ciężka droga nie tylko kamienista, ale i pod wysoką górę. Cały tabor ze sprzętem musiał poruszać się cicho, co było niezwykle trudne, bo konie trzeba było poganiać, ale nie można było na nie pokrzykiwać, żeby nie zdradzić swojego położenia, bo wróg już był blisko. Jak to powiedział pan Stanisław "chociaż miałem dopiero 8 lat, było to dla mnie bardzo przykre oglądać wycofywanie się naszego wojska". Nie można się z tym nie zgodzić, bo miało zacząć się coś nowego i na pewno nie mogło być to nic dobrego. Pamięta też jak w październiku, pasąc krowę przy szosie (obecnie główna droga prowadząca do Przemyśla) Niemcy prowadzili żołnierzy polskich jako jeńcy, ze wszystkim sprzętem, z końmi, ale już rozbrojonych.
Bitwy krzywieckiej pan Stanisław nie pamięta, opowiada nam tylko, że wojska polskie stały na górze krzywieckiej, a niemieckie w Babicach. W czasie bitwy zginął obserwator - polski porucznik - na wieży kościelnej w Krzywczy, która została ostrzelana.
W 1940 roku wczesną wiosnę - wspomina nasz rozmówca - chodząc na naukę do Krzywczy starą drogą, która prowadziła na plebanię, krzywieccy gospodarze tacy jak: Fedyk, Kasprowicz, Kopko przewozili na saniach, bo jeszcze w wąwozach leżał śnieg, żołnierzy poległych w bitwie, którzy byli pochowani w zbiorowej mogile niedaleko dzisiejszego krzyża. Zapach rozkładanych ciał oraz sam widok był nieprzyjemny, dlatego byli przeganiani przez dorosłych, żeby nie oglądali zmarłych.
Wracając pamięcią do II wojny, pan Szpytman, relacjonuje nam przebieg bombardowania Reczpola przez Rosjan w 1941 roku. Została zniszczona wówczas stara szkoła, która była strażnicą niemiecką wybudowaną w 1940 r. - budowę rozpoczęto wiosną, a jesienią zamieszkiwali ją już pogranicznicy, przy budowie pomagali miejscowi mieszkańcy zmuszeni do tego przez Niemców. Latem 1941 r. był ostrzał folwarku (dworu), zginął wówczas brat księdza Laski , który był tutaj zarządcą oraz gospodynią. Wchodzili oni ostatni do schronu i w tym momencie trafił w nich pocisk mężczyźnie oderwało głowę, kobietę rozerwało na kawałki. To był pierwszy dzień bombardowania, zaś w drugi dzień był ostrzał pól i wzniesień, które znajdują się po prawej stronie od przystanku w kierunku Przemyśla. Niemcy o świcie pozaznaczali świeże znaki. Ostatni pocisk spadł niedaleko schronu, w którym znajdował się pan Stanisław z rodziną i nie tylko oni. Nie był to typowy schron tylko taki tunel we wzniesieniu na którym stoi do tej pory dom państwa Wanatów.
W drugi dzień bombardowania przyszła wiadomość z Karczmy, że Niemcy przerwali front koło Sanoka, zaszli Rosjan od tyłu i musieli uciekać. Rosjanie mieli słabe uzbrojenie całymi oddziałami i pułkami byli brani w niewolę przez Niemców. Nasz rozmówca opowiada nam o rosyjskich bunkrach jeden z nich znajdował się pod tak zwaną "skałką" jak się jedzie z Chołowic do Mielnowa, inny taki potężny był na Załuziu, ale nie było dobrego zabezpieczenia jak na ten sposób prowadzenia wojny, Niemcy przerywali w pewnym miejscu front zachodzili od tyłu, a Rosjanie zostawali w bunkrze, później Rosjanie robili tak samo.
1942 był ciężkim rokiem dla mieszkańców, obowiązywał kontyngent, Niemcom, trzeba było oddawać prawie wszystko to, co urodziło się na polu, była stawka od areału. Na wiosnę gotowano zupę ze szczawiu (kwasówka), który zbierano na łące, a gdy dojrzały owoce jedzono je od razu. Mało kto jadł chleb, tylko dobrzy gospodarze mieli go raz na jakiś czas.
Z opowiadania pana Szpytmana dowiadujemy o wkraczaniu wojsk rosyjskich w 1944 r. to przez Celinów cały wieczór i noc już jechały czołgi, samochody, wojsko maszerowało, w dzień byli jeszcze Niemcy. W ostatni dzień wycofywania się wojsk niemieckich, wszyscy zebrali się u sąsiada Fortuny i słuchali jak będzie wysadzany most kolejowy i samochodowy w Przemyślu było słychać detonację, aż do Reczpola. Wszystkie wojska niemieckie wycofywały się do Birczy. Nasz gość wspomina również niemiecki nalot sztukasami na Średnią zajętej przez Rosjan, zginęło wówczas wielu, radzieckich żołnierzy.
Nauka w szkole wspominana przez pana Stanisława odbywała się w języku polskim, nauczycielem była pani Nakrejkowa, która uczyła trochę przyrody, geografii zaś o historii nie mówiło się wcale, klas było tylko cztery. W tym czasie było bardzo mało uczniów w szkole. Chodzili oni boso, dlatego też w zimie do niej nie uczęszczali. Nasz rozmówca wspomina z niesmakiem moment, gdy w czasie lekcji spadł śnieg, a on sam musiał wracać boso do domu. Na drugie śniadanie spożywano suszone owoce m.in. jabłka, śliwki i gruszki. Nauczycielka także jadła to samo.
Aby uzyskać cukier, gotowano buraki cukrowe, następnie otrzymany wywar, wygotowywano go, a powstałą melasą słodzono, ponieważ cały cukier zabrało wojsko.
Jesteśmy bardzo wdzięczni panu Stanisławowi za poświęcony czas, a także za przekazane informacje dzięki którym dowiedzieliśmy się dużo więcej o historii naszej miejscowości w czasie II wojny światowej. Prezentujemy również udostępnione świadectwa szkolne.
W spotkaniu uczestniczyli: Natalia Amarowicz, Julia Fednar, Mateusz Fednar, pod opieką pani Agnieszki Strojek. Relację spisała Julia Fednar
Za wszystko dziękuję Bogu!
W dniu 16.04.2016 r. odwiedziłam panią Janinę Depciuch, 84-letnią mieszkankę Woli Krzywieckiej, która pomimo łez wywołanych okropnymi wspomnieniami z okresu II wojny światowej zechciała się nimi ze mną podzielić.
Pani Janina urodziła się w roku 1932 i mieszkała w Stanisławowie (Ukraina) do roku 1940. Jednak działania Ukraińców, między innymi mordy Polaków zmusiły rodzinę pani Depciuch do ucieczki i ratowania swojego życia. Nie wiedzieli u kogo mają szukać ratunku i poczucia bezpieczeństwa. Pani Janina miała trójkę młodszego rodzeństwa. Aby ratować rodzinę pan Fudali (ojciec pani Janiny) wywiózł ich leśną drogą na wozie wypełnionym obornikiem, przykrytym plandeką. W drodze na stację kolejową bandy niejednokrotnie zaczepiały rodzinę, jednak umieli oni mówić i żegnać się po ukraińsku, dlatego też uniknęli wielu nieprzyjemności. Głodne i zmęczone dzieci płakały, prosząc o coś do zjedzenia. Pani Depciuch wraz z ojcem postanowili poprosić okolicznych mieszkańców o pożywienie. Przechadzając się po wiosce, niektóre widoki zapierały dech w piersiach…
- obraz dzieci przebitych na płotach był czymś nie do odpisania. Pociągiem dotarli do wujka pani Janiny, jednak zastali tam jedynie pustkę. Ci także uciekli, by uchronić się od śmierci. Nie zwlekając długo wrócili na stację i wyruszyli w kierunku Przemyśla. Tam zaś krążyli Niemcy, ofiarą ich łapanek została cała rodzina, która miała zostać wywieziona do Niemiec. Jednak ojciec mojej bohaterki tłumacząc się jak tylko mógł uprosił, by ich wypuszczono, ponieważ mają tu jedyną rodzinę i pragnął się z nią pożegnać. Zwracając uwagę na to, iż prośba była w języku niemieckim - zgodzili się, jednak kilku żołnierzy niemieckich nadzorowało ich zachowanie. Rodzeństwo było głodne i bezsilne, więc jedyne, co można było usłyszeć to… „Tato papu, tato papu!” Rodzina Fudali udała się do znajomego. Ojciec bohaterki, pan Andrzej Fudali ukrył w schronie całą swoją rodzinę, jednak on sam został złapany. Wszyscy byli przekonani, że zostanie im odebrana głowa rodziny. Jeden z niemieckich żołnierzy zauważył wycieńczonego i głodnego chłopca, ku zdziwieniu wszystkich podarował mu konserwę, którą podzielili się wszyscy w schronie. Pan Fudali wybłagał wolność. Dookoła głód i bieda, znajomy państwa Fudali zdołał ugościć ich jedynie suchym chlebem z wodą, by zaspokoić, choć w minimalnym stopniu ich głód. Całą noc rodzina spędziła w schronie, jednak z samego rana musieli wyruszyć w dalszą podróż, by nie zagrażać życiu swoich bliskich, ruszyli zatem pieszo w kierunku Huciska. W drodze pani Janina wraz siostrą była zmuszona prosić o chleb przydrożnych mieszkańców. Zmęczone dzieci wraz z rodzicami nocowały w stodołach. Aż nareszcie nadszedł koniec wędrówki. Po trzech dniach dotarli do Huciska, do siostry pana Andrzeja, która nie chciała ich przyjąć. Zdesperowany ojciec pani Janiny chciał popełnić samobójstwo, jednak dzięki błaganiom i lamentom swojej żony, złe myśli szybko od niego odeszły.
Minęło kilka tygodni, aż tu nagle pani Janinie wizytę złożył pewien gospodarz z Żurawicy (Tadeusz Dzieńdzielowski) prosząc o pomoc w opiece przy dzieciach. Zatem w wieku 9 lat pani Janina pracowała w Żurawicy jako opiekunka dwójki dzieci. Rok 1942 przyniósł ze sobą głód. Pani Depciuch nocami zakradała się na cudze pola, by zdobyć choć jednego buraka. Zrywała zielone listki roślin, porzeczki, wszystko to, co nadawało się do zjedzenia. Nasza bohaterka została sama. Teraz musiała sama stawić czoła temu okrucieństwu. Przez szalejący głód sylwetka pani Janiny przypominała szkielet. Po półtorarocznej rozłące, panią Depciuch odwiedziła matka, która musiała ratować resztę swoich dzieci. Przez długi okres rozłąki córka nie była w stanie od razu rozpoznać swojej matki. Pani Janina prosiła mamę o powrót do swojej rodziny, widząc, iż córka nie ma co jeść matka zabrała ją stamtąd (z powrotem do Huciska). Tam jednak głód także ogarnął całą wieś. Po jakimś czasie pani Janina otrzymała koleją pracę tym razem w gospodarstwie, jej zajęciem był wypas krów. Pani Janina niejednokrotnie miała styczność z żołnierzami niemieckimi. Przechadzali się po wiosce i zabierali ze sobą chłopców i dziewczęta w wieku do 14 roku życia (w tym naszą bohaterkę) nad wykopany, głęboki rów gdzie ustawiono około 40 osób. Pani Janina nie bała się śmierci, chciała jedynie móc jeszcze ostatni raz zobaczyć swoją mamę. Niemcy krążyli wokoło ofiar. Jedna ze stojących obok koleżanek pani Janiny wpadła na pomysł, by obydwie sturlały się do rowu, nic oprócz śmierci im już nie zostało, a to jedyna droga ucieczki. Nie zastanawiając się długo, dziewczyny sturlały się do rowu z dwóch przeciwnych stron. Pani Janina uciekała najszybciej jak umiała..aż dotarła na nieznaną jej polanę. Usłyszała jedynie strzały… i od razu wiedziała czym są spowodowane. Błagała Boga, by ulitował się nad nią i przyszedł jej z pomocą. Długo szukając schronienia pani Janina spędziła cały dzień i całą noc ukryta w krzakach. Gospodyni u której pracowała pani Depciuch, kierując się przeczuciem i intuicją odnalazła ją. Wieczorem kiedy wróciły do domu pani Janina ukryła się na strychu u swej gospodyni. Były tam też dwie żydówki, z którymi w ukryciu spędziła około 3 miesiące. Na czas walk między Rosją, a Niemcami gospodyni sprowadziła kobiety do schronu wydrążonego w ziemi. Kobiety nie miały co jeść, gospodyni była w stanie przyrządzić im jedynie obierki z ziemniaków. Nadeszła jesień… do domu gospodyni dotarli żołnierze rosyjscy. Pani Janina widziała na własne oczy jak jeden z żołnierzy przystawił gospodyni pistolet do głowy. Nasza bohaterka wpadła w szał… zaczęła piszczeć, krzyczeć, jednak gospodyni zachowując zimną krew nakazała jej uciekać. Ta zaś schowała się w stajni, weszła pod żłób. Tam zaś dochodziły jedynie odgłosy płaczu i pisków… kobieta została ofiarą gwałtu. Po tym wydarzeniu gospodyni szukała pani Janiny, wołała, jednak pełna obawy dziewczyna nie odzywała się. Gdy gospodyni przyszła wydoić krowy zobaczyła panią Janinę. Kiedy niemieccy żołnierze opuścili te tereny, moja bohaterka dziękowała Panu Bogu jak tylko mogła, była mu wdzięczna, iż uchronił ją przed złem. W wieku 14 lat pani Janina przystąpiła do I Komunii Świętej. Autorka opowieści pamięta swoją białą sukienkę, uszytą z prześcieradła przez gospodynię, u której pracowała. Mąż gospodyni został ofiarą i zginął w Niemczech. Pan Fudali został zmuszony do opuszczenia swojego miejsca zamieszkania. Nastąpiło wówczas wysiedlenie. Chcąc mieć całą rodzinę przy sobie udał się po panią Janinę. Wysiedlenie miało miejsce w roku 1944. Teraz cała rodzina mogła mieszkać razem na wsi o nazwie Wola Krzywiecka. Rodzina pani Janiny była także ofiarą szalejącej Partyzantki oraz Band UPA, przez które do dziś dręczą ją złe wspomnienia. Z czasem pani Janina wyszła za mąż, zaczynając nowe, lepsze życie.
Relacji wysłuchała i ją spisała Aleksandra Pawłowska z Woli Krzywieckiej wraz z opiekunem – p. Kazimierą Kwaśną.
„U nas kto nie rabotajet, tot i nie kuszajet"
W dniu 15.04.2016r. spotkałyśmy się z panią Wandą Krupą - mieszkanką Krzywczy. Pani Wanda urodziła się 26 sierpnia 1936 r. Razem z rodzicami i 3 braćmi mieszkali w Bachowie.
Pewnego wieczoru przyszedł sąsiad pani Wandy z żołnierzem z armii radzieckiej, który to wydał polecenie, aby w ciągu godziny spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy i być gotowym do wyjścia. Rodzina od razu zorientowała się, co się święci. W głowie mieli jedną myśl – Syberia. Zabrali ze sobą pościel, koc, ubrania i bochenek chleba. Zostali przewiezieni furmanką na stację kolejową w Przemyślu, a następnie po 40 osób załadowano ich do wagonów towarowych tzw. bydlęcych. Pani Wanda jako, że była wówczas małym dzieckiem nie jest w stanie dokładnie określić ile czasu zajęła podróż na Sybir. Nie wiedzieli, dokąd są wiezieni, jak długo tam zostaną, ani nawet dlaczego znaleźli się wśród zesłańców. Warunki w pociągu były koszmarne - smród, chłód, głód oraz strach, to najczęstsze towarzyszące uczucia.
Na miejscu czekały rozstawione już baraki, które odtąd miały być ich nowym domem. Nie było ani chwili odpoczynku. Wysłani na Syberię mieli za zadanie - zgodnie z rezolucją Rady Komisarzy Ludowych karczować lasy w regionach należących do Ludowego Komisariatu Leśnictwa ZSRR. Nakaz pracy miały wszystkie osoby, które ukończyły szesnaście lat, ale w praktyce pracować musiały nawet dziesięcioletnie dzieci. Praca wiązała się głównie z wyrębem drzew, odpiłowywaniem gałęzi i ściąganiem drewna. Wykonywano ją przez cały rok, nawet gdy temperatura spadała do -70°C, a słońce niemal nie pokazywało się nad horyzontem. Sytuacja nieco zmieniła się na wiosnę, gdy roztopy umożliwiły spławianie drewna w dół rzek. Tak więc starszy brat, mama i tata pracowali w lesie przy drzewie, a pani Wanda wraz z dwoma młodszymi braćmi zostawali w barakach.
Warunki były polowe. Sowieci dosłownie traktowali swoje powiedzenie: „U nas kto nie rabotajet, tot i nie kuszajet" (U nas kto nie pracuje, ten i nie je). Trwała wieczna walka o przetrwanie. Znikome działki jedzenia wydawano tylko tym, którzy pracowali. Żywność ta ledwo wystarczała, aby utrzymać przy życiu osobę niepracującą, a co dopiero ciężko pracującego cały dzień w lesie człowieka. Co za tym idzie w barakach panował głód. Ludzie ratowali się jak mogli, np. zbierali owoce leśne i grzyby. Pierwsi umierali starsi i małe dzieci oraz zesłańcy pozbawieni rodzin czy przyjaciół, którzy mogliby się podzielić z nimi jedzeniem. W tak nieludzkich warunkach kończyli życie, tysiące kilometrów od swoich domów, Polacy skazani przez NKWD na wywiezienie w głąb Związku Radzieckiego.
W tym miejscu pani Wanda z rodziną mieszkała około 3 lat. Po tym czasie ukazało się rozporządzenie, iż Polacy, którzy mieszkali w barakach mogą przenieść się do kołchozów. Niedługo potem zmarła mama pani Wandy. Jeden brat przeziębił się i umarł, natomiast drugiego brata przycisnęli do lady, gdy poszedł po chleb, trafił do szpitala, jednak już z niego nie wrócił. Pozostali członkowie, czyli brat i ojciec pracowali w kuźni. Tata pani Wandy udawał znacznie starszego niż był w rzeczywistości, ponieważ bał się, że zostanie zaciągnięty do armii radzieckiej. W kołchozie pełnił funkcję złotej rączki. Ludzie przynosili mu do naprawy drobne przedmioty tj. buty i garnki, za co kobiety w ramach zapłaty dawały mu jajka i mleko.
I tak życie toczyło się z dala od ojczyzny do maja 1946, w którym to roku można było swobodnie wrócić do Polski. Ojciec i brat bez przeszkód dostali dokumenty. Problem był z paszportem pani Wandy. Tata chodził w tej sprawie od urzędu do urzędu, lecz każdy mu odmawiał. Ostatecznie pani Wanda wpisana została w dokumenty swojego ojca i cała trójka udała się w podróż do Polski. Droga powrotna trwała miesiąc, wyjechali w maju przyjechali w czerwcu. Gdy przybyli na miejsce okazało się, że ich rodzinnego domu w Bachowie już nie ma, tak więc zatrzymali się u ciotki na Reczpolu. Od sołtysa dostali opuszczony dom w Krzywczy za rzeką, na którym to miejscu pani Wanda mieszka do dzisiaj.
Życie ludzkie na Syberii miało niewielką cenę. Każdy kto tam trafił, nie był pewny jutra. Wspomnienia ludzi z tamtego okresu są wstrząsające i nieprawdopodobne. Jednak tak było naprawdę. Tym bardziej gorąco dziękujemy pani Wandzie, która mimo okropnych przeżyć chciała podzielić się z nami swoją historią.
W spotkaniu uczestniczyły i spisały relację – Gabriela Dec oraz Joanna Wanat wraz z opiekunem – panią Ewą Maciewicz.
Rodzinne wspomnienia
W ramach programu „Zwykli niezwykli…” postanowiłam porozmawiać z moim tatą Zygmuntem, który opowiedział mi historię wojenną mojego dziadka Mariana Sosa [Na zdjęciu obok], którą zna z jego własnych opowiadań. Dziadek urodził się 28 maja 1925 r. jako syn Agnieszki i Wawrzyńca [Na zdjęciu poniżej]. W chwili wybuchu był 14 - letnim chłopcem, który miał iść do gimnazjum.
1-szego września 1939 r. wraz z rodzicami słuchał radia i dowiedział się o wybuchu wojny, w związku z tym odwołano zajęcia w babickiej szkole. Niedługo później zrobiono z niej szpital wojskowy dla Niemców. Trwało to do 1944 r., kiedy do Babic wkroczyły wojska polskie i radzieckie, które wymusiły wycofanie się wojsk niemieckich z naszych terenów. Oni sami zaś podążali w kierunku zachodnim.
14 - letni wówczas Marian był świadkiem wkraczania wojsk niemieckich do naszej małej ojczyzny. Maszerowali równym krokiem z pieśnią wojskową na ustach, którą dziadzio pamiętał do końca życia. Jej refren jest znany do dzisiaj a brzmi on: „Hei-di, hei-do, hei-da”. Wydarzenie to utkwiło, według słów mojego taty, dziadkowi w pamięci do końca życia i często o tym wspominał.
Tato opowiedział mi też historię, którą jemu przekazał jego ojciec. Na przełomie roku 1939 i 1940 odbyła się wywózka Żydów z naszych terenów. Niemcy zbierali ich na babickim rynku, wsadzali do samochodów i wywozili w odległe tereny. Przy tym obrabowywali ich domy i przeszukiwali ich samych w celu zdobycia złota, majątku.
Około roku 1941 w okolicy zapanował głód. Ludzie chodzili głodni. Chwytali się różnych sposobów aby zdobyć choć trochę pożywienia. Dziadzio razem z kolegami chodzili po polach i zbierali tzw.: „szabagę” czyli jadalną trawę, z której można było zrobić np. kompot czy zupę. Zbierano też polne zioła, żołędzie, kasztany nawet zgnite kartofle. Słowem wszystko czym można było zaspokoić głód.
W międzyczasie Niemcy rządzili surowo. Zbierali kontyngent, czyli darowiznę na rzecz ich wojsk. Zabierali krowy, konie i drób. Ludzie kombinowali, aby zostawić sobie jak najlepsze zwierzęta. W tym celu albo chowali zwierzęta po lasach albo dawano Niemcom zwierzęta stare i chore, których i tak chcieli się pozbyć.
Dowiedziałam się również o historii związanej z wojskami radzieckimi. Otóż w okolicach roku 1944, gdy zbliżała się zima mój pradziadek Wawrzyniec, ojciec Mariana, zaczął myśleć o opale na zimie. Chciał ściąć drzewo w lesie, jednak nie miał czym go przywieźć. I tu pojawia się miejsce na naszych „bohaterskich” Rosjan. Wyruszyli do lasu i pomogli nie tylko ściąć drzewo ale również je przywieźć. Pomagali nie tylko mojego pradziadkowi, ale również innym mieszkańcom potrzebującym pomocy w cięższych czynnościach.
W 1944 r. Marian dostał wezwanie do wojska. Był w jednostce w Jarosławiu. Dowódca kompanii oznajmił żołnierzom o styczniowej ofensywie w Warszawie, która miała się odbyć w roku 1945. W obawie o własne życie w przeddzień wyjazdu do stolicy postanowił uciec. Tak więc w nocy wyruszył z Jarosławia. Kilka miesięcy ukrywał się, ponieważ za zdezerterowanie groziła kara śmierci. Niedługo później nastąpiło wyzwolenie i dziadek mógł przestać się ukrywać i zgłosił się do biura w Dubiecku. Nastąpiła amnestia i kara ta została zniesiona. Po kilku latach dowiedział się, że dużo jego kolegów zginęło. Cieszył się z „dostania nowego życia”, ale żal mu było rówieśników.
Po wyzwoleniu na naszych terenach pojawiły się różne bandy. Zabijali oni ludzi wracających z niewoli niemieckiej, myśląc, że mają duży majątek. Ciała tych niewinnych ludzi wyrzucali do rzeki San. Członkowie band szukali ludzi, którzy do nich wstąpią. Zaproponowali to również mojemu dziadkowi, jednak ten kategorycznie odmówił. W związku z zasadą „albo jesteś z nami albo giniesz” znowu musiał się ukrywać, ponieważ „armia” chciała go zastrzelić. Po kilku miesiącach Wojsko Polskie „zlikwidowało” bandy.
Bardzo żałuję, że dziadzio nie mógł opowiedzieć mi tego osobiście, ale niestety zmarł 11 lat temu. Na szczęście zdążył choć część historii opowiedzieć swojemu synowi, który z kolei dba o to aby pamięć o tym nie zginęła dzięki nam,- wnukom. Jesteśmy spadkobiercami tej historii i musimy o niej pamiętać.
Wspomnień wysłuchała i je spisała Magdalena Sosa z Babic.
Z wizytą u pani Janiny Pawłowskiej z Reczpola
W dniu 05.04.2016r. odwiedziliśmy panią Janinę Pawłowską, która bardzo ucieszyła się z naszej wizyty, gdyż mieszka sama i była wdzięczna, że mogła chwilę z kimś porozmawiać i trochę powspominać, zdziwiła się też, że młodzi ludzie zainteresowali się jej osobą. Pani Janina urodziła się 23.08.1931 roku i w czasie wybuchu II wojny światowej miała 8 lat. Lata dziecięce i młodzieńcze zamieszkiwała wraz z rodziną koło starego kościoła (była cerkiew), a w 1950 roku przeprowadziła się razem z mężem do nowo wybudowanego domu niedaleko obecnego kościoła.
Ze swoich dziecięcych lat wspomina, że przyjęcie I Komunii Świętej odbyło się w dzień powszedni (piątek), ze względu na zbliżającą się wojnę, a edukację szkolną zakończyła na etapie trzeciej klasy szkoły podstawowej, ze względu na wczesną śmierć swojego taty. Ta sytuacja spowodowała, że musiała pomagać mamie w gospodarstwie i obowiązkach domowych, a na naukę nie było już czasu, ani takiego obowiązku, jak obecnie. Opowiada nam, że niemieccy żołnierze byli bardzo kulturalni, często pytali czy mogą wziąć coś do jedzenia. Miło mówi o sytuacji, w której to jeden z żołnierzy wziął ją na kolana i poczęstował ugotowaną u nich w domu słoniną.
Każdy z naszych wcześniejszych rozmówców pamięta dwór, dlatego też i pani Pawłowska go wspomina. Dwór wraz z mieszkaniami znajdował się naprzeciwko dzisiejszego nowego kościoła, stajnie były tu gdzie kościół, poniżej był sad i kuźnia, w której pracował pan Kuras, w miejscu dawnego domu nauczyciela stała szopa na siano i słomę, a obecna świetlica przebudowana jest ze starego spichlerza należącego do dworu. Wszystkie pola uprawne, błonie i pastwiska należały do księdza Laska, a całym dobytkiem zarządzał jego brat, dlatego też życie gospodarcze i prace odbywały się właśnie tam. Jeżeli ktoś posiadał krowę, za jej wypas na pastwisku musiał odpracować we dworze 15 dni, zaś za jałówkę 10 dni. Jak wspomina pani Janina musieli odrabiać 40 dni, bo mieli dwie krowy i jałówkę. Sama zaczęła pracować we dworze mając 13 lat, początkowo zajmowała się plewieniem buraków, później też pomagała przy żniwach.
W trakcie rozmowy pani Janina zdradza nam, jak to zarządca dworu, wiedząc o zbliżającej się wojnie, zaczął stawiać dekunek (bunkier), aby mieć się gdzie schronić. Jednak nie było mu to dane, w trakcie wejścia do środka został trafiony odłamkiem bomby, która oderwała mu głowę i rękę, a kucharkę rozerwało na kawałki, zaś mniejszy odłamek spadł blisko domu pani Janinny. W czasie wybuchy była sama w domu, jej mama przybiegła z pola, krzycząc że będzie wojna, że będą strzelać i domy palić. Wszyscy domownicy znaleźli schronienie w piwnicy u sąsiadów - państwa Świst.
1942 to rok, w którym panował głód. Spowodowane to było wyniszczoną i nieurodzajną glebą oraz tym, że przebywające na tym terenie wojska trzeba było nakarmić. Żołnierze przychodzili pod dom i żądali jedzenia, a dla domowników już nic nie pozostawało, dlatego też jedli trawę i szabagę, a zdarzało się też, że i koty.
Zadając pytanie czy ktoś z rodziny brał udział w wojnie, wspomina tylko, że teść brał udział w I wojnie światowej i walczył w Serbii, a brat męża Jan Pawłowski był w partyzantce w czasie II wojny światowej.
Z relacji naszej rozmówczyni dowiedzieliśmy się też, jak zginął jeden z mieszkańców chcący uniknąć wcielenia do wojska. Schował się w stogu siana, żołnierze przeszukując stodołę sprawdzali widłami czy ktoś się tam nieukrywa. Mężczyzna został dźgnięty w głowę i zmarł.
Kończąc rozmowę z panią Janiną podziękowaliśmy jej za poświęcony czas, a także za cenne informacje, o których pamięta niewiele osób.
W spotkaniu uczestniczyli: Mateusz Fednar, Julia Fednar, Natalia Amarowicz z opiekunem panią Agnieszką Strojek. Relację spisała Natalia Amarowicz.
Wspomnienie Pana Mieczysława
Opisany poniżej wywiad został przeprowadzony i napisany 10.04.2016 roku z panem Mieczysławem Burchała zamieszkałym w Babicach. Pan Burchała urodził się 10 stycznia 1939 roku w Babicach. Mający na chwilę obecną pan Mieczysław 75 lat opowiedział mi swoją historię.
Tato pana Mieczysławanazywał się Jan Burchała. Zajmował się pracą na roli. Jego nabytek wynosił 3,5 ha. W czasie wojny został zabrany do niewoli w Niemczech. Obóz ten nazywał się „obóz dla jeńców wojennych”. W Niemczech pan Jan został zmuszony do ciężkiej pracy w polu. Przymusowa praca uniemożliwiała utrzymywania żadnych kontaktów z rodziną. Pan Jan po przepracowanym czasie w obozie został wypisany do domu i pociągiem powrócił. Tato pana Mieczysława pokonał długą drogę z Przemyśla do Babic na piechotę. W Hołubli pan Jan został zatrzymany przez gronsusów (tymczasowo nasza straż graniczna). Pan Janek wracał do rodzinnej wsi w polskim mundurze, ponieważ nie miał nic innego do ubrania, więc Niemiec z karabinem szybko zwrócił na niego uwagę. Niemiec, który trzymał w ręce karabin przykładał go panu Janowi do głowy. Tato pana Mieczysława wyciągną z kieszeni kartkę, którą otrzymał tuż przy wypisie z obozu. Zawarte w niej informacje wyraźnie mówiły ze został zwolniony z niewoli. Niemcy odeszli i pozwoli, aby dalej wracał do domu. Bez żadnych wydarzeń spokojnie wrócił do Babic. Mama pana Mieczysława nazywała się Józefa Burchała. Ona również zajmowała się pracą na roli. Kiedy zabrano jej męża do niewoli musiała sama zapewnić dobrobyt i wyżywienie dzieciom. Pan Mieczysław miał trzy siostry. Nie wiele starsze od niego.
Na terenie Babic, jeżeli ktoś prowadził dużą hodowlę bydła to w czasie wojny zostawał zmuszony do odwania zwierzyny. Mogli wyłącznie hodować króliki. Musieli również oddać tzw.; kontyngent; czyli zboże, pszenicę. Rosjanie zabierali krowy, konie, kaczki, kury, kozy. Zakwaterowani byli w domach mieszkańców Babic. Jeden z Rosjan również spał w domu pana Mieczysława. Spali na słomie. Rozkładając słomę na kolanach mógł się pomodlić. Kucharz, który mieszkał również w tym domu był Żydem. Chcia,ł aby pokazać mu gdzie jest cmentarz, ponieważ chciał wszystkie krzyże z cmentarza pościnać i palić nimi. Kiedy nadszedł czas, że przyjechali na koniach Rosjanie to Niemcy uciekali? To Pinkow wsiadł na konia i w Dubiecku dogonił generała wraz z kochanką i zastrzelił ich. Kochanka generała miała cenny złoty zegarek na ręce, więc Pinkow zabrał go jej z ręki i zabrał go sobie. W domu pana Mieczysława był magazyn z pożywieniem. Wiec, jako dziecko mające zaledwie 5 lat podbierał im konserwy. Panował ogromny głód. Zabierał im jedną lub dwie konserwy, co dwa lub trzy dni by przeżyć wraz z rodziną. Konserwy sprawiły, że mogli poradzić sobie z głodem. Siostry pana Mieczysława niestety już nie żyją. Jedna z sióstr o imieniu Irena miała dokumenty i zdjęcia związane z przeżyciami z okresu wojny.
Wspomnienia pana Mieczysława pozwoliły przybliżyć mi bardziej okres krwawej II wojny światowej.
Relację spisała Angelika Buś – uczestniczka projektu z Babic
„Pamiętam, jak dziś”
W ramach projektu „Zwykli niezwykli…” odwiedziłam mieszkankę Babic panią Jadwigę Czarniecką, która przeżyła II wojnę światową. Moja bohaterka urodziła się w 1937 r., jako córka Heleny i Mariana Gąsków. Mieszka w Babicach od chwili urodzenia. W chwili wybuchu wojny miała zaledwie dwa lata. Wydaje się więc, że niewiele może pamiętać z tych strasznych wydarzeń. Nic bardziej mylnego.
Pierwsze wydarzenie jakie pamięta to chwila wejścia wojsk niemieckich do naszej miejscowości. Seniorce utkwiło w głowie wydarzenie z tym związane. Otóż nasze polskie wojska wycofywały się z naszych terenów. Rodzice pani Jadwigi mieli materiał do budowy domu, które nasze wojsko wykorzystało do budowy zapory na babickiej drodze, aby Niemcy mieli więcej przeszkód do pokonania w trakcie pościgu za polakami. Bohaterka śmiała się ze słów swojej matki „Miałaś dwa latka,a to pamiętasz”.
„Młode roczniki” pobierane były do wojska. W trakcie wojny na terenie całego kraju działały organizacje konspiracyjne takie jak: AK, czyli Armia Krajowa. Tego typu organizacja działała również i na terenie naszej gminy z siedzibą w Krzywczy. Dowódcą AK był Michał Czarniecki, późniejszy teść naszej seniorki. Zastępcą dowódcy był Mikołaj Gajdzik. Po wyzwoleniu działały różne „bandy”. Naprzeciwko nich stawała Brygada Wojska Polskiego, która miała na celu bronienie terenów. Sporo po zakończeniu wojny, bo w 1977r., wówczas gdy moja rozmówczyni pracowała w urzędzie gminy Krzywcza, zgłosił się tam oficer wojska polskiego, na co dzień zamieszkały w Bytomiu, z prośbą o pomoc w poszukiwaniu świadków jego zranienia w czasie wojny. Babice zamieszkiwało też dużo ludzi narodowości ukraińskiej, którą po wojnie w ramach akcji „Wisła” wysiedlono na tereny wschodnie.
Pani Jadwiga pamięta też wejście wojsk rosyjskich w lipcu 1944 r., gdy miała 7 lat. „Pamiętam to jak dziś. To był lipiec. Był upał,a ja leżałam na łóżku z krwawiącą nogą.” – to słowa mojej rozmówczyni, która dzięki temu szczegółowi zapamiętała to jakże ważne wydarzenie w dziejach Babic.Z racji wieku miała iść do szkoły, do babickiej podstawówki, która wtedy już normalnie funkcjonowała. Po wojnie w latach 1962-1963 przy tej właśnie szkole realizowano kursy pozwalające ukończyć szkołę podstawową tym osobom, które nie mogły tego zrobić z racji wybuchu wojny. Był to np. „rocznik1934”.
W naszej miejscowości były dwa wyznanie rzymsko- i greckokatolickie. Do wyznania drugiego należały głównie osoby narodowości ukraińskiej. Ich świątynią była babicka cerkiew. Mieszkał obok cerkwi ksiądz greckokatolickiz rodziną. W roku 1944, kiedy bandanapadła na Babice, zamordowanowspomnianego wcześniej księdza.
W Babicach było też dwa cmentarze: stary i nowy. Jednak po wybudowaniu nowego nie robiono podziału na ludzi polskich i ukraińskich, chowano wszystkich jednakowo w przeciwieństwie, jak wynika z opowiadania mojej bohaterki, do Skopowa.
W czasie naszej rozmowy widać było wzruszenie na twarzy pani Jadwigi. Powiedziała, że cieszy się, że pamięć o starych dziejach nie zaginie i przetrwa dzięki nam - młodym.
Relację spisała Zuzanna Sosa – uczestniczka projektu z Babic
77 lat temu…
W dniu 10.03.2016 r. odwiedziliśmy panią Elżbietę Swat, 81-letnią mieszkankę Krzywczy, która przeżyła II wojnę światową. Mimo swojego podeszłego wieku każdy szczegół pamięta doskonale.
Gdy wszystko się zaczęło, nasza bohaterka miała 5 lat. Tak jak obecnie mieszkała w Krzywczy za rzeką, jednak nie w tym samym domu, gdzie obecnie. Jej historia związana jest z bitwą krzywiecką rozegraną we wrześniu 1939r. Kiedy padły pierwsze strzały sąsiad pani Elżbiety – pan Frankowski zaproponował całej jej rodzinie, aby przenieśli się do jego murowanego domu, gdyż ich był drewniany, strzechą kryty i był łatwą zdobyczą dla wroga. Tak więc pani Elżbieta z mamą i 5 rodzeństwa uciekła do sąsiadów wierząc, że zapewni im to większe bezpieczeństwo. Ojciec wcześniej zachorował na zapalenie płuc i zmarł. W tym domu schowała się również gospodyni księdza wraz ze swoim dużym psem, którego uwiązała do żaren w piwnicy.
Coraz bardziej nasilały się strzały, a strach stawał się coraz większy. O zmierzchu przeciwnicy podpalali domy i stodoły za rzeką. Pani Elżbieta nie potrafiła ukryć swojego wzruszenia na myśl o tamtych strasznych wydarzeniach. Mówiła: „Jak głośno ludzie jęczeli i krzyczeli to w życiu nie zapomnę, nigdy”. Nikogo nie oszczędzali - nawet murowanego domu sąsiadów Frankowskich, który podpalili. Mama pani Elżbiety trzymając na rękach jej młodszą siostrę pierwsza zauważyła ogień. Wszyscy czym prędzej zaczęli uciekać z płonącego pomieszczenia na zewnątrz. Stan domu był już nie do uratowania, dach walił się na głowy, dosłownie. Uciekając pani Elżbieta nawet nie zauważyła, że jej chustka się pali. Schronienie znaleźli pod płotem obok plebani, gdzie wszyscy poukładali się na ziemi i tak bez ruchu spędzili całą noc. Rano słychać było ostatnie krzyki żołnierzy i strzały z karabinów, po czym wszystko ucichło. Okazało się, że drewniany dom państwa Swatów ocalał, chociaż był na linii strzału.
Niedaleko dzisiejszego domu pani Elżbiety znajduje się jeszcze studnia, z której w czasie wojny czerpali wodę. Gdy poszli do źródełka ich oczom ukazał się makabryczny widok rannych i zabitych żołnierzy ściąganych z pola bitwy. Ksiądz Władysław Solecki poprosił, aby Niemcy pozwolili zabrać polskich żołnierzy, których pochowano na tzw. cmentarzu cholerycznym, znajdującym się na „Kijowie” (wyżej dzisiejszego cmentarza w Krzywczy). [Według uczestnika ekshumacji p. Józefa Starucha i innych świadków miejscem pierwotnego pochówku było pole obok krzyża pomnika na Babiej rzece]. Nazwa wzięła się od ludzi tam pochowanych, którzy zmarli w skutek epidemii cholery. Nikt nie chciał się narażać i iść na pogrzeb bohaterów krzywieckiej ziemi, jednak za namowami księdza proboszcza mama pani Elżbiety wraz z dwoma starszymi synami zerwała kwiaty z przydomowego ogródka i poszła oddać należny im hołd. Później zwłoki ekshumowano i przeniesiono na cmentarz krzywiecki.
Po przejściu wojsk Niemcy zajęli Krzywczę. Na plebanii utworzyli magazyn z bronią. Na terenie plebanii znajdowały się również deski należące do państwa Swatów, które również zabrali i wykorzystali do odbudowy zniszczonego, drewnianego mostu. Nikt nigdy niczego im nie zwrócił.
Panował ogromny głód. Mama pani Elżbiety, aby utrzymać i wyżywić szóstkę swoich dzieci zmuszona była sprzedać wszystkie wartościowe rzeczy, które miała.
Brat pani Swat – Eugeniusz został wzięty do wojska i na plecach nosił radiostację. Opowiedział historię, którą przeżył. Otóż wycieńczony od noszenia urządzenia znalazł schronienie w jakiejś stodole i przespał się tam. Gdy się obudził, okazało się, że leżał na zabitych Niemcach, których dla niepoznaki przykryto słomą, a nos jednego z nich ugniatał go w plecy.
Z czasów wojny zachowało się żarno, którym mielono zboże na mąkę. Co też jest zaskoczeniem, ponieważ Niemcy wszystkie rozbijali, a jednak w domu państwa Swatów żarno ocalało. Teraz kamień żarnowy znajduje się pod domem pani Elżbiety, co uwieczniliśmy na fotografii.
Opowiadając nam swoje przeżycia pani Swat nie zdołała ukryć łez. Widać było, że wojna odcisnęła na niej ogromne piętno, którego nie wymaże ze swojej pamięci do końca życia.
Przeprowadziły rozmowę oraz spisały relację - Gabriela Dec i Joanna Wanat wraz z opiekunem panią Ewą Maciewicz.
Armia Andersa
Przy następnym spotkaniu (02.04.2016r.) w ramach naszego projektu miałam zaszczyt poznać wyjątkowego człowieka, jakim jest pan Bronisław Popowicz, mieszkaniec Woli Krzywieckiej. Pan Bronisław urodził się w roku 1921, zatem dziś ma aż 95 lat, zechciał się on podzielić swoimi przeżyciami z okresu II wojny światowej, w której wziął czynny udział w bitwie pod Monte Cassino.
Atak Niemców na Krzywczę i pobliskie wsie przeniósł się w kierunku Przemyśla. Panujące podczas wojny: bieda i głód zmusiły pana Bronisława do wyjazdu w poszukiwaniu pracy. Znalazł on pracę w przemyskiej rzeźni. Jak, co dzień pan Popowicz szedł mostem do pracy. Mijał Niemców kierujących się na front. Nagle usłyszał wybuch rzuconego nieopodal granatu na stojący samochód. W czasie paniki, która opanowała ludzi na moście, niemieccy żołnierze odcięli pole ucieczki z jednej i drugiej strony mostu, wszyscy obecni na moście zostali ofiarami. Rozkazano im wsiąść do samochodu, każdy z nich miał przed oczyma śmierć. Wszyscy jednak zostali wywiezieni do Krakowa. Tam zaś byli poddani komisji, a następnie wywiezieni do Niemiec, a dokładnie do Hamburga. Ludzie zostali zmuszeni do ciężkiej pracy, pracowali dniami i nocami o głodzie.
Nie zastanawiając się długo pan Bronisław postanowił wsiąść do pociągu mając nadzieję, iż zawiezie go do Przemyśla. Jednak miejscem docelowym była Austria. Na stacji nasz bohater spotkał zamożnego mężczyznę, który zaproponował mu pracę w miejscowości Dellach. Znajdowało się tam wiele fabryk, których był właścicielem. Pan Bronisław otrzymał pracę w fabryce papieru. Działalność ta okazała się dość trudna i zarazem męcząca. Dlatego też następnym miejscem pracy był tartak, który był jeo utrzymaniem (za jeden miesiąc 21 marka) przez około dwa lata.
Nastał czas poboru do wojska generała Władysława Andersa, zabierali wszystkich Polaków, (w tym pana Bronisława) którzy znajdowali się niedaleko rzeki Drauf. Siedziba znajdowała się we Włoszech. Nasz bohater został łącznikiem. Został on przygotowywany do swojej pracy przez około dwa tygodnie. Pan Bronisław należał do Trzeciego Oddziału Pułku Łączności Armii Andersa, z siedzibą w Bolonii. Nasz bohater dobrze pamięta swoich oficerów: Podkowińskiego i Wojciechowskiego, którzy kierowali żołnierzami i dodawali im otuchy. Nadszedł czas bitwy pod Monte Cassino w roku 1944. Polscy żołnierze połączyli swe siły wraz z siłami włoskimi i ruszyli w stronę niemieckiego przeciwnika, który objął klasztor i stamtąd ostrzeliwał Polaków. Wzgórze było bombardowane. Dookoła świszczące kule, płacz rannych, jęki, krzyki, mnóstwo krwi. Jedynie czołgając się na brzuchu można było uniknąć strzału. Na wzgórzu posadzone były małe krzaczki, które dla żołnierza szukającego schronu były niczym. W każdej sekundzie można było pożegnać się ze swoim życiem. Nasz bohater widział, jak jego koledzy obok ginęli i mimo to, iż pękało mu serce nie był w stanie im pomóc. Sanitariusze w miarę możliwości zajmowali się rannymi. Miał on na plecach przyczepiony telefon, poprzez który zdawał relacje z pola bitwy. Ostatnimi siłami pan Bronisław dotarł na miejsce klasztoru, jednak miał świadomość tego, że mogą to być jego ostatnie chwile życia. Walka na wzgórzu trwała dwa tygodnie. Całe Monte Cassino zostało zalane krwią. Nasz bohater miał ogromne szczęście, ponieważ nie doznał on żadnego uszczerbku na zdrowiu, a także miał możliwość spotkania Andersa. Pan Bronisław miał możność spotkania generała Andersa w swojej jednostce, Anders przybył przywitać swoich żołnierzy. Był też obecny przy ich przysiędze. Po wojnie zostały jedynie złe wspomnienia… chociaż jedynym ciekawym doznaniem była współpraca z niedźwiedziem Wojtkiem. Został on oswojony przez polskie wojsko. Miał on dwóch opiekunów. Niedźwiedź poruszał się na dwóch nogach, w ramach przeszkolenia urządzano z nim zapasy. Podczas walki pomagał w obronie, a jeżeli widział, że polski żołnierz został zaatakowany, ruszał mu na pomoc. Po przeżytej bitwie wywieziono żołnierzy do Anglii, stamtąd dostali pozwolenie na wyjazd, każdy mógł jechać dokąd chce i całkowicie za darmo. Pan Bronisław pragnął zwiedzić świat, jednak mama pana Bronisława napisała list do królowej Elżbiety z prośbą o powrót syna do domu. Królowa przybyła do oddziału, wywołała pana Popowicza i kazała wrócić do domu. Żołnierze zostali rozmundurowani w roku 1945. Następnie okrętem przewiezieni zostali do portu w Gdyni. Stamtąd pan Bronisław wyruszył pociągiem w podróż powrotną do Przemyśla. Jednak z Przemyśla nie miał czym wrócić do domu, do swojej rodzinnej wsi. Spotkał on dawnego znajomego, który nie chciał zabrać pana Bronisława, bo bał się, o swoje i jego życie, ponieważ rozpoczęte zostały działania band UPA, które rabowały i mordowały. Jednak uproszony kolega zabrał ze sobą pana Popowicza. Mieli szczęście, ponieważ banderowcy kierowali się w stronę lasu i nie zauważyli przejeżdżających mężczyzn, zatem cali i zdrowi dojechali na Wolę Krzywiecką. Nasz bohater czym prędzej wrócił do rodzinnego domu, gdzie do dziś śnią mu się przykre wspomnienia z bitwy spod Monte Cassino…
Dla mnie pan Bronisław Popowicz jest prawdziwym bohaterem i oby pamięć o takich ludziach nigdy nie przeminęła.
Informacje zebrała uczestniczka projektu Aleksandra Pawłowska
Sięgając wstecz pamięcią...
W dniu 2 kwietnia przeprowadziliśmy wywiad z panem Wiesławem Sitnikiem.
Pan Wiesław Sitnik ma 5l lat, osobiście nie przeżył wojny ale dużo pamięta z opowiadań dziadków i sąsiadów.
Dziadkowie pana Wiesława mieszkali w sąsiedniej wsi i przybyli do Średniej pod koniec wojny zajmując mieszkania po wysiedlonych mieszkańcach. Jak opowiadał, życie w czasie wojny było bardzo ciężkie, ludzie głodowali. Radzieckie i Niemieckie wojska zabierały mieszkańcom żywność, trzodę chlewną i drób, również zabierano rzeczy wartościowe, które miały dla nich wartość sentymentalną. Podczas wojny ludzie żyli w ciągłym strachu, ponieważ bali się o swoje życie i najbliższych. Wieś atakowana była najpierw przez niemieckie, a następnie przez rosyjskie wojska. Ludność bojąc się o życie chowała się po lasach. W tym celu wykopywali ziemianki i bunkry. Zabierali ze sobą najważniejsze rzeczy potrzebne do przeżycia. Do dziś w tutejszych lasach można zobaczyć doły i dziury pozostałe po ziemiankach i bombach, które były zrzucane na lasy i wieś przez niemieckie samoloty. Po lasach grasowały bandy, które podpalały domy i budynki gospodarcze oraz zabijali ludzi.
Z opowiadań sąsiadki, która przeżyła okres wojny pan Wiesław zapamiętał pewne wydarzenie z czasu Bitwy Krzywieckiej. Przy końcu Średni od strony Krzywczy znajduje się spore wzniesienie, na którym były rozstawione armaty dzięki, którym osłaniano Polskie wojsko podczas bitwy z Niemcami na Górze Krzywieckiej, gdzie doszło do walki wręcz. Polskie wojsko zostało doszczętnie wymordowane. Krzyki mordowanych można było usłyszeć na Średni. Opowiadając to sąsiadka miała łzy w oczach i widać było, że wspomnienia z tamtych czasów były dla niej bardzo bolesne. Najbardziej było żal dzieci, które płakały z głodu i ze strachu, Średnia była traktem, gdzie przetaczały się niemieckie, a następnie radzieckie wojska czołgami, piechotą, i na koniach. Niszczyli i tratowali wieś, przemieszczali się drogami i polami. Długo po wojnie trzeba było odnawiać i odbudowywać wieś. Dziadek, pana Wiesława, by przeżyć i wyżywić rodzinę, zajmował się wyrobem różnych domowych przedmiotów, które sprzedawał i wymieniał na pożywienie. Nie było żadnych pojazdów i duże odległości trzeba było pokonywać pieszo. Niosąc towary w jedną lub w drugą stronę trzeba było robić postoje, by odpocząć co sprowadzało zagrożenie w postaci napadów przez bandy, które tam grasowały. Zdarzało się tak, że ci którzy wyruszyli często wracali z niczym lub w ogóle nie wracali.
Pan Wiesław powiedział, że każdy kto opowiadał o wojnie przeżywał na nowo te wszystkie wydarzenia i nie chcieliby, aby powtórzyły się te wszystkie okropności, które przeżyli.
W spotkaniu z Panem Wiesławem Sitnik uczestniczyli: Anna Tomaszewska, Sabina Leszczak i Patryk Leszczak wraz z opiekunem Panią Elżbietą Wojdyło.
Prędzej wolałabym zginąć sama za ojczyznę
niż być dalej w rękach wrogów”
Bardzo chętnie wzięłam udział w projekcie „Zwykli nie zwykli, ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym”. Celem tego projektu było opisanie wspomnień ludzi którzy przeżyli II wojnę światową. To czego się dowiedziałam bardzo mną wstrząsnęło, dlatego chce opisać i przybliżyć relację z tego spotkania innym ludziom. Mam nadzieje, że zaciekawi ich to, tak jak mnie.
Dnia 18.03.2016 r odwiedziłam p. Emilię Kurasz. Jest to mieszkanka jednej z miejscowości naszej gminy – Ruszelczyc. Pani Emilia urodziła się 31.07.1927 roku. Dziś p. Kurasz ma 89 lat i wciąż nie może o tym zapomnieć. Wraz z rodzicami: Heleną i Kazimierzem oraz rodzeństwem: Stanisławem, Zbigniewem, Tadeuszem, Genowefą, Marią, Czesławem oraz Julią zamieszkiwała moją rodzinną miejscowość. Pani Emilia miała więc 12 lat, gdy wybuchła druga wojna światowa. Mimo łez, które spływały po policzkach jej twarzy wspominając te okrutne czasy, postanowiła mi opowiedzieć, jak druga wojna światowa odmieniła jej życie. Jednak z samej wojny nie może za dużo pamiętać. Pani Emilia wraz ze swoją rodziną, przed bombardowaniami chroniła się w okopie, wcześniej przygotowanym przez ojca. Jego staraniom, aby chronić rodzinę nie było końca. Partyzantka nie pozwoliła wyjechać z Ruszelczyc, jeśli komuś się udało zaraz był schwytany i zastrzelony na miejscu. Mimo własnych problemów i lęków rodzina p. Emilii w czasie wojny pomogła dziewczynce, która nie była polskiego pochodzenia. Rodzina mimo nerwów i ciągłego strachu pomagała innym. W ciągu nocy ludzie zawsze byli ubrani, tak aby być cały czas przygotowanym do ucieczki, ponieważ w każdej chwili mogli się spodziewać partyzantów. W szkołach uczyli Polacy, lecz tylko w języku niemieckim. O mowie w swoim ojczystym języku nikt nawet nie słyszał. Podczas wojny siostra oraz brat p. Emilii- Julia i Czesław zachorowali. Po długim pobycie w szpitalu niestety tylko jedno z nich wróciło do domu. Julii nie udało się przeżyć. Pani Emilia opowiedziała, że pielęgniarka pomyliła leki, gdyż podała Julii leki na serce, a jej dolegało zupełnie coś innego Z powodu głupiej pomyłki cała rodzina przez długi okres czasu nie mogła pogodzić się z utratą bardzo bliskiej im osoby. Pani Emilia pod koniec mojej relacji powiedziała bardzo ważne i pouczające słowa, które utkwiły mi w sercu i chyba zostaną w nim do końca mojego życia – „Prędzej wolałabym zginąć sama za ojczyznę niż być dalej w rękach wrogów”. Bardzo mnie to wzruszyło, ponieważ zaimponowała mi postawa starszej pani. Spisując tą opowieść, w oczach P. Emilii zauważyłam dużo żalu i rozpaczy jak i również obawę i lęk przed powrotem tak okrutnych czasów. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzę przeżycia takich trudnych chwil. Osobiście, dla mnie p. Emilia i jej rodzina są bohaterami. Mimo swoich lat p. Emilia dalej odznacza się szlachetną postawą i wciąż stara się pomagać ludziom na miarę swoich możliwości. W miarę upływu lat coraz bardziej zacierają się te wspomnienia, lecz na pewno nigdy nie zostaną one całkowicie zapomniane przez potomków…
Wspomnień wysłuchali: Dominika Brzozowska, Ewelina Pękalska, Martyna Brożyniak – uczestniczki projektu z Ruszelczyc wraz z opiekunem – p. Bożeną Mazur. Relację spisała Dominika Brzozowska.
Mamo, mamo...
Wspomnienia pani Balbiny Szuban, mieszkanki wsi Kupna. Pani Balbina urodziła się w 1931 roku w Ulanicy. Wspomnienia dotyczą losów rodzina Szubanów w okresie wojny. Pani Szuban i jej bliscy do Kupnej przeprowadzili się w czasie drugiej wojny światowej.
Lata wojny Pani Szuban wspomina z trudem i ze łzami w oczach. Pomimo wczesnego wieku, zapamiętała bardzo wiele ciekawych wydarzeń.
Pierwsze dni wojny najtrwalej zapisały się w pamięci pani Balbiny. Mówi: „Pamiętam, że jak co dzień wyprowadziłam krowę na pastwisko. Po niedługim czasie zauważyłam, że zwierzę zaczęło się bardzo dziwnie zachowywać, skakać i uciekać. Nagle rozniósł się głośny huk, rozejrzałam się dokoła. Na niebie zauważyłam kilka nisko lecących samolotów. Bardzo się przestraszyłam i wróciłam do domu. Rodzice rozmawiali ze sobą, domyślali się, że rozpoczęła się wojna. Byłam jeszcze małą dziewczynką i nie wiele z tego rozumiałam, ale jedno słowo wdzierało się w moje uszy „wojna”, Pamiętam to przerażenie rodziców i obawy o naszą przyszłość i bezpieczeństwo. Po jakimś czasie w Ulanicy i sąsiednich wsiach pojawiło się wojsko rosyjskie, które kolejno „przejmowało” okoliczne miejscowości. Jedno wydarzenie szczególnie utkwiło mi w pamięci, kiedy w naszej miejscowości doszło do starcia wojsk niemieckiego i rosyjskiego. Niemieccy żołnierze rzucili granat w kierunku rosyjskiego czołgu raniąc i zabijając kilka osób. Po chwili rozległo się rozpaczliwe wołanie „mamo, mamo…”. Nikt z nas nie odważył się jednak pójść w kierunku słyszanego głosu. Jak później się okazało, był to ranny żołnierz wołający o pomoc.
W okresie wojny prowadziliśmy bardzo ubogie życie. Bywały dni, że brakowało nam jedzenia. Najgorszy był jednak strach o własne życie, który towarzyszył nam każdego dnia. Zarówno moja rodzina jak i inni mieszkańcy naszej miejscowości byliśmy zmuszeni oddać znaczną część naszego majątku na utrzymanie żołnierzy. Nasza miejscowość była wówczas w posiadaniu Niemców, ponieważ znajduje się po prawej stronie Sanu, a to on wyznaczał granicę. Sołtys wsi był zobowiązany do zajmowania bydła i zboża, i przekazywania go na utrzymywanie niemieckiego wojska. Ostatecznie Rosjanie „wyparli” Niemców z terenu naszej wsi. Walka trwała kilka dni. Samoloty bombardując naszą miejscowość zabiły wielu niewinnych ludzi. Domy, obory, stodoły zmieniły się w ruiny. Ludzie w ciągu paru chwil tracili dorobek całego życia. Ulanica była doszczętnie zniszczona i spalona.
Rodzice postanowili wyjechać na tereny zajmowane przez Rosjan. Pamiętam jak w pośpiechu pakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy na wóz konny. Nie było tego dużo. Musieliśmy zabrać na drogę też żywność i wodę. Ojciec postanowił, że zabierze też część bydła. Opuszczaliśmy furmankami rodzimą wieś z nadzieją na lepszą i spokojniejszą przyszłość. W Dynowie powiedziano nam, by jechać w kierunku Chołowiec i Kupnej. Wcześniej mieszkali tam Ukraińcy, jednak zostali oni przesiedleni. Moja rodzina, jak i wielu innych naszych dawnych sąsiadów zdecydowaliśmy się osiedlić w Kupnej. Wieś była zniszczona i opustoszała. Tutaj rozpoczęliśmy nowe życie. Rodzice wybudowali dom, w którym mieszkamy do dziś i założyli gospodarstwo rolne.
Owe przeżycia zarówno dla nas, jak i innych ludzi były bardzo bolesnym i trudnym doświadczeniem - kończy pani Balbina.
Relację spisały Kamila Opaluch i Adrianna Perduta z Kupnej wraz z p. Małgorzatą Szuban – pracownikiem Świetlicy Wiejskiej w Kupnej
Wspomnienia Babci
Dzisiaj spotkaliśmy się w świetlicy wiejskiej w Reczpolu z moją babcią Stanisławą Błotnicką, która wspominała swoje dzieciństwo. Urodziła się w 1940 roku, dlatego też niewiele pamięta z tego okresu, jednak w domu rodzinnym często mówiono o czasach ciężkich dla każdego mieszkańca naszego regionu.
Z opowiadań babci dowiedziałam się, że bliski krewny mojego dziadka wraz z rodziną został wysiedlony za wschodnią granicę. To, co udało im się cenniejszego zabrać ze sobą, sprzedawali, aby przeżyć.
Babcia ze względu na udar, nie wszystko dokładnie pamięta. Wspomina jak żołnierze spalili domy Srogiego i Wojtowicza. Bojąc się o własne życie z rodzicami i rodzeństwem, uciekła do gospodarstwa tak zwanego dróżnika (Jana Fortuna), oprócz nich było tam również kilka innych ukrywających się rodzin. Na szczęście dom babci ocalał i można było do niego wrócić. Warto wspomnieć, że był on pierwszym wybudowanym budynkiem przy głównej drodze od strony Przemyśla. Często przychodzili tam żołnierze, którzy domagali się, aby dać im coś zjeść. Nieraz też zostawali na noc. Babci utkwiło szczególnie w pamięci, jak jeden z nich bardzo dbał o swój wygląd używając kremu. Gdy zapytała go co robi, odpowiedział z uśmiechem, że chce być ładny. Pomimo ciężkich walk prowadzonych na naszym terenie, wielu niemieckich żołnierzy potrafiło okazać dobroć, głównie dzieciom. Niejednokrotnie dzielili się czekoladą i nielubianym przez nich kisielem.
W czasach tych panowała straszna bieda. Pola zniszczone były przez bomby, nie dało się na nich nic uprawiać. Ludzie nie mieli co jeść, dlatego częstym posiłkiem była zupa z szabagi (chwast rosnący w ziemniakach), a w lesie zbierano resztki chleba i konserw zostawionych przez żołnierzy. Babcia, jak przez mgłę pamięta, że naprzeciwko dzisiejszego kościoła znajdował się dwór, który prowadził brat księdza Laseka, proboszcza w Krasiczynie. Miejscowa ludność odrabiała tam pańszczyznę, a w czasie żniw za jeden dzień pracy otrzymywali zapłatę w wysokości 1 zł.
Jestem szczęśliwa, że babci udało się przekazać mi i moim kolegom z projektu choć trochę informacji dotyczących czasów II wojny światowej, pomimo przebytej choroby. Wszyscy jesteśmy jej wdzięczni za to, że znalazła dla nas chwilę czasu, by przekazać młodemu pokoleniu historię, o której nie mówi się na co dzień i mało kto o niej pamięta. Mam nadzieję, że te informacje zostaną przekazane innym młodym ludziom.
W spotkaniu uczestniczyli: Mateusz Fednar, Sabina Błotnicka, Julia Fednar, Natalia Amarowicz, z opiekunem panią Agnieszką Strojek. Relację spisała Sabina Błotnicka
Dobroć i życzliwość
Kontynuuje swoje zmagania w projekcje ,,Zwykli nie zwykli ku chwale Krzywieckim bohaterom wojennym”. W dniu 29.03.2016 r. odwiedziliśmy pana Władysława Lach mieszkańca Skopowa od 1939 r.
W rozmowie z panem Władysławem dowiedzieliśmy sie, iż w czasie drugiej wojny światowej jako młody nastolatek, a miał wówczas 14 lat, pamięta ten trudny okres, naznaczony krwią i łzami niewinnych ludzi. Pan Władysław opowiadała mi, iż w jego rodzinnym domu często rozmawiano o losach naszego narodu. Jako rodzina katolicka, często uczęszczali do kościoła i odmawiali wspólnie z rodzeństwem modlitwy. I tak było 1939 r. Po wieczornej modlitwie i całodniowej pracy chciał odpocząć, więc położył się by usnąć jednak w nocy usłyszał strzały oraz wybuchy bomb, które zostały zrzucone przez samoloty i coś jeszcze usłyszał pisk krzyk nie ludzki, lecz jaskółczy, który poprzedzał całe zdarzenie. Zerwał się mając odrobinę szczęścia w tym dniu spał na strychu pod pierzyną słomy. Pan Władysława usłyszał, jak rozlega się krzyk kobiet, jak o świcie się okazało polska armia poszukiwała młodych chłopców do walki z nieprzyjacielem.
Pan Władysław wspomina ze łzami, jak było lato i zbliżała się pora żniw, on jako młody gospodarz poszedł na zbiory owsa z siostrą i kolegami. Jednak ich prace zakłócił hałas, który nie mogły wytrzymać uszy, samoloty niemieckie zbombardowały całe pola, na których znajdował się. Pan Władysław ukrył się szybko w potoku, jednak jego przyjaciele nie mieli tyle szczęścia zostali zbombardowani razem z wozem i żniwami. Pan Władysław mówi, że ich szczątki ciała znajdowały się obok niego, a ich krew miał na swoim ubraniu i ciele. Jego siostra także ucierpiała, lecz uszła z życiem.
Pan Władysław miał w swoim życiu dużo szczęścia i pomocy Bożej, której doświadczał wielokroć. Jedno z nich miało miejsce w Babicach, a konkretniej obok starej cerkwi został złapany przez Niemców, jednogłośnie powiedziano, że on i jego przyjaciel mają zginąć. Pan Władysław modlił się głośno do Ducha Świętego płacząc żałośliwe, jeden Niemiec się ulitował nad nimi i powiedział, że mogą iść. Jednak ta historia jest zbyt prosta, by się zakończyła .Nagle usłyszeli strzał, ich wybawiciel ginie z rąk oficera, a ten osobiście chce ich zabić. Pan Władysław znów modlił się do Ducha Świętego, gdy jego przyjaciel już zginął przyszła pora na niego, lecz w ostatniej chwili, gdy oficer chciał pociągnąć za spust rozległ się głos, który uratował pana Władysława, a mianowicie był to głos kucharza, który znał naszego bohatera. Uratowany z rąk nieprzyjaciela wrócił do domu blady, a cała energia, którą tryskał, zeszła z niego jak z dmuchanej piłki.
Druga sytuacja miała miejsce również w Babicach koło kapliczki, gdy wróg wracał w stronę Dubiecka napotkał pana Władysława wyciągając karabin i kierując w pana Władysława on uchylił głowę i kula poleciała w posąg ocalając mu życie kolejny raz.
Autor tejże historii wspomina także o działaniach banderowców. Często zaobserwować można było kłęby dymu, co oznaczało kolejną działalność tej bandy. Zabierali ludziom wszystko na, co mieli ochotę, nie liczyli się ze zdaniem innych, byli bezwzględni. Nasz bohater wspomina pewną nieprzyjemną sytuację, kiedy Banderowcy kradli krowy, sąsiadka pana Władysława dowiedziała się, że tej nocy dokona się kradzież, więc poprosiła sąsiada, żeby wyprowadził te krowy w las, a nad ranem przyprowadził je do stajni i tak się stało. Pan Władysław słynął z dobroci i życzliwości, która w tamtych czasach była potrzebna.
Są to tylko wybiórcze informacje, które pamięta pan Władysław. W miarę upływu lat coraz bardziej zacierają się te wspomnienia, lecz na pewno nigdy nie zostaną one całkowicie zapomniane przez potomnych...
Wspomnienia opisali: Sebastian Król oraz Gabriela Hadam, wraz z pracownikiem świetlicy – panią Alicją Bugiel
Relacja z wywiadu z panem Emilem Gawełem
W dniu 19 marca 2016 roku udaliśmy się z wizytą do pana Emila Gaweł, który dużo pamięta z własnego doświadczenia i opowiadań rodziców lub innych osób.
Pan Emil podczas II Wojny Światowej nie mieszkał na terenie gminy Krzywcza. Urodził się w Rokietnicy w 1936 roku i miał cztery siostry. Jego rodzice byli prostymi gospodarzami, którzy dbali o swoje dzieci. Gdy wybuchła wojna nasz bohater miał trzy lata, ale według niego najwięcej strasznych wydarzeń rozegrało się pod koniec wojny w 1944 i 1945, gdy miał osiem, dziewięć lat. Jego ojciec miał więcej szczęścia niż inni, ponieważ pracował we dworze, posiadał trochę pola, a z tego, co dostawał, mógł wyżywić swoją rodzinę. Pan Emil nie odczuł dzięki swoim rodzicom głodu. Słyszał, że ludzie biedni jedli szabagę albo pokrzywę, ale nigdy jej nie spróbował. Za to jadł to, co ugotowała jego mama, np. zupę, pierogi czy kluski z serem. Pił mleko, jadł ziemniaki, bób, chleb, masło, mięso kur czy świniaka lub jajka. Bardzo żywo wspomina chwile, gdy jeden mełł na żarnach, a drugi pilnował czy ktoś nie idzie. Kiedy Niemcy słyszeli, że się mełło, po prostu zabierali mąkę.
Wiele razy nasz bohater powtarzał o Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i wydarzeniu, które utkwiło najbardziej w jego pamięci. Ludzie z jego rodzinnej miejscowości potrzebowali drewna, żeby móc upiec chleb. Wtedy poszli do lasu, aby go nazbierać. Tam znalazła ich banda UPA, która bezwzględnie złapała wszystkich, co do jednego. Następnie owinęła ich drutem kolczastym i spaliła wraz z stodołą znajdującą się wtedy w Orzechowcach. Nie był pewny liczby zamordowanych, ale jedno było pewne, że ich liczba będzie wzrastać. Ludzie uciekali, chowali się gdzie tylko mogli, szukali dziur, kopali doły, ziemianki. Wysiedlano część starszych osób na ukraińską część ZSRR, „ziemie odzyskane” albo do Olsztyna. Ojcu pana Emila kazano pojechać furmanką do Przeworska i zabrać stamtąd dwóch, czy trzech gospodarzy, którzy zostawiali swój dobytek, a potem zawieść ich do Olsztyna. Młodzi mężczyźni, którzy dzięki ucieczce w las nie zostali wysiedleni, zaczęli tworzyć różne bandy. Ich celem nie było przeciwstawienie się UPA, ale bogacenie się kosztem swoich rodaków. Część domów zostało opuszczonych i nie zajętych. Te budynki zajmowali Polacy potrzebujących miejsca do spania. Jak opowiadał nasz bohater bandy paliły domy, stodoły, okradały i mordowały własnych rodaków. Najczęściej, gdy zapadał zmrok wychodzili z lasu, jednak wchodząc do budynków ostrzegali wcześniej, żeby uciekali, bo będą je palić. Pan Emil opowiadał jak partyzanci odebrali samochód Rosjanom. Również mówił, że gdy wrócił ze szkoły, podczas obiadu, do domu wtargnęli żołnierze i przystawili jego ojcu bagnety do brzucha, jeden z jednej strony, drugi z drugiej strony. Jak cytuje nasz bohater mówili „ Jop twoja mać, ja cie ubijom, ty jesteś bandzior”. Pan Emil, jak sam mówił, bardzo się bał i myślał, że zabiją jego ojca. Żołnierze wyciągnęli ich na zewnątrz, a sami przeszukiwali dom, czy przypadkiem nie ukrywali kogoś. Nic nie znaleźli i po prostu odeszli. To wydarzenie również utkwiło w pamięci naszego bohatera, który jak sam powiedział, że nie zapomni słów żołnierzy do końca życia.
Pan Emil wspomina również o niemieckim samolocie, który został zestrzelony przez Rosjan. Na szczęście pilot samolotu katapultował się i leciał na spadochronie, ale został postrzelony. Wylądował niedaleko domu naszego bohatera. Przyszedł do ojca pana Emila z prośbą o pomoc, aby zawiózł go do szpitala. Bez zastanowienia, jak mówił nasz bohater zawiózł go.
Najtragiczniejsze wydarzenie jakie wspominał pan Emil był krwawy przemarsz Niemców przez jego miejscowość. Nie mieli litości dla kobiet w ciąży czy małych dzieci. Ginął każdy, kto znalazł się w ich zasięgu. Dopiero wieczorem pochowano zamordowanych owiniętych w prześcieradła i pogrzebano we wspólnej mogile. Ludzie ci nie mieli ani trumien, ani krzyży. To wydarzenie ukazuje pełnię barbarzyństwa ze strony okupanta.
Pan Emil osiedlił się na terenie miejscowości Średnia w październiku 1959 roku mając 23 lata. Tutaj się ożenił i mieszka do dziś.
Relację spisała Sabina Leszczak z Średniej.
”Chleb śnił mi się po nocach”
Dzisiejszą wizytę (05.03.2016 r.) złożyłyśmy kolejnemu mieszkańcowi Ruszelczyc - panu Bronisławowi Banaś, urodzonemu w owej miejscowości dnia 20.09.1932 r.
Z chwilą rozpoczęcia II wojny światowej pan Bronisław był małym chłopcem, mającym zaledwie 7 lat. Pan Banaś ze smutkiem i z wielkim trudem podzielił się z nami swoimi przeżyciami z czasów wojennych. Tato naszego bohatera - pan Szczepan w 1941 roku wrócił z przymusowych prac z Niemczech. Ze łzami w oczach pan Bronisław wspomniał, że bardzo ciężkie było życie w tamtych czasach, ponieważ ludzie nigdy nie znali dnia ani godziny przyjścia nieprzyjaciela. Żyli w ciągłym niepokoju i w strachu towarzyszącym im o każdej porze dnia. Mówił, że zawsze był ubrany i gotowy do ucieczki .Opowiadając nam to dostrzegłyśmy lęk w oczach pana Bronisława. Wspomina, że wraz z rodzicami: Szczepanem i Jarosławą oraz z czworgiem rodzeństwa (Genowefą, Józefem, Michałem i Januszem) zostali wysiedleni w 1947 roku do Olsztyna (Mazury), gdzie mieszkał wiele lat (około 10). Był świadkiem mordów 4 rodzin żydowskich, które chciały się ratować uciekając do Przemyśla. Pozostałe ocalone rodziny zostały wywiezione do Getta.
Nasz bohater opowiedział nam także o edukacji w tamtych czasach. Nauka była kontrolowana przez Niemców, nauczyciele bardzo dużo wymagali od uczniów, dzieci były bite nawet za drobne przewinienia. Świadectwa były wydawane w dwóch językach. Ubiór był bardzo skromny, gdyż rodziny były liczne i często brakowało pieniędzy. Każdy miał jeden zestaw ubrań w którym chodził tak długo, aż zniszczył. Niekiedy dzieci specjalnie niszczyły ubrania, aby dostać nowe. Uczyli się j. polskiego oraz j. niemieckiego. Pan Banaś mówi, że gospodarstwa w czasie wojny były bardzo kiepskie, zaledwie pół hektara pola posiadano pod uprawę. Dowiedziałyśmy się, że rodziny nie miały, co jeść, gdyż wojska rosyjskie jak i niemieckie przywłaszczyły sobie produkty żywnościowe np: mleko, jajka itp., a także zwierzęta takie jak krowy, świnie itd. Głód był najgorszym wspomnieniem pana Bronisława, mówił ”Chleb śnił mi się po nocach”. Jedzenie w tamtych czasach było na kartki. Grasująca w tym czasie partyzantka dokonywała brutalnych mordów mieszkańców tych terenów. Paliła domy, lasy, stajnie, nie dając ludziom nadziei na lepsze jutro. Te drastyczne wydarzenia widziane w oczach pana Bronisława utkwiły mu w pamięci, nie dając szans na ich wymazanie. Wspomina, że czasem miewa koszmary związane z II wojną światową. Słuchając tych przykrych wspomnień zdałyśmy sobie sprawę, że życie w tamtych czasach było istnym piekłem na ziemi.
Obecnie nasz bohater, pan Banaś jest kochającym ojcem oraz dziadkiem. Cieszy się, że przeżył te ciężkie czasy, i ,że żyje w wolnej Polsce. Na koniec nasz bohater ze łzami w oczach powiedział nam, że nie życzy nikomu przeżycia takiego piekła jakie on przeżył.
W spotkaniu z panem Bronisławem Banaś uczestniczyły: Ewelina Pękalska, Dominika Brzozowska, Martyna Brożyniak wraz z opiekunem panią Bożeną Mazur
Ciężki los
Bardzo chętnie wzięłam udział w projekcie „Zwykli nie zwykli, ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym”. Celem tego projektu było opisanie wspomnień ludzi którzy przeżyli II wojnę światową.
W mojej miejscowości Kupna są jeszcze tacy ludzie, którzy dobrze pamiętają ten okres i chętnie o tym opowiadają, chociaż nieraz widziałam łzy w ich oczach.
W drugiej części projektu pragnę przedstawić losy mojej rodziny, o których dokładnie opowiedziała mi moja mama Stanisława Opaluch. Wspomnienia zacznę od opowiedzenia historii moich pradziadków Anny i Michała Pająk. Mieszkali oni w Kupnej przed wojną i zajmowali się prowadzeniem dużego gospodarstwa rolnego, m.in. hodowali bydło. Warunki sprzyjały uprawianiu roli, ponieważ Kupna leży blisko Sanu i jest otoczona pięknym lasem i łąkami. Moi pradziadkowi byli Ukraińcami. Wówczas, na tych terenach żyli i Polacy, i Ukraińcy. Wszyscy bardzo się szanowali. Dopiero wojna poróżniła tych ludzi, siejąc nienawiść i okrutność. Podczas wojny powstawały bandy, które mordowały niewinnych mieszkańców naszych terenów. Wielu ludzi zostało wysiedlonych na tereny Rosji. Do grona tych osób dołączyli także i moi pradziadkowi, a dziadkowie mojej mamy. Wyjechali w zupełnie obce strony i tam zostali już na zawsze.
Mama często wspomina, że swoją babcię widziała zaledwie dwa razy w życiu. Pierwszy, gdy babcia przyjechała do Polski z okazji I Komunii Świętej, a było to kilka lat po wojnie. Pamiętam, jaka to była radość dla mnie i moich rodziców, a szczególnie dla mamy bo to przecież jej rodzice. Ja dobrze znam historię swojej rodzimy. W tamtych czasach dzieci niemal codziennie pomagały rodzicom w pracach polowych czy w obrządkach w oborze. Podczas tych prac mama opowiadała nam o wojnie. Mówiła to napewno z wielkim bólem serca, ponieważ po wyjeździe rodziców została tutaj sama. Cała jej rodzina była w dawnej Rosji. Moja mama nie mogła tam wyjechać ponieważ tato był Polakiem, a grupy ukraińskich bandytów prześladowały wówczas Polaków. Stąd też, moi rodzice zdecydowali się pozostać w Polsce i zamieszkać we wsi Reczpol.
Wspomnienia o moich dziadkach Józefie i Mikołaju Szpytman opowiada moja mama Stanisława Opaluch. Jak już wcześniej wspomniałam moi rodzice wraz z dziećmi mieszkali w Reczpolu. Mama pracowała bardzo ciężko. To ona głównie zajmowała się wychowaniem dzieci i pracą w gospodarstwie. Dziadek, jak i wielu innych Polaków, musiał ukrywać się przed ukraińskimi bandami. Ojciec uciekał do lasu i tam się ukrywał. Czasem, na chwilę przychodził do domu i zaraz z powrotem uciekał do kryjówek, by nie narażać swojej rodziny. Mama opowiadała, jak ukradkiem nosiła mu pożywienie. Z powodu częstych przemarznięć ciężko chorował, zmarł bardzo wcześniej.
Mama opowiadała jak bandy podpalały okoliczne wioski. Spotkało to między innymi Chyrzynę, Kupnę i Chołowice. Często wspominała, że nigdy nie zapomni tego jak pewnego bardzo mroźnego dnia usłyszała płacz i krzyk dochodzący znad Sanu. Mówiła: „widziałam płonącą wieś i przerażonych, uciekających ludzi. Z racji tego, że mieszkaliśmy po drugiej stronie rzeki widziałam jak matki z dziećmi uciekały przez zamarznięty San na naszą stronę. Bydło tonęło w lodowatej wodzie ponieważ pod jego ciężarem lód się załamywał. Ludzie uciekali do znajomych i rodziny. Życie było bardzo ciężkie. W domach mieszkało po dwadzieścia osób, nie było gdzie spać.
”Taki właśnie ciężki los zgotowała niewinnym ludziom wojna. Ludzie byli dla siebie bardzo okrutni, zamiast darzyć się miłością, szacunkiem czy zrozumieniem, dopuszczali się przestępstw szerzyli nienawiść. Tyle krwi niewinnych ludzi przelało się przez głupotę i nienawiść.” Tymi słowami kończy opowieść moja mama, dziękuję jej za to. Pragnę podzielić się z Wami zdjęciem, które jest dla nas wielkim skarbem. Jedyną pamiątką po moich pradziadkach, którzy na zawsze pozostali w Rosji.
Wspomnień wysłuchała i relację spisała Kamila Opaluch z Kupnej wraz z opiekunem – p. Małgorzatą Szuban
Okres II wojny światowej oczami pani Krystyny Sidor
19 marca br. uczestniczyliśmy w spotkaniu z mieszkanką Babic- panią Krystyną Sidor, która przeżyła II wojnę światową. Nasza bohaterka urodziła się w 1927r. jako córka Teodory i Antoniego Sidor. W momencie wybuchu wojny miała zaledwie 12 lat. Wraz ze swoim bratem i rodzicami mieszkali wówczas naszej miejscowości.
Pani Krystyna wracając pamięcią do tamtego strasznego okresu pamięta częste naloty samolotów nad naszą miejscowością. Lecące pociski w oddali słyszała bardzo często. Z jej wspomnień wynika, iż Rosjanie na początku owego okresu stacjonowali po drugiej stronie Sanu, natomiast Niemcy przebywali po naszej stronie. Żołnierze niemieccy często byli zakwaterowani po domostwach miejscowej ludności, w ówczesnej szkole, na Plebani czy w Dworze.
Czasy wojny to trudne czasy, pełne niepokoju, lęku i obaw o następny dzień. Jako mała dziewczynka – pani Sidor po zajęciu szkoły przez okupanta chodziła na nauki do prywatnego domu, którego właścicielem był pan Tadeusz Hnat. Według wspomnień naszej rozmówczyni w tamtym okresie na naszym terenie funkcjonowały dwie szkoły: Polska i Ukraińska, znajdujące się w dwóch odrębnych miejscach.
Mimo, iż życie toczyło się swoim biegiem to każdy dzień był pełen niepokoju. Miejscowa ludność hodowała niewielkie ilości bydła i drobiu, które bardzo często było wykupywane przez niemieckich żołnierzy. Żywność typu mleko czy ser to również produkty, które żołnierze kupowali u miejscowej ludności. Mimo, iż byli to wówczas nasi wrogowie to zachowywali się dość honorowo bo nie zabierali ludziom pożywienia tylko je odkupywali.
Pani Krystyna doskonale pamięta, jak brutalne walki toczyły się po drugiej stronie Sanu, w pobliskim Bachowie. Widziano palone domy, słyszano głośne krzyki. Niektóra ludność Bachowa szukała schronienia u znajomych w Babicach.
Nasza rozmówczyni podczas rozmowy z nami powiedziała nam, iż pamięta jak podczas Mszy Świętej w naszym Kościele wszedł oddział polskich żołnierzy dowodzonych przez Bronisława Prugara Ketlinga, bratanka ówczesnego księdza. Zdziwiony proboszcz zapytał nawet bratanka „Bronek, a po co tyś tu przyszedł?”.
W ówczesnym czasie w Babicach znajdowało się 3 sklepy. Jeden to był typowy sklep masarski, a dwa pozostałe to tzw. dziś wielobranżowe sklepy. Jednak wówczas ich wyposażenie nieco się różniło od obecnego. Jeden ze sklepów prowadzony był przez człowieka pochodzenia żydowskiego tzw. Bobkiera, który wraz z żoną i 5 dzieci zamieszkiwał kamienicę zlokalizowaną w centrum wsi. Do dziś zapewne od nazwiska właściciela nazywa się ją potocznie „bubkierówką”. Pani Krystyna wspomina, iż z uwagi na rozmiary tegoż budynku, ludność żydowska modliła się wówczas w jednym z pomieszczeń tam zlokalizowanych.
W czasie II wojny światowej pani Krystyna pracowała w ówczesnym dworze u hrabiny Radomyskiej. Były to prace w polu, np. przy burakach czy choćby podczas żniw.
Wracając wspomnieniami do tamtego okresu nasza rozmówczyni pamięta, iż w jej rodzinnym domu zakwaterowany był rosyjski oficer. Wówczas, gdy na naszą stronę wkroczyli Rosjanie, szukali oni noclegów u miejscowej ludności. Żołnierze wyżsi rangą zamieszkiwali okoliczne domostwa, natomiast Ci niżsi stopniem sypiali np. w stodołach. Wspominając ten czas, pani Sidor opowiadała nam jak zachowywali się wówczas oni zachowywali. Porównując Niemców i Rosjan, powiedziała, iż zdecydowanie lepiej zachowywali się ci pierwsi. Byli bardziej inteligentniejsi, nie kradli tylko kupowali to co chcieli i nie niszczyli nic mieszkańcom.
Rozmawiając z panią Krystyną zauważyliśmy wzruszenie na jej twarzy. Przypominając sobie fakty tamtego okresu, jakby przenosiła się w przeszłość. Widać było, iż trudno było jej rozmawiać o tamtych czasach, tak bolesnych dla Polski. Dzięki Bogu nikt z jej rodziny nie był wywieziony ani też powołany do wojska, dzięki czemu wszyscy przeżyli. Dziś pozostało nam już coraz mniej tych naocznych świadków, którzy mogą przekazać nam choć skrawek jakiś informacji o czasach wojny i okupacji, dlatego będziemy starać się dotrzeć do jak największej liczby świadków naszej historii, aby pamięć o tamtych czasach nie umarła i przeżyła we wspomnieniach potomnych.
Nie znali dnia, ani godziny...
W ramach projektu „Zwykli niezwykli – ku chwale bohaterom wojennym”, w dniu 4 marca Anna Tomaszewska, Sabina Leszczak i Patryk Leszczak przeprowadzili wywiad z panią Heleną Tomaszewską, jedną już z kilku żyjących osób miejscowości Średnia, które pamiętają trudne czasy wojenne. W poniższym tekście znajduje się relacja z wywiadu, dotycząca wspomnień i przekazów naszej rozmówczyni.
Pani Helena Tomaszewska urodziła się 2 lutego 1940 roku, jest jedną z najstarszych, obecnie żyjących, mieszkańców Średniej. Chociaż w czasie wojny nie była bezpośrednio związana z tą miejscowością, to po wojnie, wspólnie z rodziną wprowadziła się do opuszczonego, małego domku, którego mieszkańcy zginęli w czasie II wojny światowej. Ten drewniany budynek, niemy świadek minionych czasów i toczących się wydarzeń, stoi do dziś. Remontowany i przerabiany, był schronieniem wielopokoleniowej rodziny Wojdyłów. Nowe miejsce zamieszkania niewiele zmieniło w toczącym się życiu. Tu również przechodził front, a w pobliskich lasach panowały bojówki Ukraińskiej Powstańczej Armii. Strach i bezsilność początkowo wyzwalały w ludziach dziwne otępienie, a to po pewnym czasie przeradzało się w opór i chęć przeciwstawiania się Niemcom, a w późniejszym czasie Rosjanom. Ludzie, by przeżyć, musieli oszukiwać i kombinować. Zdarzały się i zabawne sytuacje. Do pomieszczenia, w którym Niemcy składowali żywność, wnoszono skrzynki i worki z różnymi produktami. Na drugi dzień weszli i okazało się, że z zamkniętej piwnicy wszystko znikło. Okropnie się wściekli i powiedzieli, że zastrzelą trzy rodziny, mieszkające w pobliżu, jeżeli to wszystko się nie znajdzie. Okazało się, że w podłodze była zapadnia, a pod nią pomieszczenie, gdzie ukrywali się partyzanci. Ci z kolei po zdobyciu tej żywności, wszystko podzielili między mieszkańców. Na całe szczęście Niemcy, przegnani przez Rosjan, na drugi dzień odeszli. Jej największym wspomnieniem jest chwila, gdy jej mama wzięła ją na plecy i uciekała do sąsiada w czasie bombardowań. Pamiętała, jak samoloty wykonywały lot nurkowy i obserwowały otoczenie. Jednak, mimo takiej możliwości, nie strzelali do nich bezpośrednio, być może widzieli, że to matka z dzieckiem.
Głównym tematem jej rozważań było życie taty. Ojciec pani Heleny był człowiekiem, który dbał o swoją rodzinę. Pracował praktycznie przez cały dzień, a nawet w nocy, jego głównym zajęciem było wyrabianie lub naprawianie wszelkiego rodzaju przedmiotów codziennego użytku, od krzeseł i koszy po zegarki. Ale, by coś sprzedać musiał wędrować, czasem po kilkadziesiąt kilometrów, bo brakowało pieniędzy na żywność, a co dopiero na „luksusowe” towary. Mimo to zawsze przynosił coś do jedzenia, woreczek pszenicy, czy trochę ziemniaków. W czasie walk chował rodzinę, w tym panią Helenę w lejach po wybuchach bomb, przykrywał ich gałęziami z jodły i zacierał ślady. Bali się bardzo śmierci, bo mieszkali z dala od głównej drogi i innych domostw, otoczeni dookoła lasami. Pani Helena miała dwóch braci, starszego, Władysława i urodzonego po wojnie Emila. W trakcie wywiadu nasza rozmówczyni często zamyślała się i widać było, że bardzo przeżywa nawet po tylu latach, wspominając tamten czas. Opowiadała również relacji pewnego człowieka, z innej miejscowości, który miał dużego psa i w czasie pacyfikacji tej wsi schował się do jego budy. Dzięki temu przeżył i uniknął między innymi wieszania na płotach, których doświadczyło wiele dzieci. Wiele rzeczy też się działo, gdy rozpoczęły się ataki banderowców na ludność. Ludzie żyli w strachu i przerażeniu, nie znali dnia ani godziny, gdy może ktoś przyjść i ich zabić.
Pomimo wojennego zamieszania, każdy starał się jakoś egzystować. We wsi zawiązała się organizacja, która ostrzegała przed niebezpiecznymi ludźmi zbliżającymi się w pobliżu zabudowań. Tak minęło kilka niespokojnych lat. Jako mała dziewczynka, nasza rozmówczyni niewiele zapamiętała, jednak duży stres spowodował, że i tak część przeżyć zapamiętała w tak młodym wieku. W jej rodzinie nikt nie zginął ale straty psychiczne w pamięci mogą się okazać gorsze niż rzeczywistość. Ci, co jeszcze żyją, nie zapomną tego, co przeżyli, a my, młode pokolenie Polaków, obyśmy nigdy nie zobaczyli krwawego oblicza wojny i pamiętali o tych, co zginęli, aby wyzwolić nasz kraj.
Relację wysłuchali uczestniczy projektu z Średniej: Anna Tomaszewska, Sabina Leszczak i Patruk Leszczak wraz z pracownikiem świetlicy Wiejskiej w Średniej – panią Elżbeitą Wojdyło. Natomiast wspomnienia spisał Patryk Leszczak.
Czas wojny we wspomnieniach Edmunda Goleniowskiego
W dniu 10 marca 2016 roku odwiedziliśmy pana Edmunda Goleniowskiego, który z wielką ochotą opowiedział nam o trudnych czasach, czyli o II wojnie światowej.
Gdy zaczęła się wojna pan Edmund miał zaledwie 14 lat. Pamięta ten czas bardzo dobrze. 1 września 1939 roku obudziły go pierwsze samoloty niemieckie '”eskadry''” Nikt nie wiedział, co się dzieje, ponieważ w tamtych czasach na wsiach nie było radia. Wojska Niemieckie wkraczały do wszystkich okolicznych sklepów i zabierali całą żywność. Dlatego też w sklepach nic nie można było kupić. Nawet żadnych butów ani ciuchów, które bardzo by się w tamtych czasach przydały, ponieważ zima z 1939 r. na 1940 r. była bardzo ciężka. Dochodziło nawet do -45 C. Pierwszym celem Niemców, po wkroczeniu do Polski było wyniszczenie Żydów. Skopów zamieszkiwały trzy rodziny żydowskie. W pierwszym tygodniu wojny zostali oni brutalnie zamordowani. Niestety nikt nie mógł im pomóc. Ciała rozstrzelanych Żydów zostały wywiezione i zakopane, albo spalone. Większość polskich rodzin utrzymywała się z uprawy roli. Niestety, gdy nadeszła ciężka zima wszystkie zboża zamarzły. Dlatego też, większość rodzin nie miała co jeść, ponieważ większość dań robiło się z mąki. W Polsce potajemnie działała organizacja AK (Armia Krajowa) przeciwko Niemcom. Zdarzało się, że spali oni po domach. Jak opowiada nasz bohater, przychodzili późno w nocy i prosili o miejsce do spania. Natomiast wstawali wcześnie rano i wyruszali dalej. Powstała również ustawa, aby oddawać minimum 5 kg ziemniaków, 2 kg zboża oraz mleko dla Niemców, którzy później to sprzedawali. W 1941 roku, gdy panowała mroźna zima, nie było co oddawać. Panował w tym czasie wielki głód. Mieszkańcy wsi starali się jak mogli, żeby sobie pomagać. Niestety i to nie wystarczało, ponieważ dużo osób umarło albo z głodu, albo z zimna. W późniejszym czasie zostały wprowadzone tzw: ''kartki''. Wszystko można było kupić tylko pokazując ''kartkę''. Były prowadzone potajemne nauczania w domu. W naszej wsi było ich aż trzy. Uczono w nich przede wszystkim religii. W 1941 r. zaczął się wywóz osób na Sybir. Bardzo dużo osób w tym czasie opuściło Polskę oraz swoje domy i gospodarstwa. Kolejną ustawa, którą Niemcy wprowadziły, było to, że nie można było zabijać świni. Niemcy chodzili po każdym domu i spisywali: kto i ile ma świń w gospodarstwie. W domu pana Edmunda hodowało się dwie świnie. Gdy Niemiec miał chodzić i sprawdzać, to rodzice pana Goleniowskiego chowali jedną z nich, aby później ją zabić i mieć co jeść. Jeżeli ktoś zabił tą świnię i Niemcy się o tym dowiedzieli to podlegał karze śmierci. Gdy tą świnię się zabiło i gotowało mięso to zawsze jedna osoba musiała stać przy oknie i pilnować, żeby jak szli Niemcy to powiedzieć i szybko przerwać gotowanie. Gdy to mięso się ugotowało, to zawijało się to w szmaty, kopało dół i się to mięso zakopywało. Niestety w tamtych czasach nie można było mięsa kupić w sklepie. Szczególnie podczas II wojny światowej. Przy końcu wojny 1944 roku zbierano ludność męską do budowy okopów i bunkrów na Hucisku Nienadowskiem. W późniejszych czasach, gdy Niemcy zalegali jeszcze Polskę warunki życia Polaków nie zmieniły się. Dopiero, gdy Polska odzyskała niepodległość, mogli oni czuć się bezpiecznie.
Pan Edmund dzisiaj ma 90 lat. Jako nieliczny z naszej wioski przeżył wojnę i mógł się z nami o tych ciężkich czasach wojny podzielić.
Wspomnienia opisali: Gabriela Hadam oraz Sebastian Król wraz z pracownikiem świetlicy – panią Alicją Bugiel
Głowy nie odnaleźli
Pani Janina Fednar - babcia jednego z uczestników projektu „Zwykli niezwykli - ku chwale Krzywieckim bohaterom wojennym” - jest mieszkanką malowniczej miejscowości Reczpol, w której mieszka od dziecka, a dokładnie od 1933 roku.
Gdy rozpoczęła się wojna moja babcia miała zaledwie 6 lat nie wiele pamięta z tamtego czasu, ale dużą wiedzę przekazała jej mama - Józefa Pasławska (Mielnik), która dobrze pamiętała te czasy. Babcia opowiadała, że gdy zaczęła się wojna zabrali jej ojca Władysława Pasławskiego, mojego pradziadka na wojnę, z której niestety już nie wrócił, a ślad po nim zaginął i do dziś nie wiemy, co się z nim stało. Z opowiadań mojej babci wynika, że chodziła do szkoły podstawowej, która znajdowała się tam gdzie teraz jest „Tęczowe przedszkole”. Opowiadała że, Niemcy nie zabraniali im uczyć się języka polskiego, lecz szkoła była pod ich stałą obserwacją. Okres wojenny to trudny czas - mówi babcia. Był bardzo ciężki dla niej, gdyż mieszkała tylko sama z mamą ponieważ, pradziadka już nie było. Babcia opowiadała, że od najmłodszych lat bardzo dużo pracowała, pomagała mamie w gospodarstwie. Babcia wspomniała również o dworze, który znajdował się w Reczpolu. Było to bogate gospodarstwo, mieli dużo pola, wynajmowali ludzi do pomocy, hodowali dużo bydła. Wspominała o córce tego gospodarza, lecz niestety nie udało mi się z nią nawiązać kontaktu. Babcia mówiła, że, gdy dowiedzieli się, że zbliżają się Niemcy ze strachu zabrali swoje bydło i uciekli do lasu, lecz nie udało długo im się ukryć. Niemcy odebrali im część bydła, a oni bali się wracać do domu. Po pewnym czasie wrócili, ale babcia już dalej nie może sobie przypomnieć losów tej rodziny. Dwór znajdował się tu gdzie teraz stoi nowy kościół. Niżej był sad śliwek. Babcia wspomniała, że pewna kobieta - właśnie z rodziny tego dworu - szła nazbierać śliwek na kompot, gdy w pewnej chwili wybuch wystrzał armaty celując kobietę prosto w głowę. Podobno było to takie uderzenie że, włosy zostały po konarach drzew, a głowy nie odnaleźli. Babcia opowiadała że podczas wojny miała bardzo ciężko w domu. Musiała pomagać mamie wykonywać ciężkie prace, które były przeznaczone dla mężczyzny i którego tak bardzo im brakowało. Z opowiadań babci wynika, że gdy wraz z mamą piekła w domu chleb, co trzy dni pojawiali się u nich Niemcy, aby zabrać część spieczonego chleba, masła, mleka i wszystkiego do spożycia. Po wsi zabierali bydło. Nikt im się nie sprzeciwiał, ludzie dawali, co tylko sobie zażyczyli. Ludzie często sami nie mieli wiele jedzenia. Babcia opowiadała, że jej śniadaniem była ścieranka, czyli zupa mleczna. Nie miała ona szynki, ponieważ Niemcy zabrali im. Tylko to co udało jej się zachować: szynkę boczek, to miała na święta, ponieważ przedtem wieprzowinę jadło się tylko dwa razy w roku i to jeszcze w małych ilościach by, wystarczyło dla wszystkich domowników. Babcia mówi, że nikomu by nie życzyła tego, co ona przeżyła podczas drugiej wojny światowej. Babcia mówiła, że tego co ona przeżyła nie da się zrozumieć z opowiadań. Każdy musiałby to sam przeżyć i zobaczyć na własne oczy. Babcia, gdy to opowiadała widać był że nie była to dla niej miła rozmowa, cofnięcie się kilkadziesiąt lat wstecz. Oby takie czasy nigdy nie wróciły - powtarzała kilka razy.
Tylko tyle udało mi się uzyskać wiadomości od babci, ponieważ jest już w podeszłym wieku. Ma 82 lata, ale mimo wszystko dziękuje jej że, podzieliła się nimi ze mną.
Relacje spisał Mateusz Fednar-Reczpol
Relacja ze spotkania z Panem Stanisławem Buś
w dniu 10.03.2016 roku.
10 marca bieżącego roku przeprowadziłam krótki wywiad z moim tatą- Stanisławem Buś.
Zdarzenie, które będę opisywała to wydarzenia i przeżycia związane z moją rodziną w czasie II wojny światowej. II wojna światowa wybuchła 1 września 1939 roku. Kiedy wojska niemieckie zaatakowały Polskę. Piszę o tym ponieważ wojna bardzo zmieniła życie Polaków. Wojna światowa to największy konflikt, w których uczestniczyło i poległo wielu naszych rodaków.
Przedstawiona poniżej relacja będzie opowieścią mojego taty, Stanisława Buś o tym, jak jego mama przeżyła II wojnę światową na terenie Bachowa jako dziewczynka mająca 7 lat. Maria Buś to główna bohaterka w moim opowiadaniu. Przed wojną mieszkała na Krążkach w Bachowie ze swoja rodziną, a dokładnie z pięciorgiem rodzeństwa (Józek, Kazik, Staszek, Janek oraz Wiesia) i rodzicami (Franka, Wojciech). Obecnie mieszka w Babicach. Tuż przed wyjściem za mąż miała na nazwisko Dudziak. Urodziła się w 1932 roku. Niedawno obchodziła 84 urodziny .
Z opowieści taty wiem, że kiedy doszła wiadomość, że zaczęła się II wojna światowa moja babcia wraz z rodzicami i rodzeństwem byli zmuszeni uciekać w las, aby tam się ukryć. Życie Polaków podczas II wojny światowej było niewątpliwie ciężkie. Niemcy zaatakowały Polskę z czterech stron: ze Śląska, Pomorza Zachodniego, Prus Wschodnich i z Bałtyku. Wojska niemieckie dysponowały dwukrotną przewagą liczebną i kilkakrotną w uzbrojeniu i sprzęcie. Polska broniła się miesiąc. 3 września 1939 roku Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. Nie pociągnęło to za sobą żadnych działań zaczepnych wobec Niemiec, ale konflikt polsko- niemiecki stał się w ten sposób konfliktem międzynarodowym. 17 września ze wschodu zaatakowała armia radziecka. Rząd polski przeniósł się wtedy do Rumunii. Do 28 września trwała obrona Warszawy, 5 października zakończyła się ostatnia bitwa kampanii wrześniowej – bitwa pod Kockiem. 28 września 1939 rządy niemiecki i radziecki podpisały porozumienie dotyczące podziału stref wpływów w Polsce, państwach bałtyckich. W listopadzie ZSRR zaatakował Finlandię, wiosną 1940 roku Niemcy uderzyły na Danię, Norwegię, Holandię, Belgię i Francję.
Nasi mieszkańcy Babic podczas wojny musieli się często chować i ukrywać przed wrogiem. Uciekając przed siebie nie zdążyli się nawet spakować .W pośpiechu nie wzięli ze sobą zbyt dużo rzeczy i pożywienia , które są potrzebne ludziom do przeżycia. Inni chowali się w piwnicach, ziemiankach, strychach. Po prostu uciekali przed największym konfliktem zbrojnym pojawiającym się na ich terenie. Ciężko było im na pewno zdobyć cokolwiek do jedzenia. Czas w którym wybuchła wojna to pora jesienna. Kiedy skończyły się im zapasy. Przygotowywali zupę z pokrzyw, zbierali ziemniaki zmarznięte, które nie nadawały się do jedzenia. A każde spożywanie takich posiłków wiązało się z różnymi chorobami. Wiele osób starszych oraz młodych umierało z powodu braku żywności i wycieńczenia. Nikt im nie pomagał, byli zdani włącznie na siebie. Podjęta decyzja o uciecze do lasu a tam się ukrywanie była słuszna nie mogli z nimi walczyć ponieważ nie mieli żadnej broni. Za lasem była taka osada i tam zamierzali się ukryć. Postanowili ruszać wieczorem, lecz wojska niemieckie zaskoczyły ich najazdem z tyłu tuż przed lasem. Kazano im wracać do domów. Zapotrzebowanie mężczyzn do wojska było ogromne w czasie II wojny światowej. Na szczęście babci bracia byli mali i nie mogli iść do wojska. Osoby, które zostały zabrane do wojska były wcielone w armię sowiecką. Szkoła w czasie wojny była zamknięta, więc dzieci zostawały w domu .
Wojna i jej przerażające skutki wywarły na wszystkich ludziach olbrzymie wrażenie. Była wydarzeniem naprawdę wstrząsającym, mającym ogromny wpływ na ludzką psychikę. Przecież w wojnie poległo wielu Polaków. Tą krótką opowieścią mam nadzieję że przedstawiłam choć skrawek życia z czasu II wojny światowej.
Wspomnienia zebrała i spisała Andżelika Buś
WSPOMNIENIA PANI MARII KWAŚNEJ – RECZPOL
Jako uczestnicy projektu "Zwykli niezwykli - ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym" etapu II 2016r., odwiedziliśmy Panią Marię Kwaśną. Urodziła się na Heluszu i gdy rozpoczęła się II Wojna Światowa miała 11 lat.
Szkoła do której uczęszczała została zamknięta przez Niemców, a Kościół natomiast zaczął pełnić funkcję spichlerza. Pani Maria przyjęła pierwszą komunię poza murami Kościoła. Nauka odbywała się w prywatnych domach. Polacy byli prześladowani przez Niemców. Jedna z kobiet została zastrzelona, gdyż powiedziała coś co w ich rozumieniu było nie odpowiednie. Ludność żyła w ciągłym strachu i nie pewności czy dożyją następnego dnia, a w razie zagrożenia chowała się w lesie. Rodziny Polsko-Żydowskie były wywożone na Sybir. Ludzi do zsyłek wskazywał sołtys pochodzenia ukraińskiego. Istniały oddziały partyzantki. Pani Maria miło wspomina leśniczego, opowiada, że często zapraszał do siebie Niemców, upijał ich i wyciągał z nich cenne informacje, które spisywał na kartki i umieszczał w pustym ulu.
Dzięki takim działaniom śmierci uniknęło kilkanaście rodzin żydowskich. Jedna z rodzin uratowała dwójkę dzieci. (Po zakończeniu wojny, rodzice ocalonych dzieci, w ramach podziękowania kupili im małą posiadłość w Rzeszowie). Oddziały partyzanckich żołnierzy były bardzo pomocne tamtejszej ludności. Ludzie byli zmuszeni, aby część swoich plonów i zwierząt oddawać Niemcom. Pani Kwaśna wspomina, jak jej matka prowadziła ostatnią krowę do rzeźni, było to późną nocą i nie mogła mieć pewności czy ujrzy swoją mamę raz jeszcze. Na szczęście udało się przekupić Niemców i wróciła do domu wraz z krową.
Pani Maria mając 15 lat zamieszkała w Reczpolu i zaczęła pracować w dworze, którego właścicielem był ksiądz z Krasiczyna. Zarobione pieniądze wysyłała rodzinie na Helusz. Z opowiadań mieszkańców dowiedziała się o bitwie krzywieckiej w czasie , której zginął zarządca dworu i pracownica , ponieważ nie zdążyli ukryć się w bunkrze. Po zakończeniu wojny panowała okropna bieda. Bardzo uciążliwi byli też banderowcy, którzy napadali na gospodarstwa, żądając żywności i strasząc spaleniem domu. Mieszkańcy wioski opowiadają , że wojna nie była tak okrutna jak napady na domy nie winnych ludzi. Pani Maria zapamiętała te czasy jako pełne strachu i grozy o siebie i swoich bliskich. Pani Kwaśna do dziś mieszka we wsi Reczpol , ponieważ wyszła tutaj za mąż. Po spotkaniu podziękowaliśmy za poczęstunek i rozmowę. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze Pani Kwaśna okazała się miłą i pogodną osobą.
W spotkaniu uczestniczyli: Natalia Amarowicz, Julia Fednar, Sabina Błotnicka, Mateusz Fednar.
Gdy się jadło kozią ciapę
15 marca br. zaprosiliśmy do Biblioteki pana Wojciecha Burchała, mieszkańca naszej miejscowości i naocznego świadka historii. Jako uczestnicy projektu „Zwykli niezwykli- ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” staramy się dotrzeć do ludzi, którzy pamiętają i jednocześnie przeżyli II wojnę światową. Takim naocznym świadkiem jest właśnie pan Wojciech.
Pan Burchała urodził się w 1936 roku jako syn Ksawerego Burchały. Był jednym z czworga dzieci swoich rodziców. Posiadał 2 braci i 1 siostrę. W momencie gdy wybuchła II wojna światowa miał zaledwie 3 lata, a więc wydaje się, iż niewiele może pamiętać z tego okresu. Nic bardziej mylnego...
Jako mały chłopiec pan Wojciech doskonale pamięta, jak chował się ze swoją koleżanką Elą w bunkrach wybudowanych przez mieszkańców Babic, chroniąc się w ten sposób przez nalotami niemieckich samolotów. Z jego informacji wynika, iż mieszkańcy chcąc się w jakiś sposób zabezpieczyć i schować, wybudowali bardzo dużo takich bunkrów, po których dziś już śladu nie ma. Ojciec pana Wojtka był przewoźnikiem na Sanie, przeprawiającym ludzi drewnianym promem. Przeprawiał przede wszystkim mieszkańców Bachowa na druga stronę Sanu. W momencie wybuchu wojny, po wkroczeniu żołnierzy niemieckich do Babic, a żołnierzy rosyjskich do Bachowa- prom został spuszczony z lin i puszczony z nurtem rzeki. Nigdy już nie powrócił do naszej miejscowości. Nie wiadomo, co się z nim stało, gdzie zacumował. Natomiast w pobliskiej miejscowości - Iskań spalono most, aby zapobiec przedostaniu się wroga poza San. Była to swego rodzaju granica oddzielająca oba wojska od siebie.
Mimo, iż żołnierze niemieccy nie stacjonowali w rodzinnym domu pana Burchały, to będąc w Babicach rozkazali mieszkańcom kopać tzw. okopy, w których mogli, by toczyć walki.
Z opowieści naszego mówcy wynika, iż walki toczyły się bardziej poza granicami naszej miejscowości. Miał w tym udział na pewno ówczesny ksiądz Prugar, który przekonał swojego siostrzeńca, aby oddział którym dowodził skierował poza granice naszej miejscowości.
Pan Wojciech pamięta także moment, gdy Rosjanie przedostali się do Babic, a Niemcy wycofali się na inne tereny. Wówczas na tzw. „Burchałówce” zamieszkało około 30 rosyjskich żołnierzy, zajmując domostwa mieszkańców. W rodzinnym domu naszego przedmówcy także zakwaterowali się żołnierze zajmując pokoje, a rodzinie pozostawiając jedynie jakieś jedno małe pomieszczenie np. kuchnię. Domownicy byli zmuszeni im prać, gotować, a także usługiwać z obawy przed utratą życia, bowiem byli to żołnierze uzbrojeni. W okolicznych domostwach zostawiali swój sprzęt i konie. Jak pamięta pan Wojciech, rosyjscy żołnierze wkroczyli do Babic w okolicach października, zaraz po wykopkach i przebywali w naszej miejscowości, aż do Uroczystości Trzech Króli. Wówczas dostali rozkazy, aby wyruszyć do pobliskiego Dubiecka.
Wracając pamięcią do tamtego okresu nasz rozmówca przypomniał sobie jak podczas Świąt Bożego Narodzenia jego rodzice postawili w kuchni, czyli w pomieszczeniu gdzie przyszło im żyć podczas zagarnięcia pokoi przez Rosjan, malutką choinkę...gdy to ujrzeli Rosjanie, natychmiast ją sobie zabrali do pokoi...
Czas wojny to trudny okres, pełen niepewności, smutku, obaw o jutro. Mimo młodego wieku pan Wojciech doskonale pamięta, jak jego rodzice zamartwiali się o to co to będzie dalej z ich rodziną. Brakowało pożywienia, a to co posiadali musieli dzielić jeszcze pomiędzy siebie a żołnierzy. Na pytania jaki posiłek zapamiętał z tamtego okresu najbardziej? - pan Wojciech odpowiedział, że tzw. „ścierankę”- nazywaną także „kozią ciapą”, „barszcz z fasolą piechotką” i przede wszystkim „kaszę”. Okoliczni mieszkańcy nie mieli zbyt dużo bydła czy drobiu, tak więc mięso jadano bardzo rzadko.
Wspominając okres II wojny światowej zauważyliśmy u pana Wojtka ogromne wzruszenie,. Szczególnie w momencie gdy opowiadał jak trudno było jego rodzinie wówczas żyć. Dzięki Bogu nikogo z jego rodziny nie powołano do wojska, a tym samym wszystkim udało się przetrwać ten trudny czas.
Wracając do ówczesnych wspomnień, pan Burchała pamięta jak napadano na mieszkańców Bachowa, palono im domy. Słychać było często strzały z oddali. Jak się okazało później zmierzano do wysiedlenia tamtejszych mieszkańców wywożąc ich np. na Sybir. Napady nasilały się także już po wojnie, gdy tzw. bandy UPA napadały na okoliczne domy zabierając ich mieszkańcom cały dobytek. Pan Wojciech pamięta, iż niektórym mieszkańcom Bachowa, z obawy o swoje życie udało się uciec do Babic, a tam byli przechowywani przez miejscowych.
Wracając pamięcią do okresu II wojny światowej – nasz rozmówca opowiedział nam historię pewnego Niemca, schwytanego przez Rosjan. Zamieszkiwał on wraz z Rosjanami ich dom rodziny. Jego zadaniem było usługiwać i pomagać rosyjskim żołnierzom. W danym okresie wydarzył się pewien incydent, który utkwił naszemu rozmówcy w pamięci. Mianowicie pewnego dnia jego mama zrobiła pierogi. Gdy to zauważyli Rosjanie natychmiast zagarnęli wszystkie co do jednego, nie zostawiając rodzinie nic do zjedzenia. Widząc to schwytany niemiecki żołnierz bardzo się obruszył i wytknął Rosjanom, iż tak się nie robi, nie zabiera się ludziom całego pożywienia. Widać sumienie go ruszyło bądź też posiadał jakieś zasady. Tego się już nie dowiemy. Pan Wojciech również się zastanawiał dlaczego ów Niemiec ujął się wówczas za jego rodziną?...lecz pytanie pozostaje bez odpowiedzi...
Rozmowa z panem Burchałą była bardzo interesująca. Z ogromnym skupieniem starał się przypomnieć sobie jak najwięcej informacji z tamtego okresu, a my słuchaliśmy tych opowieści jak zaczarowani. Dzięki Bogu udało się rodzinie Burchała przetrwać ten trudny czas. Pan Wojciech, gdy skończył szkołę poszedł do wojska, później się ożenił, został stolarzem i do dziś dnia zamieszkuje ze swoją rodziną naszą miejscowość.
Na zakończenie naszego spotkania obejrzeliśmy zdjęcia, które przyniósł ze sobą naszgość. Na jednym z nich widać jego ojca- Ksawerego Burchałę, który stoi na promie. Kolejne zdjęcia ukazuje również ojca pana Wojciecha, który przeprawia mieszkańców Bachowa na druga stronę Sanu. Natomiast trzecie zdjęcie pokazuje nam budynek, w którym przebywał ówczesny przewoźnik (Ksawery Burchała). Wówczas była to drewniana chata, dziś jest to murowany budynek.
Rozmowa z panem Wojciechem była niezwykle interesująca. Uzyskaliśmy dzięki niemu mnóstwo ciekawych informacji, które nie były nam jeszcze znane. Jednocześnie zainspirował nas do rozmów z kolejnymi świadkami historii, wskazując osoby które jeszcze żyją w naszej miejscowości i które na pewno również pamiętają czasy wojny.
Relacje przygotowali uczestnicy projektu z Babic: Andżelika Buś, Magdalena Sosa, Zuzanna Sosa, Arleta Łysik i Szymon Bandyk wraz z panią Marzeną Seńczyszyn
„To było straszne” - wspomnienia wojenne pani Hanny Hnat z Babic
Dnia 09.03.2016 r. byłyśmy z wizytą u pani Hanny Hnat z Babic. Pani Hania pochodzi z Sieniawy i w dniu wybuchu wojny miała ona siedem lat. Z chęcią opowiedziała nam o tych traumatycznych wydarzeniach, mimo tego, że jak sama powiedziała, dużo nie pamięta.
Na początku opowiedziała nam, że widziała liczne walki i napady na miasto Jarosław, które było w pobliżu Sieniawy. Widziała i słyszała spadające bomby i panikę ludzi. Uciekali oni i chowali się, gdzie mogli. Jako mała dziewczynka nie rozumiała za wiele i dlatego też wiele ważnych wydarzeń umknęło jej z pamięci. Pamięta, że często cierpiała głód i biedę. Były dni gdzie nie było co do garnka włożyć.
Seniorka opowiedziała nam też historię swojej cioci, która była wtedy nastoletnią dziewczyną. Mieszkała ona w Jarosławiu. Pewnego dnia niemieccy żołnierze zamknęli ją w nieużytkowanym bloku. Na zewnątrz trwała walka i słyszała ona huk i spadające bomby. Była sama i bała się. Chciała wydostać się z tego pomieszczenia, lecz długo nie udawało jej się to. Po ciężkich zmaganiach udało jej nastolatce wydostać. Przerażona uciekła do domu. Pani Hania powiedziała nam, że ciotka ta przeżyła traumę i długo to wspominała.
Opowiedziała nam też losy wojenne rodziny męża. Pan Józef w chwili wybuchu wojny miał 12-ście lat. Opowiadał on kiedyś naszej bohaterce, że słyszał plotki w Babicach, że tu odbędzie się front. Wszyscy byli nastawieni na walkę ale okazało się, że nie było. Później dowiedział się, że ksiądz babickiej parafii Wojciech Prugar namówił bratanka generała Bronisława Prugara- Ketlinga na przeniesienie się w inne tereny. Rosyjscy żołnierze w ogrodzie rodziny Hnatów stacjonowali. Rozbili swoje namioty i „zamieszkali” tam. Mieli swoje wozy, garnki, konie i cały majątek jaki mieli. Cała rodzina była przerażona i bali się o swoje przysłowiowe jutro. Gdy zabrakło im opału postanowili pójść do lasu po drewno. Gdy tutejszy leśnik usłyszał ścinanie drzew poszedł do lasu z postanowieniem zaprzestania tego incydentu. Gdy zapytał się o pozwolenie na tę czynność, wtedy dowódca rosyjski pogroził mu karabinem maszynowym. Była to babicka anegdotka. Usłyszałyśmy też historię kilkuletniej dziewczynki, która wracała od sąsiadów do domu z bańką mleka. Zobaczyła, że furmanką jedzie za nią niemiecki żołnierz. Ona przestraszyła się i zaczęła uciekać a żołnierz ścigał ją. W końcu zmęczone dziecko upadło a żołnierz odjechał. Widocznie zażartował sobie z małej dziewczynki. Dziecko najbardziej płakało nad rozlanym mlekiem, ponieważ było ono na kolację.
Pani Hania opowiadała nam te historie z przejęciem. Była wzruszona, że powraca do tych czasów. Mówi jednak, że cieszy się, że przeżyła wojnę i nie życzy dalszemu pokoleniu tych samych przeżyć i tej samej troski o dalsze życie.
Relację spisały Magdalena i Zuzanna Sosa z Babic
„Magdusiu nu nas schowaj”
W ramach projektu „Zwykli niezwykli ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” organizowane są spotkania z osobami w podeszłym wieku z Gminy Krzywcza. Celem wizyt uczestników przedmiotowego programu u w/w osób jest zebranie i spisanie ich wspomnień z okresu II wojny światowej.
W dniu 7 marca 2016 r. udaliśmy się do Pana Czesława Sroka, mieszkańca miejscowości Ruszelczyce. Pan Czesław urodził się 2 lipca 1936 r. w Skopowie. Wybuchu II wojny światowej dokładnie nie pamięta, gdyż miał wtedy tylko 3 lata. Jego wspomnienia rozpoczynają się od 1941 r. Mieszkał wtedy ze swoją matką Katarzyną i babką Magdaleną w Skopowie. Był jedynakiem, swojego ojca Stanisława nie pamięta, gdyż w chwili jego narodzin już nie żył. Z okresu dzieciństwa nie ma bezpośrednio złych skojarzeń związanych z niemieckim okupantem. Stacjonowali w jego rodzinnej miejscowości Skopowie w budynku szkoły powszechnej. Pan Czesław zapamiętał, że nic nie brali za darmo. Za produkty rolne, które dostarczali im miejscowi rolnicy zawsze w jakiejś formie płacili. Jednym razem były to konserwy innym razem pomarańcze lub czekolada dla dzieci. Płacili również tzw. „punktami”, które można był w sklepie wymienić na mąkę, cukier, sól lub inne artykuły codziennego użytku, jeśli oczywiście były. Bolesnym wspomnieniem z tego okresu jest dla Pana Czesława wywiezienie na roboty do Niemiec części jego rodziny: wujka Michała i Andrzeja oraz ciotek: Józefy, Stefani i Rózi.
Zgoła inna była sytuacja w chwili wkroczenia na te tereny wojsk radzieckich. Żołnierze armii wyzwoliciela brali wszystko za darmo, uważali że wszystko jest ich, wszystko im się należy. Ich stosunek do polskiej ludności cywilnej oraz ich własności prywatnej sprawiał, że lepiej żyło się za niemieckich rządów.
Z czasu wojny Pan Czesław zapamiętał jeszcze negatywny stosunek Ukraińców do Polaków. Jako przykład podał kolaborowanie z Niemcami jednego z sąsiadów, który donosił na Polaków. Informował on Niemców, który z gospodarzy schował sobie zboże, jaja lub mięso, które powinien oddać w ramach kontyngentu Zachowanie takie po przejściu frontu było przyczyną wzajemnej nienawiści. Bandy UPA mordowały Polaków, polscy partyzanci oraz AK odwzajemniali się tym samym Ukraińcom. Pamięta spalenie prawie całego Skopowa przez polskich partyzantów oraz zabicie 43 Ukraińców, pamięta także zabicie księdza grekokatolickiego, jego syna, ukraińskiej nauczycielki o imieniu Sława oraz lekarza. Wśród wzajemnej wrogości i nienawiści były również ludzkie odruchy, które dziś patrząc z perspektywy czasu można śmiało określić mianem bohaterstwa.
Po dokonaniu spalenia Skopowa, partyzanci szukali pozostałych przy życiu Ukraińców. Do domu Pana Czesława przybiegła Ukrainka z córką prosząc „Magdusiu nu nas schowaj”. Babka Pana Czesława nie zastanawiała się wcale. Narażając siebie, swoją córkę i wnuka ukryła ich w części inwentarskiej domu gdzie przebywały zwierzęta. W oknie wystawiła palmę, co oznaczało że mieszka tu polska rodzina. Przybyli w niedługim po ich ukryciu partyzanci obstawili dom, a domowników spytali jaka mieszka tu rodzina. Po uzyskaniu odpowiedzi, że polska zażądali „metryk” potwierdzających pochodzenie. Po ich sprawdzeniu odeszli nie dokonując gruntownej rewizji. Do takiego szybkiego odejścia mógł ich skłonić również, jak wspomina Pan Czesław jego głośny płacz po tym, jak spytali go o imię. Pełna poświęcenia i odwagi postawa pani Magdaleny, babki Pana Czesława spowodowała, że dwa ludzkie istnienia zostały w tym dniu ocalone.
Dzięki projektowi „Zwykli niezwykli ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” wspomnienia Pana Czesława przelane na papier pozostaną na długo w naszej pamięci.
W spotkaniu uczestniczyły: Opiekun grupy Pani Świetlicowa wsi Ruszelczyce Pani Bożena Mazur oraz uczennice klasy Ib Gimnazjum z Zespołu Szkół w Krzywczy: Martyna Brożyniak i Dominika Brzozowska, oraz klasy Ib Gimnazjum z Zespołu Szkoły w Krzywczy Ewelina Pękalska.
Spotkanie z panią Anielą Bandyk
Kontynuuję swoje zmagania w projekcje ,,Zwykli nie zwykli ku chwale Krzywieckim bohaterom wojennym”. W sobotę 12 marca 2016 roku udałem się do mojej babci Anieli Bandyk, która w Babicach mieszka od kwietnia 1972 bo pochodzi z Woli Krzywieckiej
W rozmowie z babcią dowiedziałem się, iż niewiele pamięta ona z tego trudnego okresu jakim była wojna. Wszelkie informacje, jakie zapamiętała pochodzą z opowiadań jej mamy Pauliny, która już nie żyje. Babcia opowiadała mi, iż w jej rodzinnym domu często rozmawiano o lasach naszego narodu. Jako rodzina katolicka, często uczęszczali do kościoła i odmawiali wspólnie z rodzeństwem modlitwy.
Okres wojenny to trudny czas dla wszystkich, którym przyszło żyć w tym czasie- mówi babcia Aniela. W tym czasie moja prababcia Paulina posiadała gospodarstwo rolne. Podczas wojny Niemieccy żołnierze wprowadzili swoje konie do gospodarstw mojej rodziny i dawali im jeść. Dziadek wtrącił si,ę że brogi, z sianem żołnierze brali i dawali koniom, aby dojechali do Berlina. Jak opowiadała mama Paulina karmili swoje konie sianem gospodarzy. Przez pewien okres zamieszkiwali też dom mojej prababci. Jednak kiedy wojna się skończyła, a oni udali się na zachód bo, jak mówi gnali ich Ruscy. Żołnierze armii Rosyjskiej mieli kilka kromek chleba i karabin, a ludzi pytali się ile z danego miejsca do Berlina, dziadek Stanisław wspomniał taka anegdotę, że jak Ruskie weszli do Berlina Polacy już tam byli, zakładali na murach swoje flagi, pewien żołnierz Rosyjski zastrzelił Polaka, a swoją flagę zawiesił na mur, budyneka, dziadek jeszcze wtrącił że żołnierze lubili wódkę\samogonę\bimber, co dla nich było rarytasem dawali za to rubaszki, koce, pasy dla koni, siodła skurzane.
Z opowiadań prababci wynika, iż niemieccy żołnierze zajęli także w okresie wojennym budynek Szkoły Podstawowej w Krzywczy, zagospodarowując je jako swoje tymczasowe biuro. Ponoć kiedyś zakopali też swoją amunicję w ogrodzie mojej rodziny, a po wkroczeniu Rosjan szybko ja zabrali. Uciekli tak jak stali, pozostawiając np. ubrania. Mieszkańcy Woli Krzywieckiej myśleli, że jak wkroczą żołnierze Rosyjscy to będzie im się znacznie lepiej żyło. Jednak nic bardziej mylnego... Można rzec, że było jeszcze gorzej- mówi babcia Aniela. Zachowywali się bowiem bardzo agresywnie w stosunku do mieszkańców, wszczynali również bójki i oczywiście zakazywali mówić po Polsku. Moja prababcia niegdyś opowiadała mojej babci, że na Woli Krzywieckiej znajduje się cmentarz, na którym pochowano 45 osób- zamordowanych Ukraińców wrzuconych do wykonanej ogromnej mogiły, zasypanych wapnem, słomą i ziemią. Ówcześni ludzi często chodzili i modlili się tam z a ich tragicznie zmarłe dusze.
Są to tylko wybiórcze informacje, które pamięta moja babcia Aniela. W miarę upływu lat coraz bardziej zacierają się te wspomnienia lecz na pewno nigdy nie zostaną one całkowicie zapomniane przez potomnych...
Szymon Bandyk - Babice
Pamiętam, jakby to było wczoraj
W dniu 03.03.2016r. wizytę złożyliśmy przemiłej pani Barbarze Noworolskiej. 78-letnia mieszkanka Krzywczy opowiedziała nam wiele fascynujących a zarazem drastycznych historii ze swojego dzieciństwa. Dużo dowiedziałyśmy się o cmentarzu żydowskim, o działaniach UPA i mordach na terenie Krzywczy. Pani Barbara chętnie opowiadała jakże ciężkie dla niej przeżycia, żywo i ciekawie.
Naszą relację zacznijmy od Kirkuta – cmentarza żydowskiego – zapomnianego i opuszczonego. Pani Noworolska mówi, że istnieje on od wieków, jednakże z biegiem czasu niszczeje i zapada się. Codziennie przechodzimy niedaleko, a nawet nie wiemy o jego istnieniu. Cmentarz znajduje się wyżej domu państwa Noworolskich. Obecnie można zobaczyć tylko kilka maceb – żydowskich nagrobków – obrośniętych mchem i zaniedbanych. Co ciekawe, co roku przyjeżdża wiele ludzi z całego świata, aby zobaczyć cmentarz na własne oczy. Ludzie z Izraela, Francji, Montrealu, Bostonu i wiele innych. Są to osoby najczęściej wyznania żydowskiego, które były spokrewnione z zamordowanymi Żydami pochowanymi na tymże cmentarzu. Zgłaszają się oni do pani Barbary, która jest bezpośrednim łącznikiem, gdyż tylko przez jej podwórko jest przejście na kirkut, a także posiada ogromną wiedzę na ten temat i chętnie się nią dzieli. [Stan obecny kirkutu ilustrują poniższe zdjęcia]
W 2004 r. z Montrealu do Krzywczy przyleciała pani Gustawa Rossner z ekipą – synem z Bostonu, wnukiem z Izraela i wujkiem z Niemiec. Wszyscy byli Żydami. Na miejsce przywiózł ich redaktor Życia Podkarpackiego – pan Szwic. Powodem wizyty pani Rosner była chęć odwiedzenia grobu jej dziadka. Cmentarz wówczas był porośnięty chwastami i dojście do niego było praktycznie niemożliwe. Pani Gustawa była bardzo wzruszona i koniecznie chciała zobaczyć nagrobek. Poprosiła panią Barbarę, aby znalazła osobę, która zajęłaby się uporządkowaniem cmentarza, za co gotowa była zapłacić. Okazało się, że pani Gustawa pochodzi z Przemyśla, a jej dziadek mieszkał w Krzywczy nad rzeką, niedaleko miejsca gdzie teraz znajduje się dom państwa Palczaków. Podzieliła się z panią Noworolską swoimi przeżyciami.
Historia pani Rosner miała miejsce w 1945 r. gdy miała 12 lat. Przyjechała na feralne wakacje do dziadka. Pewnego dnia Niemcy nawiedzili Krzywczę i wyłapywali Żydów, którzy podczas wojny uszli z życiem. Gdy zakończyli akcję i pakowali się dziadek wyjrzał przez okno, aby sprawdzić czy nieproszeni goście wyjechali. Wychylił się przez okienko w piwnicy, wtem ujrzał go żołnierz niemiecki. Wrócił się po dziadka i na oczach wnuczki za włosy zawlókł go do samochodu. Pani Gustawa cudem uszła z życiem chowając się za ziemniakami. Jednak traumatycznych przeżyć nigdy nie wymazała z pamięci. Pani Barbara zaprzyjaźniła się z panią Rossner i aż do jej śmierci w wypadku samochodowym utrzymywały kontakt telefoniczny.
Pani Noworolska swoją wiedzą podzieliła się także z innymi zainteresowanymi. Specjalnie, aby podziwiać cmentarz na żywo przyjechali: prawniczka Judy Balogh z Toronto, architekt Mieczysław Bornet również z Toronto, Mary Wiśniewska z Francji, główni Rabbini żydowscy Josef Mordechai i Jewish Comnunity. W 2015 r. wspomniani Rabbini wysłali do Krzywczy ekipę mającą zbadać tereny cmentarza. Okazało się, że ostatni pochówek miał miejsce około 70 lat temu.
Inna historia z trudnego dzieciństwa pani Barbary dotyczyła jej koleżanki, Żydówki o imieniu Ryfka. W czasie wojny była ukrywana przed Niemcami. Razem z panią Noworolską bawiły się jak to dzieci, kiedy nagle furmanką przyjechali oprawcy. Akcja działa się bardzo szybko. Zaprowadzili Ryfkę na kirkut i zastrzelili ją. Pani Basia z innymi rówieśnikami usłyszała strzał. Gdy Niemcy odjechali pobiegli zobaczyć, co się stało. Ich oczom ukazała się żółtawa ziemia, która jeszcze się ruszała. Ten budzący grozę i wywołujący gęsią skórkę widok nie do końca był zrozumiały dla sześcioletniej wówczas dziewczynki. Gdy uświadomiła sobie co zaszło, ogarnął ją smutek, cierpienie i łzy. Pani Barbara nigdy nie zapomniała o koleżance z dzieciństwa i miło wspomina wspólne zabawy.
Każdy nagrobek znajdujący się na cmentarzu żydowskim był inaczej oznaczony symbolizując majętność zmarłego. Pani Barbara pamięta macebę, na której widniał lew z dzbanem, co znaczyło o bardzo dobrej pozycji materialnej pochowanego tam młodego człowieka.
Pani Noworolska podzieliła się z nami również historią związaną bezpośrednio z jej rodziną. Otóż na terenie, gdzie obecnie mieszkamy żyło dużo Ukraińców. Przed wojną ich relacje z Polakami były dobre. Często zawierano mieszane małżeństwa polsko-ukraińskie. Po wojnie wszystko się zmieniło. Rozpoczęła się wzajemna walka zapoczątkowana przez wyzwolonych Ukraińców. Dobrze znana Ukraińska Powstańcza Armia grabiła, paliła wszystko co spotkała na swojej drodze.
Nieszczęście nie ominęło domu państwa Noworolskich. W Wielką Sobotę w kwietniu 1946 r. przyszli i do nich, mówiąc, że chcą przenocować. Babcia pani Basi podejrzewała nieczyste zamiary Banderowców, wysłała ich na milicję po nakaz. Wtedy mordercy pokazali swoją prawdziwą twarz, wyśmiewając polecenie kobiety. Okazało się, że wcześniej wymordowali już całą załogę milicji. Powiedzieli: „My was tu przyszli wytracić”. Posługiwali się językiem ukraińskim, lecz w domu pani Noworolskiej pracowała ukraińska służąca – Marucha, dzięki której babcia rozumiała podstawowe słowa. Oprawcy oblali dom benzyną i podpalili. Ogień zajął inne domy z sąsiedztwa. Służąca wyprowadziła krowy ze stajni. Mama zaniosła panią Barbarę do piwnicy i posadziła ją na stole naprzeciw okna, a sama wróciła ratować dobytek. Jeden z banderowców dostrzegł niczego nie świadomą dziewczynkę i celował w nią karabinem, jednak nie strzelił. Mieli dwa psy, które zapaliły się od ognia potwornie piszcząc. Żołnierze myśleli, że to rodzina właśnie kończy swój żywot, dlatego odeszli. Ratunkiem okazała się beczka z kapustą, którą mama obkładała futryny, aby chociaż po części zatamować dostęp ognia. Po pożarze pani Noworolska dostała wrzody. Z pomocą przyszły mieszkające w Krzywczy zakonnice. Sporządziły one specjalną maść z masła i siarki. Skutkiem tego urazu był fakt, że do siódmego roku życia pani Basia ani nie chodziła, ani nie mówiła. Rodzina dostała małe mieszkanko żydowskie, gdzie teraz znajduje się apteka, obecnie już nieistniejące. Wielkie serce okazali mieszkańcy, podarowali ubrania i jedzenie. Mama pani ciągle żyła w lęku, zrywała się w nocy i chciała uciekać. Rodzina żyła w ciągłym strachu.
W 1947r. obok domu pani Noworolskiej mieszkał Ukrainiec o nazwisku Swat z żoną Polką i dziećmi. Pewnego razu kobieta poszła po chrust do lasu, a pani bawiła się z ich dziećmi. W tym czasie przyszło trzech mężczyzn w chustach z karabinami i na oczach dzieci zastrzelili ich ojca. W głowie pani Barbary został obraz, gdy Ukrainiec upadł na ziemię, a wokół utworzyła się kałuża krwi.
Dzieciństwo pani Basi jak widzimy nie było beztroskie. W 1947 r. z wojny wrócił ojciec. Mieszkańcy pojechali po niego do Przemyśla, cudem przedzierając się przez tereny okupowane przez UPA. Gdy wrócił ważył tylko 40 kg przy wzroście prawie 2 metry. Pracował bowiem jako krawiec i dostawał jeden ubogi posiłek w ciągu dnia.
Ludzie mieli dość ciągłego terroru ze strony banderowców. Zebrali się w większą grupę i napadli morderców. Ich ciała poukładali jedno po drugim na środku rynku, aby wszyscy zobaczyli i mogli poczuć się bezpiecznie. Pani Noworolska wspomina, że gdy szła do szkoły musiała przechodzić rynkiem obok ciał, których jak to dziecko po prostu się bała.
„Tych przeżyć nie zapomnę do śmierci. Pamiętam jakby to było wczoraj” – z wielkim wzruszeniem opowiada pani Barbara.
Rozmowę przeprowadziły uczestniczki projektu „Zwykli niezwykli – ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym część 2” - Gabriela Dec i Joanna Wanat wraz z opiekunem panią Ewą Maciewicz.
Leśniczówka
Wraz z dniem 23.02.2016r. rozpoczęliśmy kolejny etap przygody z projektem „Zwykli niezwykli-ku chwale krzywieckim bohaterom wojennym” od wizyty u pana Susa, mieszkańca Woli Krzywieckiej. Nasz bohater urodził się w roku 1934, a więc kiedy nastał okres zagłady miał on zaledwie 5 lat, pomimo to chciał podzielić się swoimi doświadczeniami.
Pierwsze dni września utkwiły naszemu bohaterowi w pamięci. Wracał on do domu wraz ze swoją siostrą od swojej babci, kiedy więc dotarli na miejsce (Pan Sus mieszkał w lesie, na leśniczówce, gdyż jego tata był leśniczym, był to dom murowany, którego właścicielem był członek rodziny Bocheńskich), zobaczyli nagromadzone wojsko, byli to żołnierze polscy. Prowadzili oni przygotowania do wojny, kopali okopy niedaleko domu i w samym ogródku, ćwiczyli. Rodzina pana Susa była bardzo pomocna i starała się zapewnić im pożywienie. Pod wieczór rozpoczęła się wojna, wojska niemieckie zaczęły opanowywać Średnią, rozpoczęła się zacięta walka, która jak mówi pan Sus trwała ok. godziny. Po kilku godzinach wojska przeniosły się do Krzywczy na Górę Krzywiecką. Do miejscowości (Wola Krzywiecka) dobiegały jedynie krzyki, płacze, odgłosy strzałów. Późną porą przybył do domu pana Susa żołnierz lwowski, który prawdopodobnie uciekł z bitwy toczącej się w Krzywczy. Otrzymał on kawałek dachu nad głową i pożywienie. Przybysz z Lwowa pragnął wrócić do swojego rodzinnego domu, jednak musiał on pozostawić swój mundur (gdyby tego nie zrobił prędzej czy później zostałby rozstrzelany) i wyruszyć w ubraniu cywilnym otrzymanym od państwa Sus. Następnego dnia rankiem pan Sus widział, jak nasi żołnierze wracają po bitwie pieszo i na koniach w swoje rodzinne strony.
Z czasem Niemcy opanowali tereny Woli Krzywieckiej, założyli sklep, w którym sprzedawano jedzenie, była tam także kuchnia, gdzie gotowano. Jednak zakupu dokonywać mogli jedynie Niemcy. Zapach z kuchni zwabiał małe dzieci, nad którymi potrafili się ulitować i dać kawałek chleba czy trochę zupy. Niemcy mieli wszystko-mówi pan Sus. Jedzenia pod dostatkiem, utrzymywali higienę. Pan Sus widział ich kąpiących się, golących przy pobliskiej rzece.
W lesie non stop była partyzantka, przez którą to zamordowanych zostało kilkoro cywili. Niemcy odwiedzili dom pana Susa, oznajmiając, że chcą zamieszkać w salonie. Przybyła reszta drużyny tworząc łóżka piętrowe, zadomowiając się. Byli oni jednak bardzo cisi i spokojni. Jak mówił pan Sus: chodzili na palcach. Wiedzieli oni, że w domu są małe dzieci i nie wolno było ich budzić. Nocami grali w karty , a jeśli mieli jakąś potrzebę (chcieli kupić jajka, mleko) pukali do drzwi i kulturalnie prosili. Za wszystko płacili, niczego nie zabierali. Po krótkim czasie Niemcy opuścili dom pana Susa, ale zrobili to tak cicho, że on sam nie wiedział kiedy to się stało. Po kilku dniach przyjechali Sowieci i nakazali rodzinie pana Susa natychmiastowo się wyprowadzić. Nie wiedzieli gdzie mieli się podziać, a na dodatek rodzina była liczna. Mama pana Susa była w ciąży, podczas wizyty zemdlała dwukrotnie. Za drugim razem jeden z Sowietów podał jej mężowi garnek z wodą, aby ją nią oblać. Ten przyjął naczynie z wodą i bez chwili zastanowienia rzucił Sowietowi pod nogi, przeklinając go. Tato naszego bohatera zastraszył ich i powiedział, że pójdzie na komendę wojenną do Krzywczy. Ci po krótkiej rozmowie między sobą, dali im spokój.
Czas przyniósł atak Sowietów, którzy wkraczali na ziemie pomiędzy Średnią, a Maćkowicami, bombardowali wszystko, co stanęło im na drodze. W tamtejszych lasach ukrywała się duża ilość wojsk. Samoloty puszczały bomby mieniące się w słońcu. Jeden ruski czołg schował się na Średniej, jednak szybko został on rozbity. Drugi czołg został rozbity przez Niemców także na Średniej w pobliżu mostu.
Jak Sowieci wtargnęli to była tragedia-mówi nasz bohater. Chodzili po wiosce po nocach, zdzierali ludzi ze snu, mordowali. Do pana Susa także przyszli w wieczór wigilijny. Tata naszego bohatera nie chciał ich wpuścić do środka, jednak przestraszył się krzyków i walenia w drzwi. Otworzyli drzwi, tamci zaś zażyczyli sobie napełnienia im żołądków. Było z nimi dużo problemów wspomina pan Sus.
Kiedy wszystko ucichło do akcji wkroczyli tzw. Banderowcy, którzy rabowali, kradli, wyłudzali. Brali, co popadło, żywność, bieliznę, ubrania, buty. Nawet torbę szkolną siostry (pana Susa) chcieli ukraść, jednak siostra krzyknęła do nich z ukrycia, by ją zostawił i dziwnym trafem posłuchali. Zabrali oni jednak pieniądze i dokumenty jego ojca.
Pan Sus opowiedział także o bratu swojego ojca. Przed wojną wujek pana Susa ożenił się w Ameryce i tam ciężko pracował. Wrócił wraz z małżonką do Polski, gdzie założył gospodarstwo. W roku 1941 został on wysiedlony. Było mu dane zabrać ze sobą jedyne to co zdołał wziąć do ręki. Na jego dorobek (trzy krowy, 12 ha pola) czyhali Ukraińcy. Został on wraz ze swoją rodziną wywieziony na Sybir. Prawdopodobnie pracował on przy wozach, gdzie przez niefortunny wypadek stracił oko. Powrócił on jednak do rodzinnych pustych murów, gdzie zamieszkał potem w Poznaniu. Zdobył stopień pułkownika oraz kwalifikacje kucharskie i założył restaurację. Jednak o pozostałych członkach rodziny mało wiadomo.
Na pytanie „Pomijając złe wspomnienia z II wojny światowej, czy mimo to chciałby Pan, aby tamte czasy powróciły?” nasz bohater odpowiada stanowcze NIE. Mówi także, iż jego dzieciństwo nie było kolorowe, niejednokrotnie był on o krok od śmierci, gdy przykładano mu pistolet do głowy. Nasz bohater jako mały chłopiec zajmował się końmi swojego sąsiada przez co spotkała go nieprzyjemna sytuacja. Partyzant przystawił mu pistolet do głowy zmuszając go, by był cicho podczas, gdy on wykradał konie.
Mój tato-mówi pan Sus, miał dużo szczęścia, że przeżył, bo przyjeżdżał do niego klient z Maćkowic, którego syn (ksiądz) działał wraz z Banderowcami. Przez co rodzina pana Susa nie musiała się, aż tak bardzo obawiać ataku tej grupy.
Pan Sus zechciał opowiedzieć także o zwykłym, prostym życiu w tamtym okresie. Mówi, że krążyło hasło „Jeśli masz krowę i kawałek pola to przeżyjesz”. Rodzina pana Susa była w dobrej sytuacji, ponieważ czerpała korzyści z tego co oferował las (grzyby, owoce leśne). Dużo ludzi jednak pomarło z głodu. Niektórzy nawet, by zaspokoić potrzebę byli w stanie zjeść trawę. Niektórzy z głodu byli w stanie wykraść ziemniaki zasadzone na polu. Wszystkiego brakowało, wszystkiego… Sławną potrawą była kukurydzianka na wodzie albo na mleku. Ludzie żyli z dnia na dzień, martwiąc się o to co przyniesie jutro…
Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Pawłowska wraz z opiekunem Kazimierą Kwaśną.
„Człowiek nie ma natury…. ma historię„
W dniu 23.02.2016r. udaliśmy się także z wizytą do kolejnej bohaterki. Jest nią pani Stanisława Tenus, mieszkanka Woli Krzywieckiej. Urodziła się w roku 1931, a więc kiedy wybuchła II wojna światowa miała zaledwie 8 lat. Pani Stanisława zechciała opowiedzieć nam o wspomnieniach ze swojego dzieciństwa. Jak wspomniała na samym początku, mało pamięta z okresu wojennego, jednak chciała podzielić się z nami tym, co utkwiło jej w pamięci.
Pani Tenus doskonale pamięta jak jej wujek - Józef Śmigielski wybierał się na wojnę, szła za nim płacząc i prosząc, żeby został, aż na miejsce zbiórki mężczyzn, którym była cerkiew krzywiecka. Pan Józef powrócił z wojny, zamieszkał w Warszawie. Ojciec pani Tenus także brał udział w II wojnie światowej. Jedyne, co mu po niej pozostało to przestrzelony bark.
Na pytanie „Jakie są Pani wspomnienia z dzieciństwa?’’ pani Stanisława odpowiedziała, że w jej rodzinie źle nie było. A wszystko przez to, że rodzina naszej bohaterki miała sklep. Z uśmiechem na twarzy wspomina częste odwiedziny u swojej babci, która gotowała pyszne jedzenie. Mówi także, że aby mieć drzewo na opał sąsiedzi dokonywali wymiany, np. drewno za pszenicę. Rodzina pani Tenus miała krowę, która była główną żywicielką, przez to iż z jej wyrobów pomimo mleka otrzymywano także ser, śmietanę, masło. Głównym daniem na mleku był lubiany przez panią Stanisławę do dzisiaj - czyr (zmielone zboże), a także zupa mleczna. Pani Tenus uczęszczała do szkoły tylko przez trzy lata. W czasie wojny nauczyciele w szkole nakazywali rozmów tylko i wyłącznie w języku niemieckim. Kiedy zaś nauczycielka usłyszała, jak nasza bohaterka mówi w języku polskim wśród swoich rówieśników to wyrzuciła ją ze szkoły i nakazała wracać do domu.
Czas wojny nie jest jednym z najmilszych wspomnień. Pani Tenus pamięta ukrywanie się w piwnicach. Przez małe okienko widziała tylko jak samoloty zrzucały bomby na sąsiednią miejscowość Średnią. Rodzice chcąc chronić swoje dziecko nie pozawalali wychodzić na zewnątrz naszej bohaterce i bawić się wspólnie z innymi dziećmi. To był strach-mówi pani Stanisława wspominając ten okrutny czas. Nasza bohaterka pamięta, jak wielu ludzi zostało wyznaczonych i skazanych na przymusowe roboty w Niemczech. Jedną z takich osób była pani Helena, daleka sąsiadka. Pani Tenus widziała ją jak była wieziona przez Niemców, słyszała jej płacz i krzyki. Jednak po kilku latach pani Helena wróciła do swego domu, jedynie bogatsza o niemiłe doświadczenia. Wielu ludzi ukrywało się w piwnicach, uciekało, by uniknąć wywózki do Niemiec. Pani Stanisława opowiedziała także o Żydach, którzy mieszkali niedaleko niej, których wraz ze swoją ciocią żywiła. Pewnego wieczoru widziała jak Niemcy zabierają starszą Żydówkę. Na Woli Krzywieckiej było trzy domy, w których mieszkali Żydzi.
W pamięci jednak utkwili jej Banderowcy, którzy jak mówi pani Stanisława Tenus przynieśli więcej szkód niż sama wojna. Pamięta historię, która opowiada o jej wujku, który był krawcem. Miał on wielkiego psa o imieniu Kazio, który najprawdopodobniej był psem wojskowym. Krawiec przyszedł z wizytą do domu pani Tenus, akurat w tym czasie co Banderowcy. Pies wyczuł coś złego, prawdopodobnie broń i zaczął szczekać po czym rzucił się na jednego z nich. Jeden z Banderowców wyciągnął broń i chciał postrzelić psa, jednak rodzina ubłagała go, by tego nie robił. Wujek krawiec spotkał także kobietę, która była Ukrainką. Bojąc się Banderowców uprosiła go, by w razie spotkania potwierdził iż jest ona Polką. Ten po krótkim namyśle ukrył ją w swojej piwnicy, ratując tym samym jej życie.
Kiedy padło pytanie „Czy chciałaby Pani, aby tamte dawne czasy powróciły?’’ pani Stanisława z kwaśną miną na twarzy odpowiedziała, że nie. Powtarza, iż tamten czas to na każdym kroku i każdego dnia jedynie strach. To nie było prawdziwe życie-mówi nasza bohaterka.
Informacje zebrała uczestniczka projektu Aleksandra Pawłowska wraz z opiekunem panią Kazimierą Kwaśną
To było tak…
Dzisiejszą wizytę (25.02.2016r.) złożyliśmy kolejnemu mieszkańcowi Woli Krzywieckiej - panu Władysławowi Rogoszowi, który urodził się w roku 1930, zatem kiedy wybuchła II wojna światowa, miał on 9 lat.
Pan Rogosz z miłą chęcią dzielił się swoimi wspomnieniami z dzieciństwa, choć nie było ono kolorowe. Autor opowieści uczęszczał do szkoły prowadzonej przez niemieckich nauczycieli jedynie przez trzy lata. Większość swojego dzieciństwa spędził przy pomocy swoim rodzicom w gospodarce: pracował na roli, pasł krowy. Słynną formą rozrywki był drewniany rower, którym jeździć można było jedynie z górki. Zabawki były tym, co dzieci sobie same stworzyły: „Kółko z wiaderka i drut i latał z tym i się cieszył”- mówi nasz bohater. Potrawy z dzieciństwa opierały się na burakach, pokrzywach i szabadze (jednoroczna komosa biała).
Wrzesień ’39 Pan Władysław doskonale pamięta. Widział, jak na jego polu wojsko polskie kopało okopy. Jeden z żołnierzy przyszedł do domu pana Rogosza prosząc jego żonę, by zrobiła coś do jedzenia dla 10 osób, gdyż są już na głodzie drugi dzień. W nocy wojsko polskie przeniosło się na Górę Krzywiecką, skąd do Woli Krzywieckiej dochodziły jedynie płacze, jęki i krzyki. Dostrzec można było samoloty zrzucające bomby. Nasz bohater pamięta, jak zmarłych na polu walki żołnierzy zakopano w ziemi, a w marcu przewiezieni zostali na cmentarz. Po przejęciu kontroli przez Niemców życie na wsi uległo zmianie. Mieszkańcy oddawać musieli swój dorobek (mleko, jajka, zboże, ziemniaki, siano, słomę). Wojsko niemieckie stacjonowało w Krzywczy w Dworku. Niedaleko znajdowały się żydowskie domy. Niemcy zakwaterowanie znaleźli także w kamienicy w Krzywczy, skąd wygnali Żydów. Dwaj bracia pana Rogosza byli zatrudnieni w junackich hufcach pracy. Jeden z braci zachorował na tyfus. Na wieś nałożone zostały kontyngenty. Od każdego z gospodarstw Niemcy pobierali część jego dorobku, zazwyczaj były to produkty rolne oraz hodowlane. Pan Rogosz chodził do pracy na Dworek do Krzywczy. Tam przydzielano mu zadania, za które płacono 3 kg ziemniaków za dzień. Zimą było to odśnieżanie, a jeżeli ktoś nie wykonał swojego zadania groziła mu kara. Kolega pana Władysława trzykrotnie nie wstawił się do pracy, po czym został wywieziony - do dziś nie wiadomo gdzie. Pisał on listy do rodziny, jednak żadne z nich nie dotarły na miejsce. Przebywał poza swoją miejscowością pół roku. Z pozostałymi mieszkańcami działo się podobnie, byli wyznaczani do przymusowych prac na terenie Niemiec. Niejednokrotnie pan Władysław był naocznym świadkiem takiej wywózki. Widział jak wyznaczeni uciekają polami, a za nimi Niemcy strzelający do nich. Podsumowując… -nasz bohater nie chciałby, aby tamte czasy strachu i lęku powróciły...
Kiedy nastąpił czas rywalizacji niemiecko-sowieckiej panowała dyscyplina i rygor. Granicą była rzeka San. Nikt z mieszkańców po godzinie 20 nie miał odwagi, by pokazać się na ulicach, ponieważ krążyła straż, która nad nikim się nie litowała. Kiedy zapanowali Sowieci, jak mówi pan Rogosz-co chcieli to mieli.
Autor tejże historii wspomina także o działaniach Banderowców. Często zaobserwować można było kłęby dymu, co oznaczało kolejną działalność tej bandy. Zabierali ludziom wszystko na, co mieli ochotę, nie liczyli się ze zdaniem innych, byli bezwzględni. Nasz bohater wspomina pewną nieprzyjemną sytuację, która miała miejsce nad rzeką San. Był z ojcem po żwir, kiedy nagle w wodzie zobaczył coś szokującego. Woda była mała, więc bez chwili wahania podkasał spodnie i wszedł do niej. To, co zobaczył było przerażające… - widział dwoje nieżywych ludzi, skrępowanych drutem kolczastym.
Po całej tej historii nasuwa się jedna myśl: „Wojna- to życie, które nie może istnieć bez śmierci”.
Informacje zebrała uczestniczka projektu Aleksandra Pawłowska wraz z opiekunem panią Kazimierą Kwaśną
Zapraszamy na blog - http://krzywcza.blogspot.com/